Reklama

W tym roku miał być inaczej. Obiecałam sobie, że sylwester będzie wyjątkowy — bez kompromisów, bez udawania, że dobrze się bawię, gdy wcale tak nie jest. Zaproszenie na elegancki bal miało być spełnieniem marzeń. Nowa sukienka, fryzura, wysokie obcasy: wszystko było przygotowane. Nawet mój chłopak, Karol, sprawiał wrażenie, jakby mu zależało. A jednak coś w środku mnie niepokoiło. Jeszcze kilka dni wcześniej byłam podekscytowana. Teraz, na samą myśl o tłumie, muzyce i sztucznych uśmiechach, czułam ścisk w żołądku. Zaczęłam się zastanawiać, dla kogo to wszystko właściwie robię. Dla siebie? Czy dla niego?

Oddychałam głęboko

Sukienka wisiała na drzwiach szafy od tygodnia — długa, granatowa, z delikatnie połyskującego materiału i wycięciem na plecach. Gdy tylko ją zobaczyłam, wiedziałam, że musi być moja. Przymierzałam ją kilka razy, za każdym razem czując się choć odrobinę piękniejsza, bardziej pewna siebie. Chciałam olśnić. A może nie tyle olśnić, co w końcu poczuć, że coś naprawdę się uda.

W łazience próbowałam ujarzmić włosy, które jak zwykle robiły, co chciały. Lokówka parzyła palce, lakier unosił się jak mgła, dusząca i nie do zniesienia. Odbicie w lustrze patrzyło na mnie z wyraźnym zniecierpliwieniem. Usta pomalowane, ale krzywo. Cienie na powiekach za ciemne. A może to po prostu moje oczy były dziś bardziej zmęczone niż zwykle?

— Jesteś gotowa? — zawołał z przedpokoju.

— Jeszcze chwilka! — odpowiedziałam zbyt piskliwie.

Oddychałam głęboko, próbując się uspokoić. Przecież to tylko impreza. Ludzie chodzą na nie cały czas. Bawią się, śmieją, tańczą. Dlaczego dla mnie to takie trudne? Wyciągnęłam sukienkę z wieszaka. Gdy wsunęłam się w nią, przez moment poczułam przyjemne mrowienie ekscytacji. Tylko przez moment. Potem znowu wróciło to niepokojące uczucie, że coś jest nie tak. Że znowu będę musiała się uśmiechać, choć wcale nie będę miała na to ochoty.

— Już wychodzimy? — zapytał, stając w drzwiach.

Skinęłam głową, choć w środku miałam ochotę krzyknąć: Nie chcę tam iść.

Pokiwałam głową raz jeszcze

W aucie grało radio. Prezenter z entuzjazmem zapowiadał przeboje sylwestrowej nocy, jakby cała Polska właśnie jechała na bal. Karol milczał. Trzymał kierownicę obiema rękami, wzrok miał wbity w drogę. Co jakiś czas zerkał na mnie ukradkiem, jakby chciał sprawdzić, czy się uśmiecham. Nie uśmiechałam się.

— Będzie super — powiedział w końcu. — Znajomi się już cieszą, że cię poznają.

Zamiast odpowiedzieć, przytaknęłam głową. Kojarzyłam tych jego znajomych tylko z opowieści. Wszyscy z jednej firmy, wiecznie razem: na lunchu, na wyjazdach, na spotkaniach integracyjnych. Słyszałam o nich tyle razy, że mogłabym wymienić ich z pamięci, choć nigdy nie powiedzieli mi nawet „cześć”. Byłam dodatkiem. Przyjeżdżałam, gdy wypadało, żeby nie wyglądało, że jest sam. Czasem czułam się jak ozdoba do garnituru.

Tylko się nie spinaj, dobra? — dodał po chwili. — To ma być fajny wieczór.

Pokiwałam głową raz jeszcze. Powiedzieć mu, że nie chcę tam jechać? Że ostatni sylwester skończył się dla mnie płaczem w łazience, kiedy on zapomniał, że miał wrócić przed północą? Że potem się kłóciliśmy, a on tłumaczył, że przecież to była tylko zabawa?

— Hej — rzucił nagle. — Wyglądasz naprawdę świetnie.

Uśmiechnęłam się z wysiłkiem. Może naprawdę chciał, żeby się udało. Może tym razem będzie inaczej. Może przestanę się bać głośnej muzyki i tłumu. Może przestanę czuć się samotna, nawet kiedy stoję obok niego.

Nie było gorąco

Sala była ogromna, udekorowana w srebrne girlandy i błyszczące balony. W powietrzu unosił się zapach perfum, alkoholu i czegoś słodkiego, może ciasta. Muzyka dudniła z głośników, a kelnerzy zgrabnie lawirowali między gośćmi z tacami pełnymi kieliszków. Weszliśmy i od razu zostaliśmy otoczeni przez grupkę jego znajomych. Zaczęły się powitania, uśmiechy, szybkie spojrzenia.

— To moja dziewczyna — powiedział z dumą, obejmując mnie ramieniem.

Zacisnęłam palce na jego dłoni, jakby to miało mnie uziemić. Słuchałam rozmów, kiwałam głową, śmiałam się wtedy, kiedy wszyscy się śmiali. Tak trzeba. Nie wypada przecież stać jak kołek. Przez chwilę nawet poczułam się lepiej. Może wystarczy tylko udawać wystarczająco długo, aż w końcu człowiek zaczynie wierzyć, że naprawdę dobrze się bawi.

W rogu sali dostrzegłam dziewczynę w czerwonej sukience. Stała sama, trzymając srebrny balon z cyfrą 5. Przez chwilę patrzyła w moją stronę. Jej wzrok był spokojny, trochę smutny, jakby wiedziała coś, czego inni nie wiedzieli. Potem się uśmiechnęła. Nie do mnie, raczej do swoich myśli, i ruszyła między tańczące pary.

— Wszystko okej? — zapytał Karol, nachylając się do mojego ucha.

— Tak, tylko jest gorąco — odpowiedziałam i ruszyłam w stronę łazienki.

Nie było gorąco. Było po prostu za głośno, za jasno, za obco. Potrzebowałam oddechu, kilku minut w samotności, bez śmiechów, bez świateł. Potrzebowałam przypomnieć sobie, co właściwie robię w tym miejscu.

Sięgnęłam po kieliszek z szampanem

W łazience panowała cisza, przerywana jedynie szumem wentylatora. Oparłam się o zimny blat i spojrzałam na swoje odbicie. Wyglądałam... dobrze. Nawet bardzo dobrze, jak na siebie. Tylko oczy nie pasowały. Zmęczone, nieobecne. Jakby ktoś we mnie siedział, ale to nie byłam ja.

Wyjęłam telefon z torebki. Godzina 23:21. Jeszcze trzydzieści dziewięć minut do północy. Trzydzieści dziewięć minut udawania, że to noc pełna magii. Usłyszałam, jak do środka wchodzą inne dziewczyny. Ich rozmowy były lekkie, pełne śmiechu, opowieści o drinkach i przystojnych facetach z parkietu. Zazdrościłam im tej lekkości. Ja czułam się jak ktoś, kto wszedł nie do tej bajki, co trzeba.

Wróciłam na salę. Karol już tańczył z jedną z koleżanek z pracy. Śmiał się, obracał ją, jakby byli zgranym duetem od lat. Widziałam, jak jego dłoń przez chwilę spoczęła na jej biodrze. Za długo. Zbyt swobodnie. Spojrzał na mnie i uniósł brwi w pytaniu, jakby mówił: „Wszystko w porządku?”. Pokiwałam głową i sięgnęłam po kieliszek z szampanem. Nie wypiłam. Stałam z nim w dłoni, przestępując z nogi na nogę, jakby zaraz miało wydarzyć się coś, co wszystko odmieni. A jedyne, co się wydarzyło, to kolejne minuty, kolejne spojrzenia, kolejne uśmiechy, w których nie było mnie.

— Za dziesięć minut północ! — krzyknął ktoś.

Tłum zaczął się zbierać pod sceną. Wszyscy chcieli odliczać... a ja wolałam zniknąć.

Nie ruszyłam się

Nie wytrzymałam. Zsunęłam się na podłogę łazienki, opierając plecy o zimne płytki. Woda w kranie kapała spokojnie, rytmicznie, jakby chciała mnie uspokoić. Dotknęłam jej palcami. Zimna, ostra, realna. Może dzięki niej odzyskam oddech.

— Wszystko w porządku? — Głos Karola dobiegł zza drzwi.

Nie odpowiedziałam. Nie chciałam. Jak powiedzieć, że nie dam rady? Że dźwięki muzyki, śmiechy, odliczanie do północy — wszystko to wstrząsa mną tak bardzo, że nie mogę nawet stanąć na nogach? Głos w mojej głowie powtarzał: to tylko sylwester, to tylko sylwester, ale wiedziałam, że już nigdy nie będzie taki sam.

— Chodź, spróbujemy razem — powiedział spokojnie.

Nie ruszyłam się. Uświadomiłam sobie, że czasem bycie razem oznacza pozwolenie sobie na samotność. Ta noc była dla mnie, nie dla balu, nie dla niego. Wzięłam kilka głębokich oddechów, poczułam łzy, które spływały po policzkach, i w końcu pozwoliłam im zaistnieć. Nie musiałam się śpieszyć. Nie musiałam się uśmiechać ani tańczyć. Północ minęła, a ja wciąż byłam w łazience, ale pierwszy raz od lat czułam spokój, choć gorzki i zimny, jak woda na mojej skórze. To była moja decyzja, mój wybór. Moja chwila.

Nie płakałam już

Kiedy wyszłam z łazienki, sala była pełna ludzi, którzy wiwatowali, śmiali się i całowali w nowy rok. Nie chciałam do nich dołączać. Stanęłam przy oknie, patrząc na fajerwerki rozświetlające niebo. Każdy błysk wydawał się mnie omijać, jakby należał do innego świata, który nie miał ze mną nic wspólnego. Czułam chłód wieczoru na policzkach, a w środku… spokój, który trudno mi było nazwać, ale był prawdziwy.

Karol znalazł mnie tam, spojrzał z troską, ale nie naciskał. Stał po prostu obok, dając mi przestrzeń. To wystarczyło. Może to właśnie oznacza dorosłość — pozwolić sobie na swoje granice i nie czuć się źle z decyzją, że czasem samotność jest wyborem, a nie porażką. Nie chciałam już udawać, że bal jest dla mnie. Chciałam, żeby ten wieczór należał do mnie, nawet jeśli oznaczało to spędzenie go w ciszy i chłodzie łazienki.

Nie płakałam już, choć łzy zostawiły ślady. Oddychałam spokojnie, wsłuchując się w odległe dźwięki zabawy. Mój sylwester wyglądał inaczej niż planowałam, ale czułam, że to moment prawdy. Moment, w którym zrozumiałam, że nie muszę się dostosowywać do oczekiwań innych ani do rytmu tłumu. Mogłam być po prostu sobą, choć wokół trwała huczna noc pełna śmiechu, alkoholu i światła. W tym właśnie tkwiła moja siła: w ciszy, w wyborze, w akceptacji własnych uczuć. Sylwester minął, a ja poczułam, że żyję naprawdę, nie tylko udaję.

Weronika, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama