Reklama

W mieszkaniu panowała cisza, przerywana jedynie miarowym tykaniem zegara zawieszonego nad drzwiami do kuchni. Godzina 18:07. „Jeszcze za wcześnie, by się denerwować” – mówiłam sobie. Dzieci już spały, chociaż obiecał, że przywita z nimi nowy rok. „Tylko coś załatwię, kochanie, nie martw się, Sylwestra spędzimy razem” – te słowa wciąż odbijały się echem w mojej głowie.

Wciąż miałam nadzieję

Zamieszałam łyżką w misce z sałatką jarzynową. Dwa kieliszki na stole, świeczka, której nie zapaliłam. Bo i po co? Chyba tylko po to, żeby przykryć zapach rozczarowania unoszącego się w powietrzu.

– Muszę tylko gdzieś podjechać – powiedział rano przez telefon.

– Dobrze – odpowiedziałam cicho. – Wracaj, zanim dzieci zasną.

Nie wrócił. Zresztą wiedziałam, że nie wróci. Wiedziałam od momentu, kiedy wziął kurtkę i po prostu wybiegł z domu. Wiedziałam, odkąd poczułam ten zapach perfum. Wieczorem, zanim położyłam dzieci spać, usiadłam z nimi w pokoju. Kasia tuliła się do mnie, Julek ziewał, ledwo otwierając oczy.

– Tata będzie? – Zapytała córka.

– Będzie… później – skłamałam, gładząc ją po włosach. –A teraz śpijcie spokojnie. Mamusia tu jest.

Przykryłam ich kołdrą, pocałowałam w czoło, zgasiłam lampkę i zostałam sama, w sukience, którą założyłam specjalnie dla niego, z makijażem, który robiłam powoli, z nadzieją, że może tym razem będzie inaczej. Bo chociaż rozum od dawna wiedział, serce jeszcze próbowało wierzyć.

Czekałam na niego

Zegar tykał bez litości. Siedziałam przy stole, który wcześniej tak starannie przygotowałam. Wino wciąż stało nietknięte, jakby czekało na czyjś gest, który nigdy nie nadszedł. Spojrzałam na telefon. Cisza. Żadnej wiadomości. Żadnego „zaraz będę”, żadnego „przepraszam, kochanie, już wracam”. Tylko pusta, czarna tafla wyświetlacza, która odbijała moje zmęczone spojrzenie.

To nie był pierwszy raz. Inne wieczory wyglądały podobnie. Wtedy jeszcze tłumaczyłam sobie wszystko. Korki, zmęczenie, nagłe spotkanie z klientem, obowiązki, presja. Wierzyłam. Wciąż miałam nadzieję. Teraz nie zostało już z niej nic.

Zegar wskazywał 22:38. Wstałam i podeszłam do okna. Patrzyłam na światła sąsiednich mieszkań. W jednym ktoś tańczył, w innym dzieci skakały na kanapie. Ktoś śmiał się na balkonie, ktoś wznosił toast, a ja, w sukience, którą kupiłam specjalnie na ten wieczór, stałam sama, jakbym czekała na coś, co nie miało nadejść.

Zostawił mnie

Nogi bolały mnie od stania, ale nie mogłam usiedzieć w miejscu. Przeszłam się po mieszkaniu, jakby mogło mi to coś dać, jakby ruch mógł ukoić napięcie. Przeszłam obok lustra i spojrzałam na siebie. Ułożone włosy, delikatny makijaż. Tylko oczy zdradzały wszystko. Bezradność, zmęczenie, samotność.

– On nie przyjdzie. Przecież wiem – powiedziałam półgłosem do pustego pokoju.

Powiedzenie tego na głos miało dziwną moc. Jakby uruchomiło coś we mnie. O 23:45 wzięłam płaszcz i wyszłam na balkon. Powietrze było zimne, świeże, aż szczypało w policzki. Stojąc tam, bez słowa, patrzyłam w niebo, gdzie już pojawiały się pierwsze błyski fajerwerków. Miałam ochotę krzyknąć, ale nic nie wyszło z gardła. Tylko szept.

– Dość.

Gdy zegar w telefonie wskazał 00:02, ekran rozświetliło jego imię. Dźwięk dzwonka przeciął ciszę mieszkania, jakby chciał mi przypomnieć, że jeszcze istnieje. Patrzyłam na wyświetlacz bez ruchu. W końcu odebrałam.

– Kochanie, jestem w drodze – powiedział głosem pewnym i spokojnym.

Chyba naprawdę wierzył, że wszystko da się jeszcze naprawić jednym zdaniem. Nie odpowiedziałam. Trzymałam telefon przy uchu, ale milczałam. Cisza trwała kilka sekund, może dłużej, aż sam się rozłączył.

Wciąż się łudził

Wróciłam do sypialni. Zgasiłam światło i usiadłam na łóżku. Chciało mi się płakać, ale nie płakałam. W środku czułam się jak ktoś, kto już dawno przestał walczyć, tylko jeszcze nie powiedział tego na głos.

– Czemu zawsze czekam? Czemu pozwalam mu wracać? – zapytałam siebie w myślach, nie oczekując odpowiedzi.

Zasnęłam tylko na chwilę. Obudziło mnie skrzypnięcie zamka w drzwiach. 01:00. Słyszałam jego kroki w przedpokoju, potem szelest kurtki, zamykane szafki, stukot szklanki odstawianej na blat. Wszystko znajome aż za bardzo. Zamknęłam drzwi sypialni na klucz.

– Klaudia, otwórz. Proszę – powiedział prawie szeptem, ale ja się nie poruszyłam.

Przykryłam się kołdrą i patrzyłam w ciemność.

– Wiem, że zawaliłem… ale kocham cię – dodał po chwili.

Zacisnęłam powieki. Miłość? Gdzie ona była, gdy wchodził do domu, pachnący jej perfumami? Gdzie była, gdy wolał jej towarzystwo od wspólnej kolacji, od dzieci, ode mnie? Nie odpowiedziałam. Słyszałam tylko jego ciężki oddech, potem kroki w stronę salonu. Podłoga zaskrzypiała, a potem zapadła cisza.

Chciałam się zemścić

Wstałam, zanim zdążył się obudzić. W kuchni zrobiłam kanapki dla dzieci. Salon był pogrążony w półmroku. Leżał na kanapie. Przestałam szukać w nim mężczyzny, który kiedyś trzymał mnie za rękę i przysięgał, że zawsze wróci. Teraz był tylko kimś, kto przyszedł za późno. Dzieci zjadły śniadanie i zawiozłam ich do moich rodziców.

Miałam tę rozmowę w głowie od dawna, ale dopiero dziś wiedziałam, że ją wypowiem. Kiedy wróciłam od rodziców, usiadłam naprzeciw niego. Milczał. Spuścił wzrok.

– Wiem o wszystkim – powiedziałam spokojnie. – Od dawna, ale nie mówiłam, bo nie chciałam zniszczyć dzieciom domu. Teraz już nie mamy domu, mamy tylko mieszkanie, z którego ktoś wychodzi i wraca, jakby nic się nie stało.

– Klaudia… – zaczął, ale podniosłam rękę.

– Nie przerywaj mi. Nie jestem zła, jestem zmęczona udawaniem, że wierzę, że nie widzę, jak patrzysz w telefon, że nie czuję obcego zapachu na twojej koszuli.

– Zrobiłem błąd, ale…

– Nie – weszłam mu w słowo. – Ty robisz ten sam błąd od lat i chcesz to naprawić dopiero wtedy, gdy boisz się, że odejdę, ale ja już odeszłam, tylko jeszcze nie zdążyłam wyjść.

Dostał nauczkę

– Nie odchodź – powiedział, stając przede mną. – Proszę. Pójdziemy na terapię, zerwę z Karoliną. Wyrzucę telefon, zmienię pracę, zrobię wszystko. Naprawdę wszystko.

Każde jego słowo tylko mnie upewniało, że decyzja zapadła już dawno. Tylko teraz, w tej ciszy, miało to zabrzmieć na głos.

– Nie mam już w sobie przestrzeni na twoje obietnice – odpowiedziałam cicho. – Spakuj się. Nie chcę cię tu widzieć, kiedy wrócę z dziećmi. Nie masz po co wracać.

Zbladł.

– Gdybym miała choć cień nadziei… zostałabym – dodałam, patrząc mu prosto w oczy. – Ale nie mam. Nie zostało już nic.

– Kocham cię – szepnął. Głos miał drżący, bez tej pewności siebie.

– Za późno.

Odwróciłam się i wyszłam do sypialni. Zamknęłam drzwi z trzaskiem i usiadłam na łóżku. W głowie miałam tylko jedno postanowienie – tym razem naprawdę odejdę.

Klaudia, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama