Reklama

Tłusty Czwartek to dla mnie wyjątkowy dzień. Lubię tę tradycję – zapach świeżo smażonych pączków unoszący się w mieszkaniu, ciepłe ciasto oprószone cukrem pudrem, dżem, który wypływa po pierwszym kęsie. W tym roku postanowiłam, że przygotuję wszystko sama. Wstałam o świcie, zagniotłam ciasto, cierpliwie czekałam, aż wyrośnie, a potem usmażyłam dwie pełne blachy. Byłam pewna, że mąż będzie zachwycony.

Reklama

Gdy tylko mąż wrócił z pracy, zamiast rzucić się na moje wypieki, oznajmił:

– Mama jak co roku zrobiła swoje pączki! Muszę tam skoczyć, wiesz, to taka tradycja.

Stałam w kuchni, patrząc, jak zamyka za sobą drzwi, a moje pączki stygną na stole. Nawet nie zwrócił na nie uwagi, choć tyle się napracowałam. I wtedy coś we mnie pękło.

Byłam na niego wściekła

– No i jak, smakowały pączusie mamusi? – spytałam słodko, gdy wieczorem w końcu raczył wrócić do domu.

Marek zdjął buty, przeciągnął się i spojrzał na mnie z uśmiechem, jakby w ogóle nie wyczuwał nadciągającej burzy.

– No pewnie, jak zawsze były najlepsze! Mama naprawdę ma rękę do ciasta. A... o, ty też zrobiłaś domowe? – Zerknął na talerz, gdzie nadal leżały moje pączki, nietknięte. – Nie próbowałaś jeszcze?

– Czekałam na ciebie – powiedziałam lodowato.

– Oj tam, skarbie, nie obrażaj się! Przecież wiesz, że u mamy zawsze zajadam się pączkami. To taka tradycja!

Tradycja. Cudownie. Tylko że ta tradycja polegała na tym, że w każde święto, każdą rocznicę, każde ważne wydarzenie moja teściowa musiała być na pierwszym miejscu. W Wigilię to jej barszcz był najlepszy, w Wielkanoc jej mazurki były „nie do podrobienia”, a teraz w tłusty czwartek jej pączki zdeklasowały moje, choć nawet nie zadał sobie trudu, by ich spróbować.

Zacisnęłam usta i wzięłam jednego pączka do ręki.

– No to skoro już najadłeś się u mamusi, to spróbuj moich.

– Wiesz co… – Marek zrobił minę, jakbym kazała mu przełknąć coś zepsutego. – Jestem już taki pełny… Może jutro?

Zrobiło mi się gorąco.

– Aha. No tak. Bo mamusia zrobiła lepsze, prawda? Po co masz jeść moje, skoro jej pączki to ósmy cud świata? – cisnęłam w niego tym pączkiem.

– Oj, Dorota, znowu przesadzasz… – Marek uniknął ciosu, westchnął i podszedł do mnie, próbując mnie objąć, ale odsunęłam się, czując w nozdrzach zapach perfum jego matki.

– Wiesz co? Mam już dość – powiedziałam, odchodząc od stołu. – Albo ona, albo ja.

Marek spojrzał na mnie zdezorientowany, jakby właśnie zobaczył, że piekło zamarzło.

Co ty wygadujesz?

– Dokładnie to, co słyszysz. Albo w końcu postawisz mnie na pierwszym miejscu, albo pakuję walizki i wracam do swojej mamy.

W jego oczach zobaczyłam coś, co mnie przeraziło – nie strach, nie panikę, tylko… rozbawienie.

– Dorotko, kochanie, przecież to tylko pączki.

Tylko pączki. Tak, jasne. Podjęłam decyzję, której nie zamierzałam cofnąć.

Nie uwierzył mi

Marek chyba myślał, że żartuję. Stał w przedpokoju z rozbawioną miną, jakbym właśnie opowiedziała mu kawał.

– Dorota, no daj spokój – próbował mnie objąć, ale się odsunęłam. – Naprawdę obrażasz się o jakieś głupie pączki?

Poczułam, jak zaciska mi się gardło. To zawsze było „głupie”. Głupie pączki. Głupia Wigilia u teściowej, mimo że chciałam spędzić ją u moich rodziców. Głupie urodziny jego mamy, które zawsze były ważniejsze niż moje. Głupia sytuacja, kiedy siedziałam sama w domu w sylwestra, bo on musiał podjechać do „mamusi” i „wróci za chwilę”, a skończyło się na tym, że zastałam go pijącego szampana w jej salonie.

To wszystko było głupie. Ale teraz mnie już to nie śmieszyło.

– Nie, nie chodzi tylko o pączki – powiedziałam, czując w sobie nową falę determinacji. – Ale skoro to dla ciebie takie nic, to zobaczymy, jak ci się spodoba moje „głupie” ultimatum.

Minęłam go i weszłam do sypialni. Marek poszedł za mną, ale jeszcze nie czuł zagrożenia.

– No i co teraz? – Ziewnął. – Chcesz się na mnie dąsać przez cały wieczór?

Otworzyłam szafę i wyciągnęłam walizkę. Marek nagle przestał się uśmiechać.

– Co ty robisz?

Pakuję się – odparłam spokojnie, składając do środka pierwszą lepszą bluzkę.

– Czekaj, czekaj – uniósł ręce, jakbym mierzyła do niego z pistoletu. – Chcesz powiedzieć, że naprawdę się wynosisz?

– A co, myślałeś, że sobie tylko tak gadam? – Spojrzałam na niego ostro. – Przecież to tylko „głupia” walizka.

Zakręciło mu się coś w głowie. To było widać. Jego uśmiech zupełnie wyparował.

– Dorota, no bez przesady – teraz próbował mówić spokojnym tonem, ale było w nim coś nowego – niepewność. – Nie możesz się tak obrażać o moją mamę.

– To nie tylko o twoją mamę chodzi – zamknęłam walizkę. – Tylko o to, że jestem dla ciebie na drugim miejscu.

Patrzył, jak zarzucam kurtkę na ramiona i sięgam po klucze.

– No i co teraz? – powiedział, krzyżując ręce na piersi. – Pojedziesz do swoich rodziców?

– Może. A może znajdę sobie hotel. Może polecę na drugi koniec świata. Nie wiem, ale wiem jedno – nie będę już tą drugą.

Marek otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w końcu je zamknął. A ja wyszłam.

Co miałam zrobić?

Wyszłam z mieszkania, trzaskając drzwiami tak, że aż drgnęły w futrynie. Adrenalina buzowała mi w żyłach, ale jednocześnie czułam ulgę. Pierwszy raz od dawna zrobiłam coś dla siebie. Nie dla Marka, nie dla jego mamusi, tylko dla siebie.

Tylko… co teraz?

Stałam na klatce schodowej z walizką w dłoni i głową pełną myśli. Do moich rodziców? Pewnie przyjęliby mnie z otwartymi ramionami, ale wtedy byłabym zmuszona im wszystko tłumaczyć. A tego na razie nie chciałam. Hotel? Bez sensu. I tak bym tam tylko siedziała, rozmyślając nad tym, jaką idiotką byłam przez te wszystkie lata.

W końcu wyciągnęłam telefon i wystukałam numer.

– Halo? – odezwał się zaspany głos.

Kaśka, jesteś w domu?

– Dorota? Jest prawie jedenasta, co się dzieje?

– Wkurzyłam się i spakowałam walizkę.

Chwila ciszy.

– Chyba żartujesz.

– Ani trochę. Wolisz wersję telefoniczną czy opowiem ci na żywo?

– No jasne, że na żywo! Chodź, zrobię ci herbatę i poszukam czegoś mocniejszego.

Pół godziny później siedziałam na kanapie u Kaśki, mojej najlepszej przyjaciółki jeszcze z czasów liceum. Miała na sobie za duży sweter i rozciągnięte dresy, a mimo to wyglądała lepiej niż ja – rozczochrana, z podpuchniętymi oczami i chaotycznie wrzuconymi do walizki ubraniami, które pewnie i tak do siebie nie pasowały.

– Dobra – powiedziała, podając mi kieliszek wina. – Od początku.

– Pączki – westchnęłam i upiłam łyk.

– Co?

Wszystko zaczęło się od pączków.

Kaśka słuchała, jak opowiadam jej o tłustym czwartku, o tym, jak stałam pół dnia w kuchni, jak Marek nawet nie spróbował moich wypieków, bo „mamusia robi najlepsze”. Widziałam, jak z każdą minutą zaciskała pięści.

No nie wierzę – warknęła, gdy skończyłam. – No nie wierzę!

– A jednak.

– I co, zostawiłaś go? Tak po prostu?

– Dałam mu ultimatum – albo ja, albo jego matka. No i jak się pewnie domyślasz, nie błagał mnie na kolanach, żebym została.

Kaśka odchyliła się na kanapie i uśmiechnęła się pod nosem.

– No to co, kochana? Świętujemy twoją wolność?

Patrzyłam na nią przez chwilę, a potem uniosłam kieliszek.

– Świętujemy.

Tylko że wtedy jeszcze nie wiedziałam, że Marek nie zamierza tak łatwo odpuścić.

Pozostałam nieugięta

Obudziłam się rano na kanapie Kaśki, z ciężką głową i jeszcze cięższym sercem. Świętowanie mojej wolności skończyło się na dwóch butelkach wina, litrach żali i przekonywaniu się nawzajem, że „lepiej być samej niż z dupkiem”. W tamtym momencie naprawdę w to wierzyłam.

Tylko że teraz, w świetle poranka, kiedy kac ściskał mi czaszkę jak imadło, dopadły mnie wątpliwości. Może faktycznie przesadziłam? Może Marek po prostu nie pomyślał? Może… Nie! To nie był jednorazowy wybryk. To była kropla, która przelała czarę goryczy.

Zamrugałam, odganiając senność, i sięgnęłam po telefon. Oczywiście, wiadomości od Marka czekały na mnie jak wyrok. Pytania o to, gdzie jestem, oskarżenia… Przewróciłam oczami. Ani jednego „przepraszam”, ani cienia refleksji. Klasyczny Marek.

Telefon zawibrował mi w dłoni. Tym razem dzwonił. Zawahałam się, ale odebrałam.

– No, w końcu – mruknął. – Możemy normalnie pogadać?

– Nie wiem, czy potrafisz normalnie gadać – odparłam sucho.

– Dorota, błagam cię, to już robi się śmieszne. Wyjechałaś z domu z powodu pączków.

– Nie – poprawiłam go. – Wyjechałam, bo mam dość bycia na drugim miejscu.

Chwila ciszy.

– I co teraz? – zapytał w końcu. – Co, mam wybierać między tobą a własną matką?

– Jeśli nie widzisz różnicy między żoną a matką, to chyba mamy większy problem, niż myślałam – rzuciłam.

Marek westchnął ciężko.

– Wiesz co? Może najpierw przemyśl, czy chcesz mieć żonę, czy wiecznie grzać miejsce u mamusi. Bo ja już nie będę się z nią ścigać.

Rozłączyłam się, zanim zdążył odpowiedzieć. Wróciłam na kanapę i spojrzałam na śpiącą Kaśkę.

– Chyba właśnie zaczynam nowe życie – mruknęłam do siebie.

I pierwszy raz od dawna poczułam się lekka.

Teściowa tylko pogarszała sprawę

Nowe życie. Brzmiało dumnie. Prawie jak obietnica. Tylko że kiedy siedziałam w kuchni Kaśki, popijając mocną kawę i patrząc na swoją walizkę, to „nowe życie” wyglądało jak jeden wielki znak zapytania.

– No i co? – Kaśka wsypała sobie bez patrzenia trzy łyżeczki cukru do kawy. – Wracasz do niego?

– Nie wiem – westchnęłam.

– To ci ułatwię – odparła, wyciągając telefon i kładąc go na stole. – Zobacz, co twoja teściowa wypisuje na Facebooku.

Zerknęłam niepewnie na ekran. „Jak dobrze, że są ludzie, na których można zawsze liczyć. Rodzina jest najważniejsza! Niektórym dzisiejszym dziewuchom to się w głowie poprzewracało od tego feminizmu, zapomniały, że miejsce żony jest przy mężu. Dobrze, że mój syn to rozumie”.

Krew się we mnie zagotowała.

– No nie wierzę!

– Wierz, wierz – mruknęła Kaśka, mieszając kawę. – Daj sobie jeszcze tydzień, a napisze, że się za ciebie modli.

Zacisnęłam palce na kubku.

– I pomyśleć, że to właśnie przez nią rozpadło się moje małżeństwo.

– Nie przez nią. Przez Marka – poprawiła mnie Kaśka. – Bo gdyby miał jakiś honor, to by nie pozwolił, żeby jego matka wtrącała się w każdy wasz krok.

Miała rację. A ja nagle poczułam, że coś we mnie pęka. Nie byłam już wściekła. Nie czułam już, że chcę walczyć. Byłam po prostu… zmęczona.

Sięgnęłam po telefon i napisałam do Marka. „Nie wracam”. Kilka sekund później ekran rozbłysnął jego odpowiedzią. „Żartujesz, prawda?”. Nie. Nie żartowałam. Napisała: „Mam dość. A ty masz już kogoś, kto będzie ci smażył najlepsze pączki na świecie”. Przeczytał. Nie odpisał.

Oparłam głowę na dłoniach i wypuściłam powietrze.

To już koniec – powiedziałam cicho.

Tydzień później znalazłam mieszkanie do wynajęcia. Dwa tygodnie później podpisałam papiery rozwodowe. Trzy tygodnie później po raz pierwszy od dawna czułam, że mam pełną kontrolę nad własnym życiem.

Nie było łatwo. Czasami tęskniłam. Czasami łapałam się na myśleniu „a może jednak…”. Ale za każdym razem, gdy czułam pokusę, przypominałam sobie jedno: ja już nie jestem na drugim miejscu. I nigdy więcej nie będę.

Dorota, 32 lata

Reklama

Czytaj także:
„Obiadki jadam z żona, a na upojne noce wymykam się do szwagierki. Żyję jak pączek w maśle, bo na to zasługuję”
„Chciałam od teściowej przepis na pączki na tłusty czwartek, ale mnie wyśmiała. Mam sobie na niego zasłużyć”
„Mąż poczuł mróz i od razu wyciągnął kalesony jak stary dziad. Może zapomnieć o namiętności w łóżku aż do wiosny”

Reklama
Reklama
Reklama