„W telefonie męża zobaczyłam wyjątkową niespodziankę na święta. Ode mnie pod choinką znajdzie papiery rozwodowe”
„Leszek uśmiechał się do dzieci, nalewał barszcz, przestawiał talerzyki jak zawsze – z tą swoją czułością, która kiedyś mnie rozczulała. Teraz każde jego spojrzenie wydawało się fałszywe. Siedziałam przy stole, niby obecna, ale tylko ciałem”.

W tym roku naprawdę się postarałam. Wigilia miała być wyjątkowa – dom czysty jak łza, choinka przystrojona jak z katalogu, w kuchni pachniało cynamonem, barszcz już był przecedzony, a prezenty leżały równiutko pod drzewkiem, owinięte w czerwony papier ze złotą wstążką. Ostatnie tygodnie spędziłam w biegu – między sklepami, garnkami, a pracą. Robiłam wszystko sama, ale nie narzekałam. Chciałam, żeby wszystko było idealnie. Choć raz.
Leszek dużo pracował. Częściej znikał, uśmiechał się do telefonu, wzdychał bezwiednie podczas kolacji. Gdy pytałam, co się dzieje, mówił: „To tylko robota, wiesz, koniec roku”. A ja mu wierzyłam. Przecież jesteśmy razem od tylu lat. Nie mamy już tej młodzieńczej namiętności, ale jesteśmy drużyną.
Przed Wigilią chciałam znaleźć jedno konkretne zdjęcie – to z zeszłorocznej kolacji, gdzie Leszek całuje mnie w policzek, a dzieci się śmieją. Wzięłam jego telefon. Leszek zawsze trzymał zdjęcia w swojej galerii. Przesuwałam palcem w dół, gdy nagle wyskoczyło powiadomienie z konwersacji zatytułowanej „Krzysztof-firma”.
Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale kliknęłam. Tak po prostu. Przecież Krzysztof to mężczyzna z firmy. Prawda? Pojawiło się: „Tęsknię”. Inne wiadomości to: „Czekam na następny raz”, „Jak cudownie pachniałeś”. Nie płakałam. Tylko zamknęłam wiadomości. Położyłam telefon na miejsce. Mój prezent w tym roku? Milczenie.
Wigilia minęła w ciszy
Leszek uśmiechał się do dzieci, nalewał barszcz, przestawiał talerzyki jak zawsze – z tą swoją rutynową czułością, która kiedyś mnie rozczulała. Teraz każde jego spojrzenie wydawało się fałszywe. Jego głos, kiedy czytał fragment Ewangelii, brzmiał jak recytacja – sucha, wyuczona, bez krzty znaczenia. Siedziałam przy stole, niby obecna, ale w środku już mnie tam nie było.
Udawałam. Musiałam. Dla dzieci. Gdy wznosiliśmy toast kompotem, Leszek podniósł szklankę i spojrzał na mnie.
– Wszystko w porządku? – zapytał cicho, z tym swoim troskliwym tonem, który teraz wydawał się śliską maską.
– W porządku. Wesołych Świąt – odpowiedziałam, uśmiechając się równo.
– Kochanie… Jesteś jakaś inna – powiedział po chwili ciszy.
– Może wreszcie dorosłam – odpowiedziałam i przeniosłam wzrok na syna, który akurat łamał się opłatkiem z babcią.
Zachowywałam się normalnie. Byłam perfekcyjna. Pomagałam przy nakładaniu, dolewałam kompotu, dopytywałam, czy sernik nie za suchy. Nawet się śmiałam. Jak na zawołanie.
W środku każda sekunda bolała. Każdy ruch Leszka przypominał mi wiadomości, które przeczytałam. „Tęsknię”, „pachniałeś”. Nie znałam tej kobiety. Tylko jej imię – albo raczej imię, które miał ukrywać. Krzysztof. Z firmy. Coś krzyczało we mnie: „Nie dam ci tej sceny dzisiaj. Nie zrujnuję świąt dzieciom. Po świętach… powiem ci wszystko”. Tego wieczoru Leszek dostał najdroższy prezent: ciszę. I kobietę, która milczała, choć jej wnętrze płonęło.
Mówiłam bez ogródek
Dzieci wyjechały wczesnym popołudniem. Zrobiliśmy im herbatę w termosie, zapakowałam im resztki sernika i śledzi, które i tak by się zmarnowały. Uściskałam ich trochę mocniej niż zwykle. Leszek jeszcze próbował żartować, że za szybko rosną. Potem zamknęły się drzwi. Zostaliśmy sami.
Wieczór zapadał szybko. Nie włączyłam żadnych lampek. Siedziałam przy stole, zawinięta w koc. On wszedł do salonu, niosąc dwa kubki z herbatą.
– Myślałem, że się położysz – powiedział spokojnie.
– Chcę ci coś powiedzieć – zaczęłam bez wstępu.
Zamarł. Odstawił kubki, jakby przeczuwał, że zaraz i tak nic z nich nie wypije. Usiadł powoli naprzeciwko mnie.
– Znalazłam wiadomości. Od „Krzysztofa” – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. – „Pachniałeś cudownie”. „Tęsknię”. „Czekam na następny raz”. To firmowe spotkanie, tak?
Zbladł. Przełknął ślinę, ale nie odpowiedział od razu.
– Basia… to nie tak. To tylko… chwila słabości – wyszeptał w końcu.
– A ile trwa ta chwila? Tydzień? Miesiąc? Dłużej niż nasze małżeństwo? – moje słowa były lodowate.
– Nie chciałem cię zranić – szepnął.
– To dlaczego mnie to robisz?
Zapadła cisza. Czekałam na zaprzeczenia, na krzyki, na próby tłumaczeń. Dostałam coś gorszego: potwierdzenie. Milczenie Leszka znaczyło tylko jedno.
– Ile to trwa? – zapytałam chłodno.
– Parę miesięcy… – spuścił wzrok. – Nic nie planowałem. Po prostu… jakoś tak wyszło.
Nie powiedziałam już nic. Wstałam. Poszłam do sypialni. Nie trzasnęłam drzwiami. Zamknęłam je cicho. To był dźwięk, który podzielił nasze życie na „przed” i „po”.
Opowiedział mi wszystko
Następnego dnia wstałam późno. Weszłam do kuchni dopiero, gdy usłyszałam, że zdążył już zrobić sobie kawę. Siedział przy stole ubrany jak do pracy, ale bez zamiaru wychodzenia. Czekał na mnie. Milczenie między nami wisiało jak dym po pożarze.
– To kto to jest? – spytałam, nalewając sobie kawy. Mój głos był spokojny.
– Koleżanka z działu. Ma na imię Krystyna, ale wszyscy w pracy mówią na nią „Krzysztof”, bo… ma taki męski styl – odpowiedział, nie podnosząc wzroku.
– Rozwiedziona?
– Tak.
– Jak długo? – spytałam krótko, nie siadając jeszcze.
– Kilka miesięcy… Zaczęło się od kawy, rozmowy w kuchni. Wiesz, w pracy każdy coś gada o swoim małżeństwie. Ona opowiadała, że u niej wszystko się rozpadło. Ja… też zacząłem mówić.
– I co jej mówiłeś? Że twoja żona gotuje za dużo barszczu? – sarknęłam.
– Nie... – w końcu spojrzał na mnie. – Że jest mi jakoś pusto. Że jesteśmy drużyną, jak to ty mówisz. Ale że czasem brakuje mi... ciepła. Bliskości.
– I dlatego zacząłeś się przytulać do cudzych perfum? – zapytałam, czując, jak ściska mi gardło.
Podszedł. Chciał mnie objąć. Odstąpiłam.
– To nie znaczy, że cię nie kocham – szepnął.
– To znaczy, że mnie okłamałeś.
– Ale jesteś dla mnie najważniejsza.
– To czemu dowiaduję się o tym jako ostatnia?
Stał w miejscu, jakby nie wiedział, co zrobić z własnymi rękami. Ja już wiedziałam jedno. Nie chcę, żeby mnie dotykał. Nie teraz. Może już nigdy.
Obwiniałam samą siebie
Obudziłam się wcześnie. Nie dlatego, że wyspałam się – po prostu moje ciało powiedziało „dość” leżeniu obok człowieka, który jeszcze kilka dni temu wydawał się bezpiecznym miejscem. Leżał obok, plecami do mnie. Oddychał spokojnie, jakby nic się nie stało. Westchnęłam cicho i wyszłam do kuchni.
Zrobiłam sobie kawę. Tę samą, którą parzyłam mu co rano. Tylko że dziś postawiłam tylko jeden kubek. Usiadłam przy oknie. Patrzyłam na gołe drzewa w ogrodzie i poczułam, jak coś we mnie umiera. Czy byłam ślepa? Czy po prostu chciałam wierzyć, że jak się kocha wystarczająco mocno, to nic złego nie może się zdarzyć?
Nie płakałam. Płacz przyszedł dopiero w samochodzie. Poinformowałam Leszka, że jadę do siostry. Że muszę pobyć sama. Że nie wiem, kiedy wrócę. Nic nie powiedział. Tylko skinął głową i przez chwilę wyglądał, jakby miał coś powiedzieć – ale nie powiedział nic.
Kiedy wsiadłam do auta i zamknęłam drzwi, wszystko się posypało. Nagle. Bez ostrzeżenia. Łzy wylewały się ze mnie jak rwąca rzeka, dłonie mi się trzęsły, nie mogłam odpalić silnika. Siedziałam i wyłam.
Wreszcie pojechałam do mamy. Nie zadawała pytań. Podała mi koc i herbatę. W końcu przyszła do mnie też moja siostra. Usiadła obok.
– Chcesz mówić, czy mam po prostu posiedzieć?
– Opowiem.
Potem powiedziałam jej wszystko.
– Najgorsze jest to, że patrzył mi w oczy i udawał – powiedziałam w końcu.
– To nie ty jesteś winna – odpowiedziała cicho.
– Ale czuję się, jakbym zawiodła. Siebie. Dzieci. Wszystkich.
Zmieniłam się na zawsze
Wróciłam po czterech dniach. Nie uprzedziłam, że jadę. Nie chciałam rozmów przez telefon, nie chciałam pytań, czy czegoś potrzebuję. Chciałam ciszy. Tylko tyle.
Leszek otworzył drzwi niemal od razu, jakby pod nimi czekał. Uśmiechnął się nieśmiało, jak chłopiec złapany na ściąganiu. W oczach miał ulgę, ale też niepewność. Stał tam, w tej samej koszuli, w której ostatni raz go widziałam.
– Cieszę się, że wróciłaś – powiedział. – Naprawdę... Czekałem.
Nie odpowiedziałam. Minęłam go i zdjęłam płaszcz. W domu pachniało świeżo – odkurzył, chyba nawet wietrzył. Na stole stał bukiet tulipanów. Nie moje ulubione. Moje ulubione to róże. Tego też nie zapamiętał.
Zaparzył herbatę. Usiadłam z kubkiem przy stole.
– Możemy to naprawić – odezwał się po chwili.
– Nie wiem, czy chcę naprawiać coś, co było zbudowane na kłamstwie – odpowiedziałam bez gniewu.
– Zrobię wszystko – obiecał gorliwie.
– Zacznij od usunięcia „Krzysztofa”. A potem zobaczymy, co zostanie.
Zamilkł. Długo siedzieliśmy w ciszy, słysząc jedynie ciche tykanie zegara na ścianie. Czas płynął dalej, jakby nic się nie wydarzyło. Tylko my nie umieliśmy już się ruszyć z miejsca. Nie powiedziałam mu, co postanowiłam. Nie podjęłam decyzji. Coś we mnie wciąż żyło, ale nie wiedziałam, czy to nadzieja, czy tylko cień dawnych uczuć. Wróciłam do naszego domu. Ale nie byłam już tą samą kobietą, która z niego wyszła.
Wolałabym nie wiedzieć
Zostałam. Nie dlatego, że wybaczyłam. Nie dlatego, że znów mu uwierzyłam. Zostałam, bo dzieci jeszcze tego potrzebowały. Miałam w sobie coś, co musiałam zrozumieć do końca. Czułam się jak gość we własnym domu – przestawiając kubki, wieszając pranie, gotując obiad, jakby odgrywała mnie jakaś inna kobieta. Kobieta, którą kiedyś byłam, ale której już nie znałam.
Leszek chodził wokół mnie na palcach. Wyrzucił wszystkie swoje sekrety z telefonu, zmienił hasła, których wcześniej nigdy nie miał. Nagle zniknął „Krzysztof z firmy”. Niby wszystko wróciło do normy, a jednak… nic nie było normalne.
Wieczorami siadałam przy stole, patrząc na naszą choinkę. Nadal wisiały na niej te same bombki – kupione razem, ręcznie malowane. Każda miała swoje wspomnienie. A teraz… były tylko dekoracją. Martwym znakiem po dawnym „my”.
Nie wiem jeszcze, co zrobię. Może nauczę się żyć z tą pustką, która we mnie powstała. Wiem, że zdrada to nie tylko złamane serce. To wyrwa w zaufaniu. W osobie, którą się było. Która ufała, czekała, kochała po cichu i na zapas. Są prezenty, których lepiej nie otwierać. Niektóre ranią, zanim jeszcze je rozpakujesz. Tym razem wolałabym zostać w nieświadomości.
Barbara, 44 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na zdjęciach z zeszłej Wigilii siostra kleiła się do mojego męża. Rzuciłam im je w twarz i życzyłam Wesołych Świąt”
- „Weekend z mężem w luksusowym hotelu miał ożywić nasz związek. Gdy ja smacznie spałam, on wymykał się nocą do kochanki”
- „Mąż często wyjeżdżał w delegację do Skandynawii, a ja nie próżnowałam. Od razu grzałam miejsce dla sekretnego kochanka”

