„W szafce znalazłam akt urodzenia sprzed 20 lat, ale nie był mój. To niemożliwe, bo przecież jestem jedynaczką”
„– Kim on był? – zapytałam jeszcze raz, głośniej. – Olu, czasem trzeba po prostu zapomnieć o różnych rzeczach – powiedział ojciec i wstał, jakby chciał zakończyć rozmowę.
– A może trzeba wreszcie coś powiedzieć? – syknęłam. Ale mama tylko dalej myła ten sam talerz, jakby od niego zależał jej spokój”.

- Redakcja
Zawsze byłam trochę „inna”. Inna nie znaczy gorsza, raczej... pęknięta. Jakby ktoś ułamał ze mnie kawałek i nigdy nie oddał. Nie potrafiłam tego nazwać. Mama mówiła: „Ola, nie przesadzaj, masz wszystko – dom, szkołę, rodziców, którzy cię kochają. Czego ci brakuje?” No właśnie – czego?
Od kiedy pamiętam, nasz dom był cichy
Nie cichy jak w bajkach, gdzie każdy szept niesie się z miłością po pokojach. Raczej taki cichy, jakby coś zostało zamiecione pod dywan. Tata dużo pracował, mama była obecna, ale jakby zza szyby. Uśmiechała się, głaskała mnie po głowie, mówiła, że jestem jej słońcem – ale nigdy nie opowiadała o sobie. O przeszłości. O rodzinie.
Byłam dzieckiem, które zadawało za dużo pytań. Ale z czasem się nauczyłam, że niektóre odpowiedzi nigdy nie padną. Przestałam pytać. W wieku siedemnastu lat wciągnęłam się w czytanie dzienników psychologicznych. Byłam przekonana, że coś ze mną nie tak – może depresja, może lęki? Ale to nie były żadne zaburzenia.
W dzieciństwie miałam niewidzialnego przyjaciela. Bartek – tak go nazwałam. Zawsze siedział obok mnie, kiedy rysowałam. Mówiłam do niego przed snem. Mama mówiła, że to normalne u dzieci, że wyrosnę. Ale im bardziej rosłam, tym częściej czułam, że Bartek był bardziej niż wyobraźnią.
Pamiętam, że raz, kiedy miałam może dziewięć lat, powiedziałam do mamy:
– A Bartek też może dostać drugi kawałek ciasta?
Zbladła. Pamiętam to jak dziś. Powiedziała tylko:
– Oluś, ale Bartka nie ma.
To był zwykły sobotni poranek
Pomagałam mamie sprzątać szafę w gabinecie, w tej, gdzie trzymała wszystkie ważne papiery, świadectwa, jakieś stare zdjęcia, umowy, dokumenty ze szpitali. Szukałam swojego starego świadectwa do liceum, bo potrzebowałam je do jakiejś uczelnianej papierologii. Przekładałam teczki, aż w jednej z nich znalazłam cienką, pożółkłą kopertę. Nie miała żadnego opisu. Otworzyłam ją z ciekawości.
W środku był akt urodzenia. Początkowo myślałam, że to mój, ale szybko zobaczyłam inne imię. Bartek. Ale nazwisko się zgadzało. Kowalska. Data urodzenia... ta sama co moja. Zamarłam. Spojrzałam jeszcze raz. Bartek. Urodzony tego samego dnia, co ja. To nie był przypadek.
Zeszłam na dół do kuchni, trzymając ten dokument w rękach. Rodzice siedzieli przy stole, pili herbatę.
– Mamo, tato... kim jest Bartek? – zapytałam cicho.
Ojciec odłożył gazetę, spojrzał na mnie nieco zaskoczony, ale szybko opanował twarz.
– Jaki Bartek? – zapytał.
– Urodzony tego samego dnia co ja. Znalazłam jego akt urodzenia w naszej szafie.
Mama przez chwilę patrzyła na mnie nieruchomo. Potem odwróciła wzrok.
– To musi być pomyłka – powiedział ojciec, próbując się uśmiechnąć. – Wiesz, urzędy, czasem mieszają papiery.
– Pomyłka? Z tym samym nazwiskiem i tą samą datą?
– Przypadek – dodał. – Szkoda nerwów, córeczko.
Mama wstała od stołu, podeszła do zlewu i zaczęła myć już czysty kubek. Nie powiedziała ani słowa.
Stałam tak, z tym aktem w dłoni, czując jak ogarnia mnie dziwna, ciężka cisza. Patrzyłam na nich oboje i pierwszy raz w życiu miałam wrażenie, że są mi zupełnie obcy.
– Kim on był? – zapytałam jeszcze raz, głośniej.
– Olu, czasem trzeba po prostu zapomnieć o różnych rzeczach – powiedział ojciec i wstał, jakby chciał zakończyć rozmowę.
– A może trzeba wreszcie coś powiedzieć? – syknęłam.
Ale mama tylko dalej myła ten sam talerz, jakby od niego zależał jej spokój.
Wróciłam do swojego pokoju. Bartek. To imię nie dawało mi spokoju. Brzmiało znajomo. Jakby od dawna krążyło gdzieś w mojej głowie. Jakby nigdy nie przestało tam być.
Nie spałam prawie całą noc. Przewracałam się z boku na bok, a imię Bartek wracało wciąż i wciąż. Z każdym uderzeniem serca narastało we mnie dziwne przekonanie, że to nie był przypadek. Że to, co znalazłam, to nie była żadna urzędowa pomyłka. Musiałam się dowiedzieć.
Czułam, że jeśli tego nie zrobię, oszaleję
W poniedziałek po zajęciach poszłam do Urzędu Stanu Cywilnego. Weszłam do środka i od razu skierowałam się do stanowiska, przy którym siedziała starsza kobieta o spokojnym spojrzeniu. Serce waliło mi jak oszalałe.
– Dzień dobry – zaczęłam niepewnie. – Chciałabym uzyskać informację... W sprawie aktu zgonu. – Podałam wszystkie potrzebne dane.
Kobieta spojrzała na mnie, zmrużyła oczy.
– Rodzina?
Zawahałam się przez chwilę, ale odparłam:
– Tak.
Skinęła głową i wprowadziła dane do komputera. Chwilę klikała, aż w końcu zerknęła na mnie i westchnęła.
– Zmarł w dwa tysiące ósmym. Zapalenie płuc. Rodzice: Anna i Piotr.
Zatkało mnie. Zmarł. Miał dwa lata. I to byli moi rodzice. Więc to był... mój brat. Bliźniak. To nie był tylko wymyślony przyjaciel. Bartek żył obok mnie, a potem moja wyobraźnia musiała wypełnić sobie pustkę po nim, pomimo że nie mogłam go jeszcze wtedy zapamiętać.
– A... czy jest pochowany tutaj, na naszym cmentarzu? – wydusiłam z siebie.
– Z tego co widzę, tak. Kwatera dziecięca, sektor trzeci.
Podziękowałam, ale nie pamiętam, jak wyszłam z budynku. Nogi miałam jak z waty. Świat wirował mi przed oczami. Usiadłam na ławce, a łzy zaczęły same spływać po policzkach. Zawsze czułam, że czegoś mi brakowało. Teraz już wiedziałam czego.
Po południu pojechałam na cmentarz. Nie musiałam długo szukać. W trzecim sektorze, tuż przy drzewach, stał niewielki biały nagrobek z pluszową żyrafką wtopioną w beton.
"Bartek, 2006–2008. Nasz skarb."
Usiadłam na wilgotnej trawie i nie byłam w stanie się ruszyć. Czytałam to imię wciąż od nowa. Zawsze mówiłam do kogoś w myślach, rozmawiałam ze sobą przed snem, wymyślałam drugą osobę. Dziś pierwszy raz zrozumiałam, że ta druga osoba nie była tylko w mojej głowie. Że miała ciało. Że to był mój brat...
– Bartek... – szepnęłam. – Byłeś prawdziwy.
Siedziałam tam jeszcze długo. Kiedy wreszcie wróciłam do domu, zapadł już zmrok. Weszłam do kuchni. Mama siedziała przy stole, kroiła chleb.
– Byłam na cmentarzu – powiedziałam cicho.
Zastygła w ruchu. Nóż wypadł jej z ręki i stuknął o blat. Wtedy pierwszy raz od wielu lat zobaczyłam, jak mama płacze.
Stałyśmy w kuchni naprzeciwko siebie, jakby nagle świat przestał istnieć. Mama nie podniosła wzroku. Patrzyła gdzieś w blat, ręce drżały jej tak, że przez chwilę pomyślałam, że zaraz się przewróci. Podsunęłam jej krzesło, ale nie usiadła. Wciąż stała nieruchomo.
– Dlaczego mi nie powiedzieliście? – zapytałam, cicho, spokojnie, choć w środku cała się trzęsłam.
Nie odpowiedziała od razu
Odwróciła się, wyjęła ze zlewu szklankę i nalała sobie wody, jakby chciała czymś zająć ręce. Dopiero po kilku minutach powiedziała szeptem:
– Bo nie umiałam o tym mówić.
Patrzyłam na nią, czekając. Wiedziałam, że teraz nie mogę odpuścić.
– Był moim bratem, mamo. Bliźniakiem. Chciałam to wiedzieć. Musiałam.
– Ja wiem – odpowiedziała – ale nie potrafiłam.
– Przez całe życie czułam, że coś ze mną jest nie tak – zaczęłam drżącym głosem. – Że czegoś mi brakuje. I teraz wiem. Brakowało mi niego. A wy kazaliście mi myśleć, że to wszystko jest tylko w mojej głowie.
Mama usiadła w końcu, pochyliła się nad stołem i ukryła twarz w dłoniach. Słyszałam jej urywany oddech, jakby wreszcie puszczały lata milczenia.
– On umarł nagle – wyszeptała. – W nocy. Miał wysoką gorączkę, rano już nie oddychał. Nie mogłam się z tym pogodzić. Nie umiałam ci tego powiedzieć. Ani wtedy, ani później. A później było tylko trudniej. Twój tata... on też się zamknął. Każde z nas nosiło tę ciszę osobno.
– Ale ja przecież żyłam z tym cieniem – powiedziałam. – Zawsze czułam, że mnie nie ma do końca. Że jestem jakby w połowie. Czy wy mnie w ogóle kiedykolwiek znaliście?
To zdanie wypowiedziałam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Mama podniosła głowę, w jej oczach zobaczyłam coś, czego nie umiałam nazwać – żal, może złość, a może zwykłe zmęczenie.
– Każdego dnia próbowałam cię chronić – powiedziała. – Ale może powinnam ci była powiedzieć. Może to był błąd.
– To nie „może”. To był błąd, mamo.
Nie odpowiedziała. Tylko łzy dalej płynęły jej po policzkach, jakby wreszcie mogła się rozpaść.
Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. Wyszłam z pokoju i znów zeszłam do kuchni. Mama siedziała przy stole, oświetlona tylko światłem z korytarza. Nie płakała już. W dłoniach trzymała stary, wyblakły kocyk dziecięcy.
– To był jego ulubiony – powiedziała, nie patrząc na mnie. – Zabierał go wszędzie. Spał z nim, tulił, nawet jak był już większy.
Usiadłam naprzeciwko. Milczałam.
– Urodziliście się w nocy. Ty pierwsza, zdrowa, silna. Bartek... był mniejszy. Od początku miał problemy. Często chorował. Biegałam z nim po lekarzach, wciąż jakieś antybiotyki, infekcje. A potem to zapalenie płuc. Wydawało się, że to tylko przeziębienie...
Przerwała na chwilę. Oddech jej się urwał.
– Rano już nie oddychał. Lekarze powiedzieli, że i tak nie dałoby się nic zrobić. Że czasem tak się zdarza. Ale ja czułam, że zawiodłam. Nie mogłam się podnieść. Nie mogłam patrzeć na ciebie, bo widziałam jego.
– A ja widziałam ciebie. Zawsze zamyśloną, zawsze gdzieś daleko.
Mama pokiwała głową.
– Tata powiedział, że nie możemy się rozsypać. Że musimy być silni. Więc przestaliśmy mówić. O wszystkim.
Patrzyłam na nią i zrozumiałam, że przez te wszystkie lata obie nosiłyśmy ten sam brak. Ona – z wyboru. Ja – z niewiedzy.
Następnego dnia wyszłam z domu bez celu. Chodziłam ulicami, które znałam od dziecka. Mijałam te same sklepy, te same ławki, place zabaw, przystanki, ale wszystko wydawało się inne. Jakby ktoś zmienił kolory, jakby dźwięki przycichły. Przeszłam obok szkoły podstawowej. Pamiętam, że kiedyś tu, w tym rogu pod płotem, siedziałam sama na przerwie i mówiłam do kogoś. Wtedy sądziłam, że to zabawa. Dziś już wiedziałam, że to było coś więcej.
Zatrzymałam się. Zamknęłam oczy.
– Bartek? – szepnęłam. – Ty tam byłeś, prawda?
W mojej głowie odezwał się chłopięcy głos, którego przecież nigdy wcześniej nie słyszałam. Ale czułam, że to on.
– Nie chciałem cię zostawiać. Ale musiałem.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Przez całe życie czułam, że jesteś obok. I choć cię nie znałam, tęskniłam.
Szłam dalej i wspominałam. Te sny, w których byłam z kimś bardzo bliskim, ale nigdy nie widziałam jego twarzy. Te wieczory, gdy śmiałam się sama do siebie, mając wrażenie, że dzielę pokój. Te dziecięce opowieści o bliźniaku z wyobraźni, który zawsze wiedział, co myślę.
Zatrzymałam się na wzgórzu, z którego widać było cały park. Powoli usiadłam na trawie i zaczęłam mówić.
– Już wiem, kim jestem. Nie jedynaczką. Nie całością. Ale też nie połową. Po prostu siostrą. Twoją siostrą.
I wtedy dotarło do mnie, że ta pustka we mnie... ona nie zniknie. Ale przynajmniej już wiem, skąd się wzięła. I mogę przestać szukać jej w sobie.
Aleksandra, 20 lat
Czytaj także:
- „Weekend na kempingu miał uratować nasz związek. Mąż zamiast wbijać śledzie do namiotu, cały czas wbijał mi szpilki”
- „Mieliśmy z mężem wielkie plany na wyprawę kamperem. Już nigdzie nie pojedziemy, bo wybrał się na drugą stronę lustra”
- „Znalazłam wymarzony pokój na wynajem. Ekscytacja szybko opadła, gdy współlokatorem okazał się ktoś z przeszłości”

