„W Sylwestra żona zobaczyła 1 SMS w moim telefonie i przestała się odzywać. Zamiast się tłumaczyć, wykorzystałem okazję”
„Agnieszka rzuciła okiem w bok. Zobaczyła wiadomość. Nie zapytała. Nie krzyknęła. Nie zareagowała. Przeniosła wzrok z powrotem na telewizor. W ciszy. Czułem, jak mocno bije mi serce. Z ekranu dobiegało odliczanie do północy”.

Czasami budzę się rano i przez kilka sekund mam wrażenie, że moje życie jeszcze się nie zaczęło. Jakby wszystko, co było do tej pory, to tylko jakaś próba generalna. Potem otwieram oczy, widzę znajome pęknięcie na suficie i wiem, że to już. Że to właśnie to życie – te same śniadania, te same rozmowy, ta sama cisza przy kolacji.
Mam trzydzieści pięć lat. Pracuję od kilku lat zdalnie jako grafik. Z żoną, Agnieszką, mijamy się w tym samym mieszkaniu jak pasażerowie dwóch różnych pociągów. Mówimy do siebie, ale właściwie się nie słyszymy. Słowa są poprawne, ale puste. Zakupy. Kwiaty do podlania. Rachunki. Pranie. Wspólne życie, z którego wywietrzało wszystko, co kiedyś sprawiało, że serce przyspieszało.
Nie mam kochanki. Nie szukam emocji na siłę. Po prostu... czasem siedzę w nocy przed ekranem i czuję, że znikam. Pewnej bezsennej nocy, na ekranie pojawiła się znajoma twarz. Iza. Koleżanka z liceum. Dodałem ją do znajomych – z ciekawości, z impulsu. Bez zamiaru. Bez planu. Napisała jeszcze tego samego wieczoru. „No cześć, Marcin. Myślałam, że już dawno zapomniałeś o takich jak ja”. Nie zapomniałem.
Odświeżyliśmy dawną znajomość
To była pierwsza wiadomość od niej. Siedziałem wtedy przy biurku, udając, że kończę projekt etykiety na jakiś wegański pasztet. Zmęczony, bez kawy, zrezygnowany. A tu – bach – Iza.
– „A kto by zapomniał? Przecież to ty byłaś legendą naszej klasy” – odpisałem. I od razu, po naciśnięciu „wyślij”, zrobiło mi się głupio. Jakbym flirtował. A przecież nie flirtowałem. Po prostu… no, była. Zawsze była. I nie chodziło nawet o to, że była ładna. Chociaż była. Ale miała coś, czego nikt wtedy nie miał – taki spokój i pewność siebie.
Zaczęliśmy rozmawiać. O liceum. O tym, że nasz pan z matmy chyba nie żyje, bo ktoś napisał o nim wspomnienie na stronie szkoły. O tym, że Magda z osiedla ma trójkę dzieci i męża z Włoch. O tym, że Iza mieszka teraz we Wrocławiu i pracuje w wydawnictwie. Że jest sama. Że nie planuje wracać do rodzinnego miasta.
Rozmowa była lekka. Naturalna. Złapaliśmy rytm od razu, jakbyśmy rozmawiali wczoraj.
– Masz dzieci? – zapytała po którymś wieczorze.
– Nie… jakoś tak wyszło – odpisałem.
– I co jeszcze u ciebie?
Zawiesiłem się na tej wiadomości. I pierwszy raz od dawna poczułem, że ktoś naprawdę chce wiedzieć.
Wieczorem siedzieliśmy z Agnieszką przy kolacji. Jadła w ciszy. Ja udawałem, że coś oglądam w telefonie. Tak naprawdę… czekałem, aż Iza znowu napisze.
Czekałem na te wiadomości
– Pamiętasz, jak kiedyś chciałam uciec z lekcji niemieckiego? – napisała któregoś wieczoru Iza. – A ty mnie wsypałeś, że niby „martwisz się o mnie, bo poszłam do higienistki”?
Zaśmiałem się pod nosem.
– Ty chciałaś uciec, a ja miałem paniczny lęk przed zrobieniem czegoś „nielegalnego”. I co z tego, skoro teraz oboje jesteśmy po trzydziestce i nadal nie wiemy, co robimy z życiem?
– Ja chyba wiem – odpisała. – Próbuję zapełnić puste wieczory wiadomościami do ciebie.
Nie wiedziałem, co odpisać. Było w tym coś bardzo prawdziwego, ale i niebezpiecznego. Przez chwilę patrzyłem w ekran, zanim w końcu napisałem:
– A ja zaczynam sprawdzać telefon, zanim jeszcze wstanę z łóżka.
Rozmowy z Izą były inne. Były lekkie, ale miały głębię. Rozmawialiśmy o pierwszych zauroczeniach, o ulubionych miejscach w mieście, o tym, co byśmy zrobili inaczej. Wysyłała mi zdjęcia z kawiarni, w której przesiadywała. Czasem z książkami, czasem z laptopem. Patrzyłem na te zdjęcia i myślałem: czemu to nie jest moje życie?
Któregoś wieczoru Agnieszka weszła do pokoju, kiedy się uśmiechałem do telefonu.
– Z kim piszesz, że tak się uśmiechasz? – zapytała, nie podnosząc wzroku znad talerza.
– A, znajomy z pracy – rzuciłem, szybko blokując ekran.
– Miło mieć taką pracę – skwitowała cicho i wyszła.
Poczułem ukłucie w klatce. Nie nazwałbym tego zdradą. To przecież były tylko wiadomości. Tylko rozmowy. Tylko… że ostatnio zasypiałem, wyobrażając sobie, jak siedzę z Izą przy stoliku, w tej kawiarni ze zdjęcia. I że to ona mówi do mnie: „Zamów jeszcze jedno espresso. Nie chcę, żebyś już szedł”.
To była tylko jedna wiadomość
Nie mieliśmy planów na Sylwestra. Zresztą od lat nie mieliśmy. Agnieszka kupiła wino musujące, zrobiła mini tartinki z łososiem i włączyła telewizor. Na ekranie co chwilę pojawiały się sztuczne uśmiechy prowadzących, błyskotki, światła. My siedzieliśmy zawinięci w koce, każde w swoim końcu kanapy.
– Pamiętasz, jak kiedyś jeździliśmy na sylwestra w góry? – zagadnęła, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Jasne – skłamałem. Nie pamiętałem albo nie chciałem.
Telefon miałem schowany pod kocem. Co kilka minut zerkałem, jakby w oczekiwaniu na coś, co miało rozedrzeć tę nijakość. O 23:47 telefon zawibrował. Iza. „Szkoda, że nie spędzasz tej nocy ze mną”. Zamarłem.
Agnieszka rzuciła okiem w bok. Zobaczyła wiadomość. Nie zapytała. Nie krzyknęła. Nie zareagowała. Przeniosła wzrok z powrotem na telewizor. W ciszy. Czułem, jak moje serce tłucze się o żebra, jakby chciało uciec. Z ekranu dobiegało: „Dziesięć! Dziewięć! Osiem!”.
– Północ – powiedziała Agnieszka cicho i westchnęła.
– Szczęśliwego Nowego Roku – odparłem. Bez przekonania. Zbyt szybko. Jakby to był tekst, który musiałem wypowiedzieć.
Nie pocałowaliśmy się. Nie dotknęliśmy. Nie złożyliśmy sobie życzeń. Przez kilka minut patrzyliśmy w milczeniu, jak fajerwerki rozświetlają ekran. Potem Agnieszka wstała, zwinęła swój koc i wyszła do sypialni. Ja zostałem. Sam. Z telefonem w dłoni. Z wiadomością, która dźwięczała mi w głowie głośniej niż wszystkie petardy razem wzięte. Nie mogłem się już oszukiwać – chciałem być gdzie indziej.
Oboje już wiedzieliśmy
Rano było cicho. Nienaturalnie cicho, nawet jak na nas. Agnieszka siedziała przy stole w kuchni w szlafroku z filiżanką kawy w dłoni. Jakby nic się nie stało. Jakby nie widziała. Ale ja wiedziałem, że widziała. Widziałem. Usiadłem naprzeciwko niej. Na stole leżała gazeta, otwarta na przepisie na ciasto marchewkowe.
– Wczoraj… coś się stało? – zacząłem cicho.
Nie podniosła wzroku.
– Nie.
– Widziałem, że widziałaś.
Dopiero wtedy uniosła głowę. Spojrzała na mnie długo. Nie było w tym spojrzeniu gniewu. Ani wyrzutu. To było coś gorszego. Zmęczenie.
– Nie chcę o tym rozmawiać.
Zamilkłem. Czekałem. Może dopowie coś więcej. Ale nie dopowiedziała.
– To tylko pisanie – zacząłem. – To nie ma znaczenia. Tylko gadaliśmy. To… nic nie znaczy.
– Ale chciałbyś, żeby znaczyło.
Wbiło mnie w miejsce. Zamilkła. Wstała, wzięła filiżankę i poszła w stronę zlewu. Zgasła w niej energia. Nie robiła scen. To bolało najbardziej. Stałem tam jeszcze chwilę, nie wiedząc, czy powinienem za nią pójść, czy dać jej spokój.
Potem usiadłem z powrotem do komputera i przez kilka godzin wpatrywałem się w ekran, nie klikając ani razu. Telefon leżał obok. Cisza. Żadnej wiadomości od Izy. W głowie słyszałem tylko jedno zdanie. To, które wypowiedziała Agnieszka. Cicho. Ale tak wyraźnie, że nie mogłem już tego cofnąć. „Ale chciałbyś, żeby znaczyło”. Chciałbym.
Dalej w to brnąłem
Napisałem do niej dopiero po południu. Długo ważyłem słowa, aż w końcu wysłałem coś zupełnie nieprzemyślanego: „Chyba wszystko się wydało”. Cisza. Minuta. Dwie. Potem: „Chcesz, żebym przeprosiła?”. Zaskoczyło mnie to. Nie wiedziałem, czego się spodziewałem – może wsparcia, może jakiegoś „Będzie dobrze”? Ale nie pytania o przeprosiny. Zanim zdążyłem odpisać, zadzwoniła.
– Hej – powiedziała tylko. Jej głos był spokojny. Ciepły. I jakoś niepokojąco naturalny.
– Nie wiem, co robić – przyznałem. – Agnieszka widziała wiadomość. Tę sylwestrową.
– I co powiedziała?
– Właściwie nic. To najgorsze. Nic nie powiedziała.
Chwila ciszy. Tylko jej oddech po drugiej stronie.
– Może… to znak – powiedziała. – Może to nie przypadek, że się odezwałeś właśnie teraz. Że wszystko się dzieje tak, jak ma się zadziać.
– Znak? – powtórzyłem.
– Może to jest ten moment, kiedy coś się kończy, żeby coś innego mogło się zacząć. Spotkajmy się. Pogadajmy w końcu twarzą w twarz, nie przez ekran.
Zamknąłem oczy. Tysiące myśli. Agnieszka w kuchni. Iza gdzieś daleko. A ja – między nimi. Zawieszony.
– Dobrze – powiedziałem w końcu. – Przyjadę.
– Kiedy?
– W weekend. Nie powiem żonie.
– Nie musisz.
Odłożyłem telefon. Usłyszałem za sobą cichy szelest – Agnieszka zbierała pranie do kosza. Nawet nie zapytała, z kim rozmawiałem. Poczułem, że to milczenie jest już zgodą.
Byłem na rozdrożu
Pociąg ruszył cicho, jakby wiedział, że nie powinien robić zbyt wiele hałasu. Siedziałem przy oknie, patrząc, jak świat za szybą zmienia się z minuty na minutę – domy, drzewa, pola. Wszystko się oddalało. A może ja się oddalałem.
Nie wiedziałem, co jej powiem. Nie planowałem tego. Może „przepraszam”, może „nie wiem, po co tu jestem”. Może nic. Może wystarczy, że usiądziemy naprzeciwko siebie i przez chwilę będzie tak, jak w tych rozmowach o trzeciej nad ranem, kiedy człowiek mówi wszystko, bo wydaje mu się, że nikt nie słucha. W kieszeni miałem bilet powrotny.
Agnieszka nie zapytała, dokąd jadę. Spokojnie odstawiła mój kubek po kawie, przykryła herbatniki w puszce, jakby chciała zadbać o porządek w naszej pustej codzienności. Nie płakała. Nie zatrzymała mnie. Było mi przykro, że nie próbowała mnie zatrzymać.
Kiedy pociąg minął kolejne bezimienne miasteczko, przypomniałem sobie jej głos. „Ale chciałbyś, żeby znaczyło”. Czy chciałem? Czy naprawdę? Oparłem czoło o szybę. W telefonie cisza. Nie wiedziałem, czy dotrę. Nie wiedziałem, czy zawrócę. Wiem tylko, że czasem jedna wiadomość zmienia więcej, niż pocałunek.
Marcin, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż nie wrócił do domu na mikołajki. Wysłał mi za to filmik, który zniszczył nasze małżeństwo”
- „Chciałam zaskoczyć męża i odwiedziłam go w delegacji. Okazało się jednak, że to na mnie czekała większa niespodzianka”
- „Wróciłem do domu z pracy w Holandii, ale żona była dla mnie zimna jak lód. Odkryłem, co knuła za moimi plecami”

