Reklama

W grudniu nasz dom wyglądał jak z katalogu wnętrzarskiego. Pachniało pomarańczami i cynamonem, świece płonęły niemal cały czas, a przez głośniki sączyły się świąteczne piosenki. Wszystko było perfekcyjne. Nawet lepiej niż zwykle. Marcin, mój mąż, zadbał o każdy szczegół. Kupował rzeczy, o których nawet nie wspominałam, jakby czytał mi w myślach.

Dostałam luksusowy zegarek, kolczyki z białego złota, a pod choinką czekała torebka, o której marzyłam od lat. Tylko… nie dostałam najważniejszego – jego obecności. Bo kiedy zegar wybił północ w sylwestra, siedziałam sama. Z kieliszkiem w dłoni i łzami w oczach.

To było podejrzane

Od początku grudnia Marcin był inny. Tak inny, że momentami miałam wrażenie, że ktoś mi go podmienił. Przychodził z pracy wcześniej, przynosił kwiaty – i to nie byle jakie, tylko moje ulubione frezje, które zimą trzeba było zamawiać z wyprzedzeniem. Wieczorami gotował kolacje, puszczał stare filmy, które kiedyś razem oglądaliśmy na studiach. Wydawało się, że wszystko jest idealnie.

– Co się dzieje? – zapytałam któregoś wieczoru, gdy przyniósł mi herbatę do łóżka. – Zakochałeś się we mnie na nowo?

Uśmiechnął się tylko, jakby pytanie było nie na miejscu.

– Może po prostu przypomniałem sobie, dlaczego się w tobie zakochałem.

Siedziałam otulona kocem, z herbatą w dłoniach, i czułam się jak bohaterka świątecznego filmu. Tylko coś mnie gryzło. Ta jego troskliwość była... sztuczna i przesadzona. Jakby chciał mnie udobruchać, chociaż przecież ostatnio się nie kłóciliśmy. Ale odganiałam te myśli. Wierzyłam, że po prostu dojrzał. Zrozumiał, że mnie zaniedbywał.

Wigilia zbliżała się wielkimi krokami. W tym roku Marcin chciał spędzić ją tylko ze mną, bez rodziny, bez jego wiecznie oceniającej matki i mojej wiecznie poruszającej temat wnuków. Myślałam, że to romantyczny gest. Teraz wiem, że chodziło o coś zupełnie innego.

Poczułam ukłucie niepokoju

Od rana pachniało piernikami i goździkami. Marcin wyciągnął z piwnicy sztuczną choinkę i sam ją ubrał. Każda bombka była złota, każda wstążka ułożona perfekcyjnie. Kiedy zeszłam z góry, ubrana w dopasowaną sukienkę, zobaczyłam go przy stole – w granatowej koszuli, z kieliszkiem w dłoni.

– Justyna... – spojrzał na mnie jakbym zeszła z czerwonego dywanu. – Wyglądasz... Jak marzenie.

Zaśmiałam się, choć poczułam ukłucie niepokoju. Usiedliśmy do kolacji. Barszcz z uszkami, karp, pasztet z żurawiną. Nic, co lubił. Wszystko – moje smaki. Podczas łamania się opłatkiem powiedział:

– Przepraszam, że nie zawsze byłem dla ciebie dobry. Że nie byłem obecny. Wiem, że wiele razy zawiodłem.

Spojrzałam na niego zaskoczona.

– Czemu mówisz to akurat dziś?

– Bo święta to dobry moment na prawdę.

W tamtej chwili chciałam wierzyć, że to oczyszczenie. Że może wszystko się zmieni. Że wracamy do siebie i nasz związek znowu ma sens. Po kolacji przyniósł prezenty. Zegarek, kolczyki, na które nie byłoby mnie stać przez rok. Torebka z logo tak luksusowym, że aż głupio mi było ją rozpakować.

– Nie trzeba było…

– Trzeba. Bo jesteś kobietą mojego życia.

Powiedział to tak pewnie, że nie zadałam żadnych pytań. I znowu – uwierzyłam mu we wszystko.

Nie tak miało być

Po świętach atmosfera się ochłodziła. Już nie przynosił herbaty, nie przytulał się na kanapie. Kiedy zapytałam:

– Wszystko w porządku?

Odpowiedział krótko:

– Mam dużo na głowie. Końcówka roku w pracy zawsze jest trudna.

Wierzyłam. Bo przecież nie miał powodu kłamać. W sylwestra obudziłam się pełna nadziei. Miałam przygotować lekką kolację, a on – niespodziankę. Wcześniej przez lata mówiliśmy: „nie obchodzimy”. Tym razem miało być inaczej. Około siedemnastej zadzwonił telefon. Nie odebrałam. Przyszła wiadomość.

„Nie czekaj na mnie. Muszę pilnie lecieć do Monachium. Nagle, sprawy firmowe. Przepraszam.” Osłupiałam. Zadzwoniłam od razu.

– Marcin, co to ma znaczyć?

– Justyna, proszę… Nie mogę teraz. Pogadamy, jak wrócę.

– W sylwestra? W taką noc?

– Tak wyszło. Muszę.

Zawahałam się.

Jedziesz sam?

– Tak. Z kim niby miałbym jechać?

Nie odpowiedziałam. W jego głosie nie było ani krzty ciepła.

– Chcesz mi powiedzieć, że wcześniej nie wiedziałeś, że będziesz musiał wyjechać?

– Tak. Sprawy służbowe, nie przewidziałem tego.

Kłamiesz.

Zapadła cisza. Wiedziałam, że trafiłam. Głos mi drżał.

– Przez ostatnie dni obsypywałeś mnie prezentami, mówiłeś, że jestem kobietą twojego życia. A dziś nawet nie potrafisz zadzwonić?

– Nie teraz. Pogadamy jutro – powiedział cicho.

Nie będzie żadnego jutra, Marcin. Przynajmniej nie takiego, jak myślisz – rozłączyłam się.

Coś mi śmierdziało

Dom był gotowy jak nigdy wcześniej. W salonie rozwiesiłam girlandy i balony, które kupiłam z myślą, że zrobimy sobie zabawne zdjęcia. Nawet kupiłam papierowe korony i sylwestrowe czapeczki. Teraz patrzyłam na nie z goryczą.

Stół uginał się od przekąsek, nad którymi spędziłam pół dnia. Zrobiłam ulubione carpaccio z buraka, bruschetty z pastą z bakłażana i gruszkę zapiekaną z serem pleśniowym. Wszystko, co lubił. A on? On wysłał mi SMS-a.

Nie zadzwonił, nie wyjaśnił. Nawet nie spojrzał mi w oczy. Napisał, jakby odwoływał spotkanie z kurierem, a nie porzucał żonę w noc, która miała być symbolicznym „nowym początkiem”.

O północy siedziałam na kanapie. W ciszy. Tylko telewizor nadawał jakiś koncert z błyszczącą scenografią, na tle której uśmiechnięci ludzie odliczali sekundy do nowego roku. Ja liczyłam łzy, które spływały po policzkach.

– Szczęśliwego Nowego Roku, Justyna – szepnęłam do siebie, wznosząc w górę kieliszek.

Przy oknie widziałam sąsiadów z naprzeciwka – wyszli na balkon, przytuleni, z kieliszkami w dłoni. Całowali się, śmiali. W ich domu trwało życie. W moim – nie było po nim śladu. Zdjęłam kolczyki, położyłam torebkę z logo na stół, spojrzałam na zegarek, który wcześniej tak mnie cieszył. Wszystko błyszczało, ale teraz już wiedziałam – to tylko blichtr. Żadne złoto nie przykryje samotności. O drugiej nad ranem zadzwoniła Iwona, moja przyjaciółka.

– Kochana, wszystkiego dobrego! Gdzie Marcin?

Zawahałam się.

– W pracy. Nagle go wysłali.

– Sylwester i praca? Daj spokój. Coś tu śmierdzi.

– Wiem. Tylko nie mam siły tego analizować.

– Przyjechać do ciebie?

– Nie. Chcę pobyć sama. Naprawdę.

– Justyś... on cię zdradza?

Zamilkłam. Nie odpowiedziałam. To był pierwszy raz, kiedy ktoś wypowiedział to na głos. Nie zaprzeczyłam, bo przecież też już to czułam.

Nie da się tego naprawić

Obudziłam się z bólem głowy. W pokoju nadal unosił się zapach świeczek, które wypaliły się do końca. W lodówce stały nietknięte przekąski. W zlewie piętrzyły się talerze, jakby wczoraj w moim domu odbyło się przyjęcie. Tylko że nikogo nie było. Przez cały dzień nie zadzwonił. Nie napisał. Wieczorem wysłał tylko wiadomość: „Wrócę pojutrze. Muszę z tobą porozmawiać”.

Wpatrywałam się w ten SMS przez długą chwilę. Nie odpowiedziałam. Czułam, że rozmowa będzie tylko formalnością. Coś się skończyło. Właściwie... skończyło się wcześniej, tylko ja udawałam, że jeszcze trwa.

Kiedy Marcin wrócił drugiego stycznia wieczorem, wyglądał na zmęczonego. Był ubrany tak samo jak zawsze – w elegancki płaszcz, kaszmirowy szal i skórzane rękawiczki. Ale coś się zmieniło. W jego oczach nie było ciepła. Pachniał innymi perfumami.

– Cześć – rzucił cicho, niepewnie, jak ktoś, kto wraca do obcego mieszkania.

– Cześć – odpowiedziałam i nie ruszyłam się z fotela.

Odwiesił płaszcz, usiadł po drugiej stronie pokoju. Dzielił nas cały salon i milczenie cięższe niż kiedykolwiek wcześniej.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczął. – I chcę, żebyś usłyszała to ode mnie.

Skinęłam głową. Wiedziałam, co usłyszę. Ale pozwoliłam mu mówić.

– Nie byłem w Monachium. Nie było żadnego spotkania. Byłem z kimś. Z kobietą, z którą... spotykam się od kilku miesięcy. Nie wiem, jak to się zaczęło. Przepraszam.

Milczałam. Nie miałam siły się unosić, krzyczeć, rzucać talerzami. Byłam zbyt zmęczona.

– I to miała być twoja niespodzianka?

Spuścił wzrok.

– Nie planowałem, żeby to się tak wydarzyło. Myślałem, że uda mi się zakończyć to... zanim dowiesz się prawdy. Chciałem ci wynagrodzić ten czas. Dlatego te prezenty, dlatego święta...

– Czyli co? Chciałeś mnie uciszyć biżuterią?

– Nie, ja... Ja nie wiem, jak to naprawić.

– A skąd w ogóle pomysł, że to się da naprawić?

Podniósł na mnie wzrok. I po raz pierwszy zobaczyłam, że naprawdę się boi. Nie o mnie. O to, co stracił.

– Wiesz co boli najbardziej, Marcin? – zapytałam cicho. – Że gdy wybiła północ i byłam tu sama, nie zadzwoniłeś. Nawet nie napisałeś „przepraszam”.

Wystarczy, że mam siebie

Minął miesiąc. Marcin wyprowadził się do siostry. Powiedział, że potrzebuje czasu, żeby wszystko przemyśleć. Świetnie – ja też. Tylko różnica jest taka, że on dopiero teraz zaczął myśleć. Ja już przestałam wierzyć.

Zegarek leży w szufladzie, nieruszony. Kolczyki oddałam przyjaciółce. Torebka z logo, która jeszcze w grudniu wydawała mi się spełnieniem marzeń, teraz tylko mnie śmieszy. To wszystko miało mi wynagrodzić jego nieobecność.

Nie wiem, czy Marcin wróci. Nie wiem, czy będzie próbował walczyć. I... chyba już mnie to nie obchodzi. Zrozumiałam, że przez lata żyłam w relacji, w której byłam dla niego domem. A on był dla tylko gościem.

Dziś wieczorem zapaliłam świece. Nie dlatego, że ktoś przyjdzie, ale dlatego, że lubię ten zapach. Włączyłam spokojną muzykę. Piję herbatę z miodem, siedzę w piżamie i wiem jedno: nigdy wcześniej nie czułam się tak... prawdziwie sobą.

W tym roku sylwestra spędzę inaczej. Może nie w sukience i nie w szpilkach, ale na pewno nie wśród kłamstw i złudzeń. Tym razem nie będę na nikogo czekać. Wystarczy, że mam siebie.

Justyna, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama