Reklama

Święta w naszej rodzinie zawsze miały być czasem spokoju, radości i wspólnego świętowania. Tak przynajmniej twierdziła mama, która jeszcze kilka lat temu dzielnie wszystko ogarniała sama. Odkąd odeszła, cała organizacja spadła na mnie. I chociaż oficjalnie wszystko robimy „razem”, to w praktyce większość rzeczy leży na mojej głowie. Sprzątanie, gotowanie, dekorowanie, a później jeszcze pilnowanie, żeby nikt się nie pokłócił przy stole. A bratowa? Bratowa potrafi siedzieć przy stole i podziwiać swoje świeżo zrobione paznokcie. Dosłownie. I jeszcze się dziwi, że jestem zmęczona i spięta.

Odpocznijcie sobie

Wszystko zaczęło się, jak zwykle, od nerwowego przewracania kartek w zeszycie z przepisami mamy. Co roku obiecuję sobie, że zrobię mniej potraw, że nie dam się wkręcić w tę całą tradycyjną gorączkę. I co roku kończy się tak samo – dwanaście dań, dwa dni w kuchni, połamane paznokcie i rozdrażnienie. Tydzień przed wigilią już miałam przygotowaną listę zakupów, plan porządków i rozpiskę godzinową. Nawet się ucieszyłam, kiedy brat napisał, że oni z Olą – moją bratową – przyjadą już trzy dni wcześniej, żeby „pomóc”.

Pomyślałam, że może w końcu będzie inaczej. Może w tym roku nie będę się czuła jak kucharka i sprzątaczka w jednym. W piątek o siedemnastej usłyszałam dźwięk bagażnika. Zeszłam na dół z mopem w dłoni, w fartuchu, spocona i zmęczona po całym dniu mycia okien. Ola wysiadała z auta w futrzanej kurtce i z torbą kosmetyków w ręce. Uśmiechnęła się szeroko, jakby przyjechała do spa.

– Uuu, ale tu pachnie czystością! – zaśmiała się, poprawiając włosy. – Mam nadzieję, że nie zaplanowałaś dla mnie żadnych brudnych robót. Tipsy robiłam dziś rano!

Spojrzałam na jej paznokcie – długie, czerwone, lśniące jak bombki. Brat targał ich walizki, a ja z powrotem wróciłam do kuchni. Tam jeszcze czekały buraki na barszcz, które trzeba było obrać.

– Jasne, odpocznijcie sobie – mruknęłam pod nosem.

Jakbyś czegoś potrzebowała, to mów

Już po godzinie wiedziałam, że ich pomoc to był tylko pusty frazes. Brat rozsiadł się na kanapie z pilotem, a Ola chodziła po domu z kubkiem kawy, zachwycając się świątecznymi dekoracjami, które własnoręcznie rozwieszałam dzień wcześniej do pierwszej w nocy.

– Wiesz, ty to naprawdę masz zmysł do ozdób – powiedziała, wskazując na świecznik z gałązkami świerku. – Ja to bym tak nie umiała. U mnie w domu tylko gotowe zestawy ze sklepu.

– Dzięki – odpowiedziałam sucho, mieszając kapustę z grzybami. Miałam jeszcze pierogi do zrobienia, kompot z suszu, i sernik do upieczenia.

– Jakbyś czegoś potrzebowała, to mów, dobra? – rzuciła w moją stronę, po czym zniknęła w łazience na blisko godzinę. Potem usłyszałam suszarkę i jakieś popiskiwania, jakby nagrywała coś na telefon.

Brat od czasu do czasu wpadał do kuchni po coś do picia i próbował żartować.

– No, siostra, jak w programie kulinarnym, co?

– Mniej śmieszkuj, więcej pomóż – odpowiedziałam, ale nie zareagował. Wziął puszkę napoju i wrócił przed telewizor.

Wieczorem nakryłam do stołu, podałam kolację i usiadłam z nimi. Ola siedziała z nogą założoną na nogę.

– Jutro mogę pomóc przy pakowaniu prezentów – zaoferowała, jakby to była największa ofiara z jej strony.

Zacisnęłam zęby. Nie chciałam awantury. Jeszcze nie.

Święta to nie zawody

Sobota zaczęła się wcześnie. O szóstej rano przewracałam się z boku na bok, a myśli w głowie już galopowały: ciasto drożdżowe, sałatka jarzynowa, podłogi do odkurzenia. Wstałam po cichu, żeby nikogo nie budzić, i wciągnęłam dres. Zaparzyłam sobie herbatę i zabrałam się za krojenie warzyw. O ósmej Ola zeszła na dół w satynowej piżamie. Włosy miała spięte w niedbały koczek, twarz promieniała po wczorajszym maseczkowym wieczorze. Przeciągnęła się i ziewnęła teatralnie.

– Spałam jak dziecko – powiedziała, rozglądając się. – A ty już od dawna na nogach? Szalona!

Raczej obowiązkowa – odparłam, nie odrywając wzroku od deski do krojenia.

– Oj, no nie przesadzaj. Święta to nie zawody, tylko czas relaksu – zaśmiała się i nalała sobie kawy.

– Fajnie, że ty możesz się zrelaksować.

– Każdy może, jak chce. Trzeba umieć odpuszczać – rzuciła tonem samozwańczego coacha i wyszła do salonu, gdzie czekał już brat z tabletem.

Wzięłam mopa i zaczęłam ogarniać schody. Kiedy przechodziłam obok nich, Ola spojrzała na mnie z troską.

– Hej, tylko uważaj tam w korytarzu, żeby nie pochlapać moich nowych botków, dobra?

Zatrzymałam się na chwilę. Patrzyłam na nią, jakby właśnie wyrwała mi miotłę z rąk. Odetchnęłam głęboko, policzyłam do trzech i wróciłam do sprzątania. Cały dzień minął w tym stylu. Ja w ruchu, oni w bezruchu. Ja ze ścierką, oni z telefonem.

Nikt nie zapytał, czy jestem zmęczona

Niedziela była dniem, w którym wszystko powinno być już dopięte na ostatni guzik. Dom lśnił, jedzenie było gotowe, stół prawie nakryty. Prawie – bo jeszcze trzeba było wyprasować obrus i znaleźć świeczki. Chodziłam po kuchni w ciszy, w głowie odhaczając kolejne punkty. Chciałam poczuć ten świąteczny spokój, którego wszyscy tak pragną. Nie wychodziło. Brat zniknął gdzieś z rana, a Ola siedziała na fotelu w salonie i malowała usta. W radiu leciała cicha kolęda, ale atmosfera była napięta jak struna. Kiedy zapytałam ją, czy pomoże mi wynieść śmieci, spojrzała na mnie zaskoczona.

– W tej sukience? Serio? Zresztą... może lepiej ty to zrób, skoro jeszcze jesteś w roboczym stroju – powiedziała, wskazując na mój stary sweter i legginsy.

Ugryzłam się w język. Czułam, jak frustracja zbiera mi się w gardle, ale nie chciałam zepsuć świąt przed czasem. Wzięłam worek i wyszłam z domu. Na dworze było zimno, ale to zimno bardziej mnie uspokajało niż ciepło bijące z kuchni. Wieczorem wszyscy zeszli na kolację. Brat, uśmiechnięty, pochwalił zapachy, Ola rozsiadła się przy stole w cekinowej sukni, a ja… ja poczułam się jak obsługa tego całego przedstawienia. Nakładałam zupę, podawałam rybę, doglądałam, czy nikt nie potrzebuje chleba. Nikt nie zapytał, czy jestem zmęczona. Nikt nie zauważył, że nawet nie usiadłam z nimi na dłużej.

Udawałam, że wszystko gra

Wigilia minęła bez większych dramatów, przynajmniej z zewnątrz. Wszyscy składali sobie życzenia, jedli, rozmawiali. Bratowa wrzucała zdjęcia stołu do internetu, podpisując je „rodzinna magia”, a brat śmiał się, że tego karpia to powinno się opatentować. Siedziałam przy stole z wymuszonym uśmiechem, zerkając na zegar i licząc minuty do końca wieczoru. Po kolacji przyszedł czas na prezenty. Ola wzięła na siebie ich rozdawanie, jakby była pomocnikiem św. Mikołaja w drogiej sukience. Wręczała paczki teatralnie, przy okazji pokazując każdemu swoje paznokcie.

– O, zobacz, jak się błyszczą pod choinką! – śmiała się, trzymając dłoń nad światełkami.

Dostałam od nich zestaw do kąpieli – ładny, pachnący, ale anonimowy. Jakby kupiony w biegu, bez zastanowienia. Podziękowałam grzecznie. Gdyby choć raz spojrzeli, co naprawdę lubię… Ale może to było zbyt dużo. Potem zaczęli zbierać się do zdjęć. Brat ustawił statyw, Ola poprawiała włosy.

– Chodź, zróbmy fotkę wszyscy razem – zawołała. – Będzie pięknie wyglądać, taka prawdziwa, świąteczna rodzinka!

Nie chciałam. Naprawdę nie chciałam. Ale stanęłam obok nich, uśmiechnęłam się do obiektywu i udawałam, że wszystko gra. A potem wróciłam do kuchni, żeby posprzątać po tym spektaklu. Gdy usłyszałam ich śmiech z salonu, miałam dość. Nie awanturowałam się. Nie mówiłam nic. Po prostu zrozumiałam, że oni grają w święta, a ja organizuję całą scenę i robię dekoracje.

Po co to wszystko?

Pierwszy dzień świąt spędziliśmy w komplecie, ale bez większego zaangażowania. Ola zniknęła po śniadaniu w łazience na dwie godziny, a brat przeglądał wiadomości na telefonie. Ja podgrzewałam jedzenie, stawiałam kawy, zbierałam talerze. Kiedy pod wieczór zaczęli się szykować do wyjazdu, poczułam dziwną ulgę.

– Dzięki za wszystko, było naprawdę cudownie – powiedziała Ola, całując mnie w policzek. – Święta u ciebie to klasa sama w sobie!

– Tak, siostra, nie wiem, jak ty to ogarniasz – dodał brat, pakując ostatnią torbę do samochodu.

Nie odpowiedziałam. Skinęłam głową, ale nie potrafiłam się uśmiechnąć. Zamyśliłam się, stojąc w progu, patrząc, jak odjeżdżają. W domu zapadła cisza, taka prawdziwa, domowa. I dopiero wtedy usiadłam na kanapie. Spojrzałam na swoje dłonie – spierzchnięte od zmywania, paznokcie połamane. W głowie krążyło jedno pytanie: po co to wszystko? Dla kogo? Przecież nie dla siebie. Nie czułam się częścią tych świąt. Czułam się jak scenograf, jak kucharka, jak sprzątaczka z obowiązku.

Postanowiłam wtedy coś zmienić. Może nie od razu, nie w tym roku, ale w kolejnym... już nie dam się w to wciągnąć. Albo będą święta wspólne, albo wcale. Dość udawania, dość uśmiechów na pokaz. Może nawet wyjadę. Sama, gdzieś daleko. W ciszy, bez tipsów i fałszywych zachwytów. W miejscu, gdzie ktoś zauważy, że też jestem człowiekiem, a nie świątecznym automatem.

Renata, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama