Reklama

Lutowy poranek lekko mroźny. Mróz szczypał w policzki, a wiatr wciskał się pod płaszcz, mimo że szczelnie go zapięłam. Przyspieszyłam kroku. Spieszyłam się – jak zawsze. Tyle rzeczy do załatwienia, tyle spraw do odhaczenia. Ale tradycja to tradycja. Tłusty Czwartek bez pączków? Nie w moim świecie.

W cukierni pachniało obłędnie – świeżym ciastem, lukrem, odrobiną wanilii. Wzięłam cztery. Dwa dla mnie, dwa dla Klaudii. Wyszłam na zewnątrz, chowając torbę pod pachę. I wtedy go zobaczyłam. Siedział pod ścianą kamienicy, zawinięty w coś, co kiedyś mogło być kocem. Przed sobą miał kartonowy kubek z kilkoma monetami.

Ludzie mijali go, nawet nie spoglądając w jego stronę. Chciałam zrobić to samo. Nie można przecież pomagać wszystkim. Ale gdy spojrzał na mnie, coś we mnie drgnęło. Zatrzymałam się. Chwilę walczyłam ze sobą, ale w końcu sięgnęłam do torby.

Chce pan pączka? – zapytałam.

Docenił mój gest

Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na mnie spod siwej, zmierzwionej grzywki. Jego oczy były zmęczone, lekko zaczerwienione od mrozu, ale wcale nie takie puste, jak się spodziewałam.

– Pączka? – powtórzył, jakby nie był pewien, czy dobrze usłyszał.

Kiwnęłam głową i wyciągnęłam w jego stronę ciastko w papierowej serwetce. W pierwszej chwili myślałam, że odmówi, ale po chwili jego dłoń – szczupła, ze spękaną skórą – sięgnęła ostrożnie po pączka.

– Dziękuję – powiedział cicho.

Nie wiem, co mnie podkusiło, ale zamiast po prostu odejść, przykucnęłam obok niego. Mróz momentalnie przeszył mi nogi, ale nie ruszyłam się.

– Lubi pan pączki? – zapytałam, żeby przerwać ciszę.

Uśmiechnął się lekko.

– Kiedyś lubiłem. Moja żona piekła najlepsze. Z różą i skórką pomarańczową.

– Żona? – powtórzyłam głupio, bo jakoś nie umiałam sobie wyobrazić go w normalnym życiu, z domem, rodziną.

– Dawno temu. – Spojrzał na mnie, jakby oceniając, czy w ogóle chce mi o tym mówić. W końcu wzruszył ramionami. – Mieliśmy małą piekarnię. Kiedy Basia zmarła, wszystko się posypało. Najpierw interes, potem mieszkanie… A potem ja.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Zamiast tego tylko kiwnęłam głową.

– Ma pan na imię…?

– Józef.

– Kinga.

Uścisnęliśmy sobie dłonie, jakby to było zupełnie normalne. Jakbyśmy poznali się w cukierni, a nie na zimnym chodniku.

– Dziękuję za pączka, Kinga. Dobrze jest zjeść coś… tak od serca.

Patrzyłam, jak je, a w mojej głowie rodziło się pytanie: dlaczego właściwie usiadłam?

Był mądrym facetem

– Nie musiałaś siadać – powiedział nagle Józef, jakby czytał w moich myślach.

– Wiem – przyznałam. – Ale chciałam.

Zerknął na mnie spod krzaczastych brwi, a potem westchnął i zjadł ostatni kęs pączka. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, słuchając dźwięków miasta – szumu przejeżdżających aut, stukotu butów na chodniku, pojedynczych rozmów.

Ludzie się spieszą – mruknął.

– Jak zawsze – westchnęłam, patrząc na zegarek.

Powinnam już iść, ale moje nogi jakby się zbuntowały.

– Ty też pewnie się spieszysz – dodał Józef.

– Tak. Mam pracę, spotkanie, tysiąc spraw do załatwienia… – urwałam, bo zabrzmiało to głupio w zestawieniu z tym, że on nie miał nic.

– Nie zawsze tak było – powiedział, jakby odpowiadał na moje myśli.

Spojrzałam na niego pytająco.

– Kiedyś też się spieszyłem. Miałem firmę, rodzinę, kredyt na mieszkanie. Dzień zaczynałem od kawy i maili. A teraz… – wskazał na swój koc.

Zrobiło mi się dziwnie. Jakby ktoś postawił przede mną lustro i powiedział: „A jeśli to kiedyś będziesz ty?”.

– Ludzie myślą, że jak ktoś siedzi na ulicy, to zawsze był nikim. Ale wiesz co? Wystarczy kilka złych decyzji, trochę pecha i… nagle jesteś tu.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przełknęłam ślinę i tylko kiwnęłam głową.

– A ty, Kinga? Co cię tak goni?

Pytanie mnie zaskoczyło.

– Nie wiem – przyznałam cicho.

Józef uśmiechnął się lekko.

Może czas się zastanowić?

Nie miałam na to odpowiedzi.

Bardzo mu współczułam

Minęło kilka dni, a ja wciąż myślałam o tej rozmowie. O Józefie. O tym, co powiedział. „Może czas się zastanowić?”. Tylko kiedy, skoro w moim życiu nie było nawet chwili na głębszy oddech?

Tego ranka znów przechodziłam tą samą trasą. Józef siedział tam, gdzie ostatnio. Tyle że dziś wyglądał gorzej – skulony, jakby mróz wniknął mu aż do kości.

– Dzień dobry – powiedziałam, niepewnie podchodząc bliżej.

Podniósł wzrok i uśmiechnął się słabo.

– Kinga. Myślałem, że już mnie zapomniałaś.

Nie wiedziałam, czy to był żart, czy wyrzut.

– Nie zapomniałam. Przyniosłam coś ciepłego – wyciągnęłam termos z herbatą i papierową torbę z kanapkami.

Józef przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu, a potem wziął termos i upił łyk.

– Dziękuję. Gorące. Dawno nie piłem nic gorącego.

Uśmiechnęłam się niepewnie.

– Nie wiem… czy to, co robię, ma sens.

– Ma – przerwał mi natychmiast.

Spojrzałam na niego pytająco.

– Może nie zmienisz całego świata, ale zmieniłaś mój dzień.

Zawstydziłam się, ale w środku zrobiło mi się ciepło.

– A gdyby tak… spróbować pomóc bardziej? – wyrwało mi się.

Józef zmarszczył brwi.

– Nie jestem twoim projektem w pracy, Kinga.

– Wiem. Po prostu… może uda się coś wymyślić?

Długo milczał.

– Zobaczymy – powiedział w końcu.

To nie było „tak”, ale nie było też „nie”.

Chciałam mu pomóc

„Zobaczymy” – te słowa dźwięczały mi w głowie przez resztę dnia. Nie chciałam traktować Józefa jak kogoś, kogo trzeba „naprawić”, ale czułam, że jeśli tylko zechce, mogę mu pomóc. Tylko czy on w ogóle tego chciał?

Następnego ranka znów tam poszłam. Tym razem nie przyniosłam jedzenia, tylko usiadłam obok niego na zimnym murku.

Myślałam o tym, co powiedziałeś – zaczęłam.

– Tak? – Józef spojrzał na mnie uważnie.

– Powiedziałeś, że kiedyś też się spieszyłeś. Że miałeś firmę, dom… Ale nie powiedziałeś, jak to się stało, że jesteś tutaj.

Przez chwilę milczał.

– Bo ludzie lubią proste odpowiedzi. A ja ich nie mam.

– Nie szukam prostych odpowiedzi, Józef. Po prostu chcę zrozumieć.

Westchnął i przetarł twarz dłońmi.

– Moja żona zmarła nagle. Zawał. W jednej chwili miałem wszystko, a w następnej… pustkę. Zacząłem pić. Straciłem firmę, potem mieszkanie. A potem nie miałem już siły walczyć.

– A rodzina? Przyjaciele?

– Na początku próbowali pomagać. Ale ile można? W końcu każdy się poddaje. Nawet ja.

To, jak to powiedział, ścisnęło mnie w środku.

– Ale chyba można coś z tym zrobić?

Józef uśmiechnął się smutno.

– Kinga, nie każdy chce być ratowany.

– A jeśli ja wierzę, że warto spróbować?

Długo się we mnie wpatrywał.

– Może. Ale nie obiecuj mi cudów.

Nie obiecywałam. Ale wiedziałam, że tak tego nie zostawię.

Miałam kilka pomysłów

Nie miałam doświadczenia w pomaganiu bezdomnym. Nie wiedziałam, gdzie zacząć. Klaudia powiedziałaby, że to nie mój problem. I faktycznie, nie był. Ale nie mogłam już przejść obojętnie.

Następnego dnia przyniosłam Józefowi listę miejsc, które mogłyby mu pomóc – noclegownie, jadłodajnie, punkty pomocy dla osób bezdomnych.

– Nie chcę do schroniska – powiedział od razu, zanim zdążyłam coś powiedzieć.

– Dlaczego?

– Bo to jak cela. Ludzie różni, niektórzy agresywni. Rzeczy giną, warunki kiepskie. Wiesz, co jest gorsze od zimna? Strach.

Spuściłam głowę. Nie pomyślałam o tym.

– Ale może jakaś praca? Nawet dorywcza?

Józef się zaśmiał, ale w jego śmiechu nie było wesołości.

– Z takim wyglądem? – wskazał na swoje podarte ubrania. – Nikt mnie nie zatrudni.

Zamilkłam na chwilę.

– A gdybym znalazła coś dla ciebie? Pomógłbyś sobie?

Patrzył na mnie długo, aż w końcu westchnął.

– Nie wiem. Może.

To było więcej, niż się spodziewałam.

Tego samego wieczoru zadzwoniłam do znajomego, który prowadził mały warsztat.

– Masz coś dla kogoś bez doświadczenia? – zapytałam.

– Może sprzątanie? Proste prace? Ale jeśli to ktoś z ulicy, to… nie wiem, Kinga.

To dobry człowiek – powiedziałam.

Nie byłam pewna, czy przekonam Józefa. Ale musiałam spróbować.

Udało się znaleźć mu pracę

Następnego dnia przyszłam do Józefa z dobrą wiadomością.

Znalazłam coś dla ciebie – powiedziałam, siadając obok niego.

Uniósł brew, jakby nie do końca wierzył w to, co słyszy.

– Co takiego?

– Prosta praca w warsztacie. Sprzątanie, układanie narzędzi. Nic wielkiego, ale… to początek.

Milczał przez dłuższą chwilę.

– A jeśli zawiodę?

– Każdy może zawieść. Ale wiesz co? Każdy może też spróbować.

Józef uśmiechnął się smutno.

– Nie wiem, Kinga. Może za długo byłem tu, na ulicy. Może to już za późno.

– A jeśli nie?

Spojrzał na mnie, a potem na ludzi mijających nas bez słowa. W końcu westchnął i pokręcił głową.

Spróbuję.

Nie wiem, kto był bardziej zaskoczony – on czy ja.

Było warto

Minęło kilka miesięcy. Nie spotkałam już Józefa na tamtym rogu. Pewnego dnia dostałam jednak list.

„Kingo, Nie wiem, czy pamiętasz tego faceta spod cukierni. Dzięki tobie dostałem szansę i, co ważniejsze, miałem odwagę ją przyjąć. Pracuję. Mam dach nad głową. Nie jest idealnie, ale jest inaczej. Lepiej. Dziękuję ci za tamtego pączka. Józef.”

Czytałam te słowa, a w środku czułam coś, czego nie umiałam nazwać. Może dumę? Może radość? A może po prostu… wiarę, że czasem mały gest może zmienić czyjeś życie. Uśmiechnęłam się i pomyślałam, że to był najsłodszy pączek w moim życiu.

Kinga, 32 lata

Czytaj także: „Dogadzałam mężowi domowymi pączkami w tłusty czwartek. Nie wiedziałam, że kalorie spalał gdzieś indziej”
„Karmiłam męża domowymi pączkami, a on mnie tanimi kłamstwami. To musiało skończyć się rozwodem”
„Mieszkaliśmy razem z teściami. Po awanturze o pączki w tłusty czwartek, ktoś musiał się w końcu wynieść”

Reklama
Reklama
Reklama