„W święta zgodziłam się udawać narzeczoną kolegi przed jego rodzicami. Nie spodziewałam się, dokąd nas to zaprowadzi”
„Myśl o tym, że zaraz będę siedzieć przy jednym stole z jego rodziną, udając, że planuję wspólne życie z człowiekiem, którego znam głównie z mijanek przy ekspresie do kawy, wydawała się kompletnie absurdalna”.

Jestem jedną z tych dziewczyn, które zawsze wiedziały, czego nie chcą – a przynajmniej tak sobie wmawiałam. Nie chcę tracić czasu na nieudane związki, nie chcę grać w te romantyczne szachy, w których na każde „kocham” przypada pięć ruchów wstecz i trzy „nie wiem”. A już na pewno nie chcę kończyć jak moje koleżanki, które raz po raz zakochują się w facetach typu „potencjał”.
Nie angażowałam się
Miłość? No cóż. Gdybym dostawała złotówkę za każdym razem, gdy ktoś mówił mi: „Ty to chyba za bardzo analizujesz wszystko”, już dawno kupiłabym sobie kawalerkę bez kredytu. Prawda jest taka, że po prostu się boję, że znów w coś wejdę, znów się złamię i znów zostanę sama. Więc zamiast tego – analizuję do upadłego.
A teraz Marek. Cichy, trochę zbyt schludny jak na dział IT, zawsze w swetrze w kolorze szarej depresji. Nie zwracałam na niego większej uwagi. Aż tu nagle, któregoś dnia, stoję w firmowej kuchni, podgrzewam swoje spaghetti z sosem z puszki i Marek podchodzi do mnie i patrzy tym swoim poważnym, prawie błagalnym wzrokiem.
– Basia… mogę cię o coś bardzo dziwnego poprosić?
Spojrzałam na niego zza kubka z napisem „Kawa. Bo morderstwo jest nielegalne”.
– Jeśli nie chodzi o nerkę albo psa to śmiało – odpowiedziałam pół żartem, pół zaintrygowana.
– Potrzebuję… żebyś udawała moją narzeczoną. Na jedną kolację u moich rodziców. W święta.
Myślałam, że się zakrztuszę spaghetti. On był absolutnie poważny. I co gorsza… zanim się zorientowałam, już się zgadzałam.
Zgodziłam się
Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę się na to zgodziłam. Tydzień później siedziałam w samochodzie obok Marka, wpatrzona w drogę, która wiła się przez coraz bardziej ośnieżone pola. W milczeniu mijaliśmy kolejne wioski, a w radiu leciały świąteczne piosenki.
– Może przećwiczmy, jak się poznaliśmy? – zaproponował, nie odrywając wzroku od drogi.
– Poznaliśmy się w pracy – wzruszyłam ramionami. – W sumie nie musimy nic wymyślać.
– Ale musimy dodać coś… więcej. Przecież moi rodzice będą pytać. Jak doszło do… wszystkiego.
– Do czego dokładnie? – Uniosłam brwi.
– No wiesz… do zaręczyn.
Myśl o tym, że zaraz będę siedzieć przy jednym stole z jego rodziną, udając, że planuję wspólne życie z człowiekiem, którego znam głównie z mijanek przy ekspresie do kawy, wydawała się kompletnie absurdalna.
– Może powiesz, że zrobiłeś to podczas pikniku? Na przykład w parku? – Rzuciłam bez przekonania. – Taki klasyk. Zresztą i tak nikt nie uwierzy, że się oświadczyłeś w biurze między działem IT a marketingiem.
Graliśmy doskonale
Uśmiechnął się pod nosem. Pierwszy raz od wyjazdu wyglądał na rozluźnionego.
– Dobra. Piknik. A ja powiedziałem: „Basiu, wiem, że jesz właśnie kanapkę z jajkiem, ale… może wyjdziesz za mnie?”.
Parsknęłam śmiechem.
– Wtedy zrozumiałam, że to mężczyzna mojego życia.
I tak w ciągu następnych kilometrów stworzyliśmy naszą historię. Gdy w końcu zjechaliśmy z głównej drogi i stanęliśmy pod małym, przytulnym domem z ogródkiem otulonym śniegiem, poczułam dziwne napięcie w brzuchu. Przestałam się śmiać. Zrobiło się zbyt realnie. Marek spojrzał na mnie krótko.
– Damy radę – powiedział cicho i wysiadł pierwszy.
Drzwi otworzyła kobieta o jasnych włosach. Od razu wiedziałam, że to jego mama. Podbiegła i objęła Marka, a potem spojrzała na mnie.
– A ty musisz być Basia. W końcu cię poznaję!
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, już zostałam wciągnięta do środka. Marek stanął obok mnie i nieznacznie ścisnął moją dłoń. Spojrzałam na niego zaskoczona, ale nie puściłam.
Byli przemili
W salonie czekała reszta rodziny. Gdy usiedliśmy, poczułam na sobie ich spojrzenia.
– No to opowiadajcie, jak to było – powiedział ojciec z uśmiechem. – Jak Marek w końcu się oświadczył?
Spojrzałam na Marka. On na mnie. I wtedy zaczęliśmy naszą improwizację.
– To było w parku. Na trawie. Marek był okropnie spięty – powiedziałam, a on przytaknął.
– Bo nie mogłem znaleźć pierścionka. Spadł mi do torby i wypadł między termos a serwetki.
Spojrzał na mnie. I nagle nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Czułam, że z każdym jego słowem, z każdą chwilą tej gry, zaczynam się gubić. Po kolacji mama Marka pokazała nam pokój gościnny. Jeden. Z jednym łóżkiem. Uśmiechnęła się tylko znacząco i zamknęła za sobą drzwi. Marek zamilkł, ja też. Patrzyliśmy na to łóżko, jakby miało za chwilę wybuchnąć.
– Możemy spać na zmianę – rzucił cicho.
– Bez przesady. Jakoś się zmieścimy – odpowiedziałam i zdjęłam sweter, udając pewność siebie.
Weszłam pod kołdrę, Marek chwilę później. Leżeliśmy w ciszy, odwróceni do siebie plecami. W końcu odezwał się pierwszy.
– Dziękuję, że się zgodziłaś. Wiem, jak to musi wyglądać.
– Właściwie to nie wiem, dlaczego się zgodziłam – przyznałam szczerze. – Może się przestraszyłam, że… zostanę sama.
Przestałam udawać
Zamilkł. Po chwili odwrócił się w moją stronę.
– Ja też się boję samotności – powiedział. – Czasem mam wrażenie, że wszyscy mnie mijają. Jakby patrzyli przez szybę.
Słowa jakoś utknęły mi w gardle. W ciemności jego głos brzmiał inaczej. Prawdziwie.
– Jesteśmy niezłą parą, co? – Próbowałam zażartować.
– A jeśli ta gra wcale nie jest taką grą? – Zapytał cicho.
Odwróciłam się w jego stronę. Nasze twarze dzieliły centymetry, czułam jego oddech. Nie odpowiedziałam. I tak wszystko było zbyt prawdziwe.
Rano obudziłam się pierwsza. Marek jeszcze spał, spokojnie, z jedną ręką wysuniętą spod kołdry. Przez chwilę patrzyłam na niego, nie ruszając się. Wyglądał zupełnie inaczej niż w biurze. Mniej spięty, mniej nieobecny. Z kuchni dobiegały odgłosy krzątania. Gdy zeszliśmy na dół, czekało już na nas śniadanie – jajka, świeże bułki, kawa. Mama Marka wręczyła nam zawiniątko z wstążką.
– To na nową drogę życia – powiedziała z uśmiechem. – Kubki dla narzeczonych. Żebyście zawsze pili razem.
Niczego nie żałowałam
Spojrzałam na Marka, on na mnie. Uśmiechnęliśmy się, ale ten uśmiech był jakiś inny. Smutniejszy. Bo każde z nas czuło, że ta droga, o której mówiła jego mama, nie istnieje naprawdę. Podczas pakowania śmialiśmy się z tych kubków, że pewnie i tak się potłuką przy pierwszym zmywaniu.
– A może to znak, że nie powinniśmy ich zmywać wcale? – Rzucił żartem Marek.
Pożegnanie było pełne ciepłych uścisków. Mama Marka zapraszała nas na Wielkanoc. Ojciec życzył szczęścia, brat puścił oczko. Wszyscy wierzyli w nas bardziej niż my sami. Gdy zamknęły się za nami drzwi, Marek wziął walizkę i ruszył pierwszy. Ja jeszcze raz obejrzałam się na dom. Udawana narzeczona. A jednak żałowałam, że to koniec. Gdy dotarliśmy pod moje mieszkanie, zapadła kolejna cisza. Wysiadłam z auta, on zrobił to samo.
– To było… dziwnie piękne, nie? – Zapytałam, opierając się o drzwi.
Marek przytaknął powoli. Spojrzał mi w oczy z lekkim uśmiechem.
– Może nie takie znowu udawane.
Chciałam coś powiedzieć, ale słowa nie przyszły. Skinęłam tylko głową i weszłam do klatki. Gdy zamykały się za mną drzwi, usłyszałam, jak jego samochód odjeżdża. I wtedy przyszła pustka.
Wszystko się zmieniło
Minęło kilka dni. Spotkaliśmy się raz w kuchni biurowej – wymieniliśmy grzeczne „cześć” i udawaliśmy, że nic się nie wydarzyło. To wszystko miało być tylko grą, ale przecież coś się w niej wydarzyło. W sobotę napisał krótko: „Możemy się spotkać? Park przy Wiśle, godzina 17?”. Zgodziłam się. Gdy przyszłam, siedział już na ławce.
– Chciałem ci powiedzieć coś, zanim to wszystko się rozmyje. Coś się we mnie zmieniło tamtego wieczoru. Wiem, że mieliśmy tylko udawać, ale… nie udawałem, kiedy mówiłem, że czuję się przy tobie inaczej. I nie chcę już grać. Nie chcę wracać do tego, co było wcześniej.
Patrzyłam na niego długo. Był spięty, ale mówił szczerze.
– Marek… ja też nie udawałam. A przynajmniej nie do końca. I nie wiem, co teraz.
Nie odpowiedział. Zbliżył się i przesunął dłonią po moim policzku. Oddech mi przyspieszył. Pocałunek nie był długi, ale nagle wszystko zrobiło się jasne. Zimny grudniowy dzień nie miał już znaczenia. Cisza między nami też nie.
Barbara, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Bałam się jechać na Święta do rodziny, bo wszyscy mieli pytać mnie o rozwód. Zaskoczyli mnie, ale wcale nie pozytywnie”
- „Chciałem zatrzymać dziewczynę, więc się oświadczyłem. Zgodziła się, ale czułem, że wcale nie chce być moją żoną”
- „Sądziłam, że mój chłopak to romantyk, ale zepsuł mi święta. Sama zrobiłam sobie najlepszy prezent”

