„W tłusty czwartek zamiast najeść się pączków, najadłam się wstydu. Nie wiem, jak teraz pokażę się w pracy”
„– Może ktoś powinien zadzwonić po karetkę dla tej biednej kobiety, która ginie z miłości… do pączków! – zażartował. Wszyscy w kuchni wybuchnęli śmiechem. Moja twarz zrobiła się czerwona, nie tylko z powodu zachłyśnięcia się pączkiem”.

Kiedy tylko przekroczyłam próg biura, wiedziałam, że to będzie ciężki dzień. W powietrzu unosił się zapach świeżych pączków, który natychmiast przyprawił mnie o dreszcze ekscytacji i… paniki. Uwielbiam pączki. Kocham je miłością czystą i bezwarunkową, ale niestety, moje zamiłowanie do słodkości stało się tematem żartów wśród współpracowników. A Bartek, firmowy błazen, od miesięcy nie przepuścił żadnej okazji, żeby przypomnieć mi, ile kalorii mają moje ulubione przekąski.
– Magda, widzę, że już polujesz! – rzucił, gdy weszłam do kuchni, gdzie piętrzyły się tace z lukrowanymi cudeńkami.
Zacisnęłam zęby i postanowiłam to zignorować. Dzisiaj miałam zamiar skupić się na przyjemności, nie na tym, co ktoś o mnie pomyśli. Poza tym… Marek, mój szef i obiekt cichych westchnień, właśnie wszedł do kuchni. Wzięłam pączka do ręki, uśmiechając się pod nosem. Nie wiedziałam jeszcze, że ten dzień zapisze się w historii moich największych kompromitacji.
Zrobiłam z siebie pośmiewisko
Z entuzjazmem sięgnęłam po pierwszego pączka, starając się zignorować docinki Bartka. Kasia, moja najlepsza przyjaciółka z biura, oparła się o blat i przewróciła oczami.
– Magda, może przynajmniej spróbujesz zjeść jednego jak cywilizowany człowiek, a nie jakbyś była na zawodach? – rzuciła ironicznie.
– Daj spokój, to mój dzień – odparłam, wgryzając się w puszyste ciasto.
Lukier przyklejał mi się do palców, nadzienie różane delikatnie wypływało na język. Bosko. W tym momencie, jak na złość, do kuchni wszedł Marek. Elegancki, poważny, zawsze lekko zdystansowany, a jednocześnie czarujący. Na mój widok uniósł brew.
– Smacznego – rzucił, a ja, zamiast po prostu przełknąć, zrobiłam coś kompletnie idiotycznego.
Chcąc wyglądać naturalnie i nonszalancko, połknęłam za dużą porcję ciasta. I zaczęłam się krztusić, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Kasia rzuciła mi spojrzenie pełne paniki, a potem klepnęła mnie mocno w plecy.
– O matko, Magda! – krzyknęła.
Marek podszedł o krok bliżej, gotów interweniować, ale Bartek, oczywiście, musiał skomentować:
– Może ktoś powinien zadzwonić po karetkę dla tej biednej kobiety, która ginie z miłości… do pączków!
Wszyscy w kuchni wybuchnęli śmiechem. Moja twarz zrobiła się czerwona, nie tylko z powodu zachłyśnięcia się pączkiem.
Marek spojrzał na mnie uważnie, a potem, ku mojemu przerażeniu, uśmiechnął się lekko.
– Chyba jednak powinnaś jeść wolniej.
Cudownie. Teraz już na pewno zapamięta mnie jako kobietę, która prawie umarła przez pączka.
Cały dzień czułam upokorzenie
Minęło kilka godzin, a ja wciąż czułam na sobie spojrzenia współpracowników. Plotki o moim „heroicznym pojedynku” z pączkiem rozeszły się po biurze szybciej niż darmowa pizza. Kasia starała się mnie pocieszyć, ale Bartek nie dawał mi spokoju.
– Magda, jak się czujesz? Może powinnaś napisać testament, zanim weźmiesz kolejnego pączka? – zażartował, a jego śmiech odbił się echem po korytarzu.
Przewróciłam oczami i ruszyłam w stronę sali konferencyjnej. Miałam nadzieję, że zebranie odciągnie moją uwagę od porannej katastrofy. Usiadłam na swoim miejscu i starałam się wyglądać profesjonalnie.
Marek wszedł do sali, jak zawsze elegancki, i rozpoczął prezentację. Próbowałam skupić się na slajdach, ale wtedy Bartek się odezwał:
– Zanim przejdziemy do tematu, chciałbym podziękować Magdzie za dzisiejszy pokaz jedzenia ekstremalnego. Myślę, że wszyscy jesteśmy pod wrażeniem!
Zamarłam. Ktoś się zaśmiał. Ktoś inny chrząknął, próbując zachować powagę. Czułam, jak palą mnie policzki. Spojrzałam na Marka, który przez chwilę patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Potem… uśmiechnął się lekko.
– Magda jest niezawodna, jeśli chodzi o przyciąganie uwagi – rzucił z rozbawieniem.
A więc tak. Już zawsze będę dla niego tą od pączków.
Tego było za wiele
Po zebraniu czułam się zawstydzona. Chciałam po prostu zniknąć, najlepiej w jakiejś dziurze w ziemi, ale zamiast tego musiałam wrócić do pracy. Udawałam, że nic się nie stało, ale co chwilę łapałam czyjeś ukradkowe spojrzenia i uśmiechy tłumione w dłoniach.
W końcu nadszedł koniec dnia. Chciałam jak najszybciej opuścić biuro, ale zanim wyszłam, wpadłam na genialny pomysł – zabiorę do domu kilka pączków. Taka mała nagroda pocieszenia.
Kasia tylko pokręciła głową.
– Jesteś niepoprawna.
– Mam już reputację pączkowej królowej, więc mogę się w nią wczuć – mruknęłam i zapakowałam kilka sztuk do papierowej torby.
Gdy wchodziłam do windy, byłam tak pochłonięta układaniem w głowie usprawiedliwień dla własnej łapczywości, że nawet nie zauważyłam, że ktoś za mną wszedł. Dopiero kiedy winda ruszyła, podniosłam wzrok i zamarłam. To był Marek.
– Widzę, że nie dałaś się zniechęcić – powiedział, wskazując na torbę w mojej dłoni.
– Tradycja to tradycja – uśmiechnęłam się, starając się brzmieć lekko, ale wtedy poczułam, jak papierowa torba pęka, a wszystkie pączki lądują na ziemi… i na spodniach Marka.
Zamarłam.
Marek spojrzał na siebie, potem na mnie.
– No proszę – powiedział powoli. – Chyba to jakiś znak.
Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy uciekać.
– Może chociaż jednego spróbujesz? – wydukałam.
Marek podniósł pączka, obejrzał go krytycznym wzrokiem i ugryzł.
– Niezły – przyznał, uśmiechając się.
Czy ja właśnie przez przypadek zdobyłam punkt u szefa?
W biurze aż huczało
Następnego dnia przyszłam do biura z mocnym postanowieniem: zachowywać się, jakby nic się nie stało. Tak, rzuciłam na szefa torbę pełną pączków. Tak, patrzył na mnie z miną, jakby rozważał, czy przypadkiem nie jestem częścią jakiegoś społecznego eksperymentu. Ale skoro on nie powiedział nic więcej, to ja tym bardziej.
Tylko że, jak się okazało, biuro żyło własnym życiem. Ledwo przekroczyłam próg, poczułam na sobie dziesiątki spojrzeń. Ludzie szeptali między sobą, chichotali. Bartek dosłownie wystrzelił zza swojego biurka, jakby tylko czekał na moją obecność.
– Magda, Magda, Magda… – zaczął teatralnym tonem, kręcąc głową. – Jak ty to robisz? Jedni podlizują się szefowi raportami, inni harują po godzinach, a ty po prostu obrzucasz go pączkami i bum! Następnego dnia patrzy na ciebie, jakbyś była kimś wyjątkowym.
– Co ty bredzisz? – warknęłam, rozglądając się z niepokojem.
– Słyszałem, że jedliście razem pączki w windzie. To już w zasadzie pierwsza randka – dodał z szelmowskim uśmiechem.
Zakryłam twarz dłońmi. Kasia podeszła do mnie i szepnęła:
– No cóż, Magda. Chyba właśnie zostałaś pączkową królową tego biura.
A wtedy… podszedł Marek. Trzymał w dłoni talerz ze świeżymi pączkami.
– Chciałem tylko dotrzymać obietnicy – powiedział z uśmiechem.
Szef mnie zawstydził
Całe biuro zamarło. Serio, całe biuro wstrzymało oddech, jakby Marek właśnie wręczył mi pierścionek zaręczynowy, a nie pączki. Spojrzałam na niego, potem na pączki, potem znów na niego.
– Um… dzięki? – wyjąkałam, próbując nie myśleć o tym, jak bardzo wszyscy się na nas gapili.
Marek tylko się uśmiechnął i ruszył do swojego gabinetu, zostawiając mnie samą z tysiącem pytań w głowie. Bartek aż gwizdnął.
– Oho, zaczyna się! Magda, czy ty właśnie poderwałaś szefa?
– Zamknij się, Bartek – syknęła Kasia, ale sama wyglądała na rozbawioną.
Resztę dnia próbowałam unikać Marka, co było trudne, bo nasze biuro nie było aż tak duże, a co chwilę ktoś puszczał do mnie oczko albo chichotał. Czułam, że temat pączków nie umrze zbyt szybko.
Tego się nie spodziewałam
Pod koniec dnia zebrałam swoje rzeczy i ruszyłam do wyjścia. Oczywiście, los musiał zagrać mi na nosie – wsiadłam do windy i chwilę później drzwi otworzyły się… i do środka wszedł Marek.
– Wiesz, nie sądziłem, że tłusty czwartek może być tak interesujący – powiedział, opierając się o ścianę.
– Cóż… ja też nie planowałam zrobić z siebie gwiazdy dnia – burknęłam.
Uśmiechnął się.
– Może powinniśmy to uczcić kolacją?
Myślałam, że się przesłyszałam.
– Kolacją?
– Spokojnie, bez pączków – zaśmiał się.
Moja twarz stała się czerwona jak lukier malinowy.
– Brzmi dobrze – wydusiłam.
Drzwi windy otworzyły się, a Kasia i Bartek patrzyli na nas z szerokimi uśmiechami.
– A nie mówiłam? – Kasia szturchnęła Bartka i zaczęli się śmiać.
Może coś z tego będzie
Kolacja z Markiem okazała się… zaskakująco normalna. Bez niezręczności, bez spojrzeń pełnych ocen – po prostu rozmowa, śmiech i dobre jedzenie. Okazało się, że Marek nie tylko zna się na strategiach biznesowych, ale też potrafi opowiadać naprawdę kiepskie dowcipy. I że, ku mojemu zdumieniu, pamiętał, jakie pączki lubię najbardziej.
Następnego dnia w biurze plotki sięgnęły zenitu. Bartek niemal nie dał mi spokoju, a Kasia wyglądała, jakby chciała mi przypiąć koronę i oficjalnie ogłosić mnie królową pączków i romansów biurowych.
Ale mnie to nie obchodziło. Bo gdy pod koniec dnia Marek, przechodząc obok mojego biurka, rzucił mi dyskretny uśmiech, zrozumiałam jedno: ten tłusty czwartek może i zaczął się kompromitacją, ale skończył się czymś znacznie lepszym. Czymś… obiecującym.
Magda, 32 lata
Czytaj także: „Dogadzałam mężowi domowymi pączkami w tłusty czwartek. Nie wiedziałam, że kalorie spalał gdzieś indziej”
„Karmiłam męża domowymi pączkami, a on mnie tanimi kłamstwami. To musiało skończyć się rozwodem”
„Mieszkaliśmy razem z teściami. Po awanturze o pączki w tłusty czwartek, ktoś musiał się w końcu wynieść”

