„W tłusty czwartek w pracy nie dostałam nawet jednego pączka. Szef uznał, że to zbędny wydatek i żadna tradycja”
„Wszyscy patrzyli po sobie, jakby czekając, kto pierwszy odważy się zareagować. W końcu Bartek, który zwykle był najbardziej wyluzowanym człowiekiem na świecie, wyszeptał z niedowierzaniem: – W tym kraju są rzeczy święte, a tłusty czwartek to jedna z nich”.

Od rana miałam dobry humor. W końcu tłusty czwartek! Jedyny dzień w roku, kiedy można bez wyrzutów sumienia pochłonąć absurdalne ilości pączków, a nikt nie skomentuje, że pójdą w biodra.
Przez lata w naszym biurze panowała tradycja – firma zamawiała dla nas całe góry słodkości. Wystarczyło wejść do kuchni, a tam czekały pudełka wypełnione pączkami: z różą, czekoladą, budyniem, a nawet te fit dla Agaty z księgowości, która od dwóch lat była na diecie.
Byliśmy w szoku
Ale kiedy weszłam do kuchni, serce mi stanęło. Stół był pusty. Żadnych pączków. Żadnego lukru. Żadnego cukru pudru. Tylko smętna karteczka z informacją: „W tym roku oszczędzamy. Pączków nie będzie. K.”
Zanim zdążyłam się otrząsnąć z szoku, w drzwiach stanął szef, Pan Karol, z tym swoim lodowatym uśmiechem.
– Nie ma pączków? – wykrztusiłam.
– W tym roku firma stawia na rozsądne gospodarowanie budżetem – powiedział spokojnie. – I w ogóle to jakaś głupia tradycja.
Zapadła grobowa cisza. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Brak pączków? W tłusty czwartek?! Przecież to jak brak choinki w Wigilię albo wyłączenie internetu w Black Friday!
– Żartuje pan? – spytała Agnieszka, patrząc na szefa z niedowierzaniem.
– Nie – odparł Pan Karol chłodno, jakby mówił o obcięciu budżetu na spinacze, a nie o zamachu na moralność pracowników.
W biurze zapanowała cisza. Ktoś upuścił długopis. Ktoś inny nerwowo popijał zimną kawę. Wszyscy patrzyli po sobie, jakby czekając, kto pierwszy odważy się zareagować. W końcu Bartek, który zwykle był najbardziej wyluzowanym człowiekiem na świecie, wyszeptał z niedowierzaniem:
– W tym kraju są rzeczy święte, a tłusty czwartek to jedna z nich.
Kiwałam głową, wciąż próbując pojąć, jak to możliwe, że nasza firma – dotąd dbająca o tradycję – nagle postanowiła odmówić nam podstawowego prawa do pączków. W powietrzu unosiło się napięcie. Czułam, że jeszcze chwila i ktoś naprawdę nie wytrzyma.
– Ale możemy przecież sami sobie kupić, prawda? – rzucił ktoś obojętnie i wzruszył ramionami, jakby właśnie rozwiązał światowy kryzys.
Cisza stała się jeszcze cięższa.
– To nie chodzi o kasę, ale o zasady – odezwał się ktoś z księgowości.
Atmosfera była ciężka
Od rana atmosfera w biurze była napięta. Ludzie w milczeniu stukali w klawiatury, popijali kawę, ale każdy wiedział, że coś jest nie tak. Brak pączków rozbił naszą codzienność jak grom z jasnego nieba.
W końcu Agnieszka, która dotąd tylko prychała pod nosem, podniosła głowę znad monitora.
– Jeśli ja nie jem pączka w tłusty czwartek, to znaczy, że coś jest głęboko nie tak – oznajmiła, mrużąc oczy w stronę gabinetu szefa.
Bartek westchnął ciężko i przetarł twarz dłonią.
– Może powinniśmy zrzucić się i zamówić sami? – zaproponowałam, próbując ratować sytuację.
Ludzie popatrzyli na mnie niepewnie. Przez ostatnie miesiące szef skrupulatnie obcinał premie, a po cichu mówiło się nawet o cięciach etatów.
– To nie chodzi o pieniądze – rzucił ktoś z księgowości. – Chodzi o szacunek.
Miał rację. Chodziło o coś więcej niż pączki. To była kwestia zasad.
W powietrzu zawisła cicha, ale wyraźna groźba buntu. Ktoś zaproponował bojkot pracy. Ktoś inny wspomniał o pasywnym oporze – powolnym odpisywaniu na maile.
Wtedy Bartek nachylił się do mnie i szepnął:
– Może czas na pączkowy zamach? – zaśmiał się.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
Każdy chciał zjeść pączka
Nie mogłam się skupić na pracy. Ludzie w biurze siedzieli przy komputerach, ale nikt nie pisał maili, nie odbierał telefonów. Wszyscy byli przygnębieni, jakby dopadła nas zbiorowa depresja.
Wtedy Bartek wstał i walnął pięścią w biurko.
– Nie możemy tak siedzieć! To jest tłusty czwartek, do cholery!
Kilka głów podniosło się znad monitorów. Agnieszka, która od godziny udawała, że coś robi w Excelu, spojrzała na niego z zainteresowaniem.
– Masz jakiś pomysł, rewolucjonisto? – zapytała z przekąsem.
Bartek uśmiechnął się przebiegle.
– Zróbmy zrzutkę. Zamówmy pączki sami.
Zapadła cisza. Wymieniliśmy spojrzenia. Pomysł był kuszący, ale problem tkwił w szczegółach.
– Ceny w cukierni poszły w górę – westchnął ktoś z księgowości. – A po ostatnich cięciach premii…
– Ja dorzucę dwie dyszki – powiedział nagle Janusz z IT, który normalnie nie angażował się w nic poza awariami systemu.
– Ja też – dodała Agnieszka, sięgając do torebki.
I wtedy, jakby ktoś otworzył tamę, wszyscy zaczęli wyciągać portfele. Piątki, dziesiątki, – pieniądze lądowały na biurku Bartka.
– Mamy to – powiedział z satysfakcją. – Pączki będą tu za godzinę.
Nikt się nie spodziewał, że szef to zwęszy.
Doczekaliśmy się
Godzina 12:30. Atmosfera w biurze zmieniła się diametralnie – z przygnębienia przeszliśmy w ekscytację. Wszyscy nerwowo zerkali na zegarki, jakby czekali na coś ważniejszego niż kwartalne raporty.
W końcu na recepcji rozległo się znajome „Dzień dobry, zamówienie dla firmy…”. Pączki były na miejscu. Bartek ruszył po nie jak zawodnik olimpijski. Wrócił dumny, niosąc dwie gigantyczne torby z logo cukierni. Ich zawartość została natychmiast rozłożona w kuchni. Zapach świeżego lukru i wanilii rozszedł się po całym biurze szybciej niż jakikolwiek firmowy e-mail.
Ludzie rzucili się do kuchni. Pączki znikały w ekspresowym tempie. Ktoś zamknął oczy i westchnął z rozkoszą. Agnieszka, z policzkami pełnymi ciasta, rzuciła tylko:
– O to chodziło.
Nawet Janusz z IT sięgnął po drugiego, co było znakiem, że operacja „Pączek” zakończyła się sukcesem.
Szef nas nakrył
I właśnie wtedy stało się to, czego baliśmy się najbardziej.
W drzwiach kuchni stanął szef.
Zmrużył oczy, rozejrzał się i spojrzał na mnie.
– Skąd to się tu wzięło? – zapytał groźnym tonem.
Zapadła grobowa cisza. Wszystkie oczy skierowały się na mnie. To był moment prawdy. Czułam na sobie wzrok wszystkich. Szef stał w progu kuchni, a zapach ciepłych pączków unosił się w powietrzu jak dowód naszej winy.
– Skąd to się tu wzięło? – powtórzył, mrużąc oczy.
Bartek odchrząknął, ale zanim zdążył się odezwać, postanowiłam wziąć to na siebie.
– Zrzuciliśmy się – powiedziałam, podnosząc głowę. – Nie mogliśmy pozwolić, żeby tłusty czwartek przeszedł do historii jako dzień, w którym nie było pączków.
Szef spojrzał na mnie uważnie. Biuro było w totalnej ciszy. Nikt się nie ruszał, jakbyśmy wszyscy czekali na werdykt. Wtedy stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Pan Karol sięgnął po pączka. Spojrzał na niego z podejrzliwością, po czym ugryzł kawałek. Przez chwilę przeżuwał w milczeniu, a my dosłownie wstrzymaliśmy oddech. W końcu westchnął i powiedział:
– No cóż… może przesadziłem z tymi cięciami budżetowymi...
Z kuchni dobiegł zbiorowy szmer ulgi. Ktoś się zaśmiał. Ktoś inny wziął drugiego pączka. Nawet Bartek klepnął mnie po ramieniu.
Szef nie powiedział nic więcej. Po prostu wyszedł, trzymając w dłoni swoje ciastko.
Tłusty czwartek został uratowany. A my nauczyliśmy się jednego – są rzeczy ważniejsze od firmowych oszczędności.
Od razu wszyscy mieli lepszy humor
Szef już do końca dnia nie wspomniał o pączkach. Nie było reprymendy, nie było żadnych konsekwencji. Po prostu przyjął do wiadomości, że postawiliśmy na swoim. A może… w głębi duszy docenił naszą determinację?
Biuro tętniło życiem. Ludzie z uśmiechami na twarzach wrócili do pracy, morale wzrosło jak nigdy. Nawet Agnieszka, która zawsze miała coś do powiedzenia, tym razem tylko mruknęła:
– Było warto.
Ostatnie pączki zniknęły w rekordowym tempie. Każdy z nas miał świadomość, że nie chodziło tylko o słodycze. To był symbol. Przeciwstawiliśmy się bezsensownym oszczędnościom, udowodniliśmy, że tradycja i wspólne chwile są ważniejsze niż suche firmowe regulacje.
Pod koniec dnia, wychodząc z biura, zauważyłam coś, co sprawiło, że musiałam się powstrzymać od śmiechu. Na biurku szefa leżał kolejny pączek. Ugryziony. Tłusty czwartek może i nie został oficjalnie przywrócony do budżetu firmy, ale wiedzieliśmy jedno – za rok nikt nie odważy się go nam odebrać.
Marta, 35 lat
Czytaj także: „Dogadzałam mężowi domowymi pączkami w tłusty czwartek. Nie wiedziałam, że kalorie spalał gdzieś indziej”
„Karmiłam męża domowymi pączkami, a on mnie tanimi kłamstwami. To musiało skończyć się rozwodem”
„Mieszkaliśmy razem z teściami. Po awanturze o pączki w tłusty czwartek, ktoś musiał się w końcu wynieść”

