Reklama

Sylwester zawsze kojarzył mi się z hałasem. Petardy, tanie perfumy, alkohol rozlany na chodnikach i to nerwowe oczekiwanie, że wraz z północą coś się magicznie zmieni. Tego wieczoru miasto było dokładnie takie samo jak co roku, tylko ja byłem inny. Pusty, zmęczony. Jakby ktoś wyjął ze mnie uczucia i zostawił same usprawiedliwienia. Siedziałem w samochodzie zaparkowanym pod blokiem Magdy i patrzyłem na jej okno. Światło było zapalone. Pewnie szykowała się na wyjście, miała w planach toast, śmiech, może nowy początek. Ze mną. Jeszcze wczoraj powiedziałbym, że właśnie tego chcę. Dziś wiedziałem, że to kłamstwo, które powtarzałem tak długo, aż sam w nie uwierzyłem.

Romans z Magdą miał być oddechem. Dowodem, że jeszcze żyję. Że nie jestem tylko mężem, który zapomniał, kiedy ostatni raz naprawdę się śmiał. Wmawiałem sobie, że nikogo nie ranię, że wszystko dzieje się „pomiędzy”, że życie samo mnie tam zaprowadziło. Teraz brzmiało to żałośnie.

— Igor, wchodzisz czy będziesz tak stał? — Jej głos w słuchawce był niecierpliwy, ostry.

— Magda… ja… nie wejdę — powiedziałem, zanim zdążyłem się rozmyślić.

Zapadła cisza, a ja poczułem ulgę i strach jednocześnie. Jakby ktoś nagle otworzył drzwi, za którymi było zbyt jasno. Rozłączyłem się i przez dłuższą chwilę siedziałem bez ruchu. Myślałem o Annie. O jej spokojnych ruchach w kuchni, o herbacie zaparzanej zawsze w tym samym kubku, o ciszy, którą brałem za obojętność. Dopiero teraz zaczynałem rozumieć, że to była stabilność. Coś, co roztrwoniłem, bo wydawało mi się oczywiste.

Wybrałem numer Anny. Palec zawisł nad ekranem. Co ja jej powiem? Że wracam? Że zrozumiałem? Że ją kocham? Czy to w ogóle jeszcze coś znaczy? Sygnał połączenia zabrzmiał, podpowiadając, że nie ma już odwrotu.

Anna nie zaprzeczyła

Telefon łączył długo. Zbyt długo, jak na porę i jak na to, co miałem jej do powiedzenia. Już chciałem się rozłączyć, kiedy wreszcie usłyszałem jej głos. Spokojny, równy, jakby odbierała połączenie od kogoś obcego:

— Słucham.

— To ja — powiedziałem i od razu poczułem, że powinienem powiedzieć coś więcej.

Przez chwilę nic nie mówiła. Słyszałem jej oddech: cichy, kontrolowany. Zawsze taki miała, kiedy nie chciała dać po sobie poznać emocji.

— Wiem — odpowiedziała. — Co się stało?

Zacząłem mówić zbyt szybko, jakbym bał się, że jeśli zrobię przerwę, stracę odwagę. Opowiadałem o błędzie, o zagubieniu, o tym, że wszystko pomyliłem. Mówiłem, że miłość nie znika tylko dlatego, że człowiek przestaje ją widzieć. Słowa układały się w zdania, które brzmiały rozsądnie, niemal dojrzale, i przez moment sam byłem z nich dumny.

— Kocham cię — powiedziałem w końcu. — Zawsze kochałem. Chcę wrócić. Chcę to naprawić.

Anna nie przerwała. Nie zapytała o szczegóły. Nie zapytała o nikogo trzeciego. Jej milczenie było inne niż to, które pamiętałem z naszych kłótni.

— Rozumiem — powiedziała po chwili. — Jeśli chcesz, możemy się spotkać. Porozmawiamy spokojnie.

— Naprawdę? — zapytałem zbyt szybko.

— Tak. Przyjdź. Zrobimy herbatę i porozmawiamy.

Rozłączyła się, zanim zdążyłem dodać coś jeszcze. Siedziałem z telefonem przy uchu, patrząc w ciemność przed sobą, a w środku rosło we mnie przekonanie, że to znak. Skoro zgodziła się na spotkanie, skoro zaproponowała rozmowę, to znaczyło, że jeszcze nie wszystko stracone.

— Widzisz — powiedziałem sam do siebie, półgłosem. — Jeszcze da się to odkręcić.

Czułem lęk, ale był przykryty nadzieją. Wydawało mi się, że znam ten ton jej głosu, że już kiedyś tak brzmiała, gdy była blisko. Nie przyszło mi do głowy, że spokój może oznaczać coś zupełnie innego.

Wszystko jeszcze da się poukładać

Jechałem przez miasto, które właśnie szykowało się do świętowania. Światła migotały, ludzie śmiali się na przystankach, ktoś już odpalał pierwsze fajerwerki, chociaż do północy było jeszcze daleko. Patrzyłem na to wszystko zza szyby samochodu i miałem wrażenie, że jadę w przeciwnym kierunku niż reszta świata. Oni zaczynali coś nowego, ja próbowałem wrócić do czegoś starego, co sam wcześniej porzuciłem.

Myślałem o naszych dawnych sylwestrach. O tym, jak kiedyś siedzieliśmy razem, bez wielkich planów, bez potrzeby imponowania komukolwiek. Wtedy wydawało mi się to nudne. Dziś wspomnienie miało w sobie spokój, którego tak bardzo mi brakowało. Telefon zawibrował na siedzeniu obok. Przyszła wiadomość od Anny: „Będę na ciebie czekać. Daj znać, kiedy wyjdziesz”.
Odpisałem niemal natychmiast: „Już jadę. Niedługo będę”.

To była cała nasza wymiana zdań. Żadnych pytań, żadnych dodatkowych słów. Uznałem to za kolejny dowód opanowania, za coś dobrego. Nie dopuściłem do siebie myśli, że brak ciekawości może oznaczać obojętność. Na jednym z czerwonych świateł wróciło do mnie wspomnienie sprzed lat. Jedna z naszych kłótni, tych cichych, bez podnoszenia głosu.

— Wszystko jest zawsze takie samo — powiedziałem wtedy, zmęczony i rozdrażniony. — Jakbyśmy tylko odtwarzali dzień po dniu.

— A czego właściwie chcesz? — zapytała spokojnie. — Chaosu? Ucieczki?

Nie odpowiedziałem. Uznałem wtedy, że mnie nie rozumie. Teraz widziałem, że nie chciałem słuchać. Im bliżej byłem domu, tym mocniej skupiałem się na sobie. Na tym, jak bardzo żałowałem, jak wiele straciłem. Rzadziej myślałem o tym, co ona mogła czuć. Wmawiałem sobie, że skrucha wystarczy, że szczerość naprawia różne rzeczy. Wierzyłem, że jeśli zdążę na czas, wszystko jeszcze da się poukładać.

Zaparkowałem pod znanym budynkiem i przez chwilę siedziałem bez ruchu, zbierając myśli. Miasto za moimi plecami coraz głośniej świętowało. Wysiadłem z samochodu z sercem bijącym zbyt szybko i z przekonaniem, że zaraz zacznę wszystko od nowa.

Patrzyłem na nią, nie rozumiejąc

Drzwi otworzyły się niemal od razu, jakby stała tuż za nimi. Anna wyglądała tak samo jak zawsze, a jednocześnie zupełnie inaczej. Spokojna twarz, włosy starannie upięte, ruchy oszczędne. Nie było w niej napięcia, które pamiętałem z dawnych rozmów. Odsunęła się, robiąc mi miejsce.

— Wejdź — powiedziała.

Mieszkanie pachniało znajomo. Stałem przez moment w przedpokoju, nie wiedząc, czy zdjąć kurtkę od razu, czy poczekać na jakiś znak. Ona już odchodziła w głąb, jakby to była zwykła wizyta, jedna z wielu. Usiadłem przy stole, tym samym, przy którym kiedyś jedliśmy wspólne kolacje, rozmawialiśmy o drobiazgach i planach, które nigdy nie wydawały się pilne.

— Chciałeś porozmawiać — przypomniała spokojnie, siadając naprzeciwko mnie.

Zacząłem mówić. O tym, jak bardzo się myliłem, jak nie doceniałem tego, co mieliśmy. Przyznawałem się do winy, choć nawet wtedy łapałem się na tym, że mówię więcej o sobie niż o niej. Powiedziałem, że wróciłem, bo zrozumiałem, że to ona była moim domem. Że bez niej wszystko traci sens. Słuchała uważnie, bez przerywania. Kiwała głową, jakby potwierdzała, że rozumie każde słowo. To mnie ośmieliło.

— Wiem, że jest późno, ale jeszcze możemy spróbować — dodałem ciszej. — Możemy zacząć od nowa.

Uśmiechnęła się lekko, ale w tym uśmiechu nie było ciepła, którego się spodziewałem.

— Już próbowałam — powiedziała. — Bardzo długo. — Zanim zdążyłem odpowiedzieć, dodała: — Ja ci wybaczyłam.

Te słowa powinny mnie uspokoić, a jednak poczułem niepokój.

— Skoro wybaczyłaś, to…

— Wybaczenie nie zawsze oznacza powrót — przerwała z tym samym spokojem. — Człowiek, którego kochałam, przestał istnieć wcześniej. Nie wtedy, kiedy odszedłeś fizycznie. Odszedł kawałek po kawałku, a ja nauczyłam się żyć bez niego.

Patrzyłem na nią, nie rozumiejąc. Szukałem w jej twarzy śladu wahania, czegokolwiek, co dałoby mi punkt zaczepienia.

— Ale ja jestem tutaj — powiedziałem zdesperowany. — Wróciłem.

Wróciłeś za późno — odpowiedziała cicho.

Zapadła cisza, w której nagle wszystko stało się jasne. Moje słowa, moja skrucha, cała ta droga okazały się spóźnione. Siedziałem naprzeciwko kobiety, która już dawno podjęła decyzję, tylko ja nie chciałem tego zauważyć.

Mój powrót był dla mnie

Wyszedłem na klatkę schodową i dopiero wtedy poczułem, jak bardzo drżą mi ręce. Drzwi zamknęły się za mną cicho. Ten jej spokój bolał bardziej niż gniew. Na zewnątrz było głośno. Ktoś śmiał się zbyt głośno, ktoś inny biegł, potykając się o własne nogi. Świat właśnie wchodził w nowy rok, a ja stałem na chodniku i nie wiedziałem, dokąd iść. Ruszyłem przed siebie bez planu, byle dalej od tego miejsca, które jeszcze chwilę wcześniej nazywałem domem.

W głowie kłębiły mi się myśli, coraz bardziej niespójne. Złość mieszała się z żalem. Próbowałem wmówić sobie, że mogła poczekać, że powinna dać mi szansę teraz, skoro wróciłem. Zaraz potem docierało do mnie, jak egoistycznie to brzmi. Mój powrót był dla mnie, nie dla niej. Zatrzymałem się w małym sklepie tylko po to, żeby na chwilę znaleźć się w jasnym, neutralnym miejscu.

— Coś jeszcze? — zapytał sprzedawca obojętnym tonem.

Pokręciłem głową. Nawet nie wiedziałem, po co tu wszedłem. Gdy wyszedłem, niebo rozświetliły pierwsze fajerwerki. Pomyślałem, że moja skrucha przyszła dokładnie wtedy, gdy dla niej wszystko już się skończyło. I że pierwszy raz w życiu naprawdę nie mam kogo o to winić.

Zostałem sam

Szedłem długo, aż miasto zaczęło się rozrzedzać, a hałas tracił swoją intensywność. W pewnym momencie przestałem reagować na wybuchy światła nad głową. One były dla innych. Dla mnie ta noc nie miała żadnej obietnicy. Była tylko konsekwencją. Dopiero wtedy zrozumiałem coś, co wcześniej skutecznie pomijałem. Anna nie odeszła tego wieczoru. Nie odeszła nawet wtedy, gdy dowiedziała się o zdradzie. Ona odchodziła powoli, dzień po dniu, w momentach, które bagatelizowałem. W jej milczeniu, które uznałem za chłód. W spokoju, który brałem za brak uczuć. Ja zająłem się sobą, swoim zmęczeniem, swoją potrzebą ucieczki, a ona w tym czasie uczyła się żyć bez oczekiwań.

Mój powrót był spóźnioną próbą odzyskania sensu, nie ratunkiem dla niej. Chciałem, żeby jeszcze mnie potrzebowała, żeby moja skrucha coś zmieniła. Tymczasem ona już nie była w tym samym miejscu. Ja przybiegłem, gdy ona dawno wyszła. Zostałem sam z myślą, że wszystkie drogi zamknąłem własnymi decyzjami. Nie wiedziałem, kim teraz jestem, skoro nie mogłem już wrócić do dawnej wersji siebie. Zrozumiałem wszystko dokładnie wtedy, gdy nie dało się już niczego naprawić.

Igor, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama