Reklama

Mam na imię Basia. Mam trzydzieści trzy lata i od pięciu jestem z Igorem. Tyle samo czasu marzę o ślubie. Wiem, że nie każda kobieta o tym myśli, że nie każdej na tym zależy, ale ja należę do tych, które chciałyby w końcu poczuć się „czyjeś na zawsze”. Chciałam mieć dzieci, dom z ogródkiem, niedzielne obiady z teściową, nawet te denerwujące rytuały podczas rodzinnych świąt – wszystko to, czego przez większość życia unikałam. Kiedy jednak poznałam Igora, przepadłam.

Przez pierwsze dwa lata czułam, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Planowaliśmy wspólne wakacje, adoptowaliśmy psa, razem spłacaliśmy raty za samochód. Ale potem coś się zmieniło. Może nie popsuło, ale po prostu... nic się nie działo. Jakby nasz związek utknął w martwym punkcie.

Zaczęłam przebąkiwać o ślubie, a on tylko się śmiał. „Jeszcze mamy czas”. Jasne. Rok za rokiem, a ja czekałam. W zeszłe święta dał mi w prezencie nową suszarkę. Nawet ładną, ale nie był to pierścionek. W tym roku postanowiłam nie czekać. Wzięłam sprawy w swoje ręce – zamówiłam dwa pierścionki, takie delikatne, pasujące do siebie. Planowałam wieczór, kolędy, świece, szampana. Planowałam powiedzieć mu, że to ja się jemu oświadczam.

– Ty zwariowałaś? – zapytała Anka, kiedy się jej zwierzyłam.

– Wiem, że to dziwne. Ale czuję, że jeśli teraz tego nie zrobię, to już nigdy się nie doczekam.

– Baśka, tylko się nie rozczaruj.

Nie rozczaruję się. Przecież on mnie kocha. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało.

Stanęłam jak wryta

W Wigilię od rana wszystko robiłam na autopilocie. Makowiec u mamy, barszcz u babci, ryba po grecku u ciotki – wszystko jak co roku. Ale moje myśli były gdzie indziej. W torebce miałam dwa małe pudełeczka, a serce waliło mi jak młotem. Dzisiaj, to ma być dzisiaj.

Po południu pojechałam do Igora. Zawsze spędzaliśmy wieczór u niego – jego rodzice mieszkali za granicą, więc mieliśmy tę świąteczną przestrzeń tylko dla siebie. Zresztą, zawsze był z tego powodu dumny. Twierdził, że woli naszą intymność niż rodzinne spędy. A ja... ja po prostu chciałam, żeby ten wieczór był wyjątkowy. Przyjechałam dużo wcześniej, niż się umawialiśmy.

– Cicho tu – mruknęłam pod nosem, przekręcając klucz w drzwiach.

Choinka migotała w salonie, światła zgaszone, tylko delikatny zapach igliwia i mandarynek wypełniał mieszkanie. Zdjęłam płaszcz i weszłam do środka, niosąc w reklamówce pudełeczko z pierścionkami.

– Igor? – zawołałam cicho. Żadnej odpowiedzi.

Zrobiłam kilka kroków do salonu. Zamarłam. Przez ułamek sekundy nie rozumiałam, na co patrzę. Na kanapie, w półmroku, leżał Igor. Obok niego – dziewczyna. Młodsza ode mnie, z długimi włosami, owinięta jego kocem. Jej ręka leżała na jego klatce piersiowej. Gdy mnie zobaczyła, nie podskoczyła. Po prostu spojrzała.

– Basia… – Igor usiadł gwałtownie. – To nie tak. Ja... chciałem ci powiedzieć. Po świętach. Nie chciałem psuć ci nastroju…

Nie odpowiedziałam. Stałam jak wmurowana. Wszystko we mnie krzyczało, ale usta milczały. Patrzyłam tylko, jak rozpada się mój świat.

Wszystko skończone

Nie wiem, jak stamtąd wyszłam. Nie wiem, kiedy znalazłam się na schodach. Śnieg zacinał mi prosto w twarz, ale nie czułam zimna. Szłam, nie mając pojęcia dokąd. Pierścionki wciąż miałam w kieszeni – czułam ich ciężar, jakby to były dwa kamienie, które za chwilę pociągną mnie na dno.

W końcu usiadłam na przystanku. Było pusto, cicho. Tylko wiatr wył między budynkami. Z reklamówki wyjęłam ozdobną bombkę – miała być na choinkę Igora. Szkło rozprysło się na betonie. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam.

– Anka... Możesz po mnie przyjechać?

Nie pytała o nic. Kiedy wsiadłam do auta, spojrzała tylko kątem oka.

– Boże, Baśka… Co się stało?

Był z inną. W łóżku, pod kocem. Ja z pierścionkami, a on... – głos mi się załamał.

– Wiedziałam – szepnęła.

Odwróciłam głowę.

– Co?

– Baśka, przepraszam. Miałam przeczucia. Coś mi nie grało, ale nie miałam dowodów. Myślałam, że jak ci powiem, to pomyślisz, że ci zazdroszczę albo że przesadzam.

– A teraz? Teraz wszystko skończone – powiedziałam, głosem pustym jak echo w piwnicy.

W samochodzie zapadła cisza. Moje łzy kapały na kurtkę. Anka jechała powoli. Nie dotknęła mojej ręki. I dobrze, bo chyba bym się wtedy rozpadła zupełnie.

Nie będę już czekać

Anka zaparzyła mi herbatę z miodem. Postawiła ją na stoliku obok kanapy, ale ja nawet nie spojrzałam. Siedziałam wpatrzona w ścianę, trzymając w dłoniach pudełko z pierścionkami. Wzięłam jedno z nich, to dla Igora, i obracałam je w palcach. Śliczne, srebrne, grawerowane w środku: Na zawsze, B.

Zaczęłam się śmiać. Cicho, bez dźwięku. Chwilę później śmiech przeszedł w płacz. Anka usiadła obok, ale nic nie mówiła. Znała mnie zbyt dobrze, żeby próbować mnie pocieszać.

– Myślisz, że on mnie kiedykolwiek kochał? – zapytałam nagle.

– Myślę, że może... na początku, ale potem? Nie wiem.

– Pięć lat. Pięć lat mojego życia. Ile z tego było prawdą?

– Tyle, ile ty w to włożyłaś. A włożyłaś wszystko, Baśka.

Przytaknęłam. I właśnie dlatego bolało tak bardzo. Otworzyłam drugie pudełko, pierścionek dla mnie. Cieniutki, z malutkim kamyczkiem. Taki, jaki sama bym sobie wybrała. Bo sama go wybrałam.

– A wiesz, co jest najgorsze? Że czuję się żałośnie. Jakby to była moja wina. Jakbym się narzucała.

– Nie mów tak – wtrąciła Anka ostro. – Nie narzucałaś się. Próbowałaś uratować coś, co on dawno już olał.

Spojrzałam na nią, miała rację. I chyba właśnie wtedy przestałam płakać. Podeszłam do śmietnika pod zlewem i wyrzuciłam oba pudełeczka. Bez ceremonii, bez pożegnania. Pierwszy akt był zamknięty. Nie będę już czekać na miłość, która nigdy nie przyszła.

Warto było odejść

Minęły trzy dni. Nie wychodziłam z mieszkania Anki. Leżałam na kanapie, otulona kocem i własnym wstydem. Telefon dzwonił co jakiś czas – Igor. Najpierw raz, potem pięć razy dziennie. Wysyłał wiadomości, próbował dzwonić z innego numeru. Nie odebrałam ani razu. W końcu stanął pod drzwiami.

– Basia, błagam, porozmawiaj ze mną! – słyszałam przez drzwi. – Daj mi się wytłumaczyć, proszę…

Patrzyłam przez judasza, jak stoi w tej swojej granatowej kurtce, tej samej, którą sam sobie kupił na naszą piątą rocznicę. Wtedy powiedział, że „na pierścionek jeszcze nie czas”. Odeszłam od drzwi. Wzięłam telefon, napisałam jedno zdanie: To koniec. Usłyszałam dźwięk wiadomości na jego telefonie, przeczytał. Uderzył pięścią w drzwi, ale cicho, bez złości, raczej bezsilnie. A potem zniknął.

– Był tu? – zapytała Anka, gdy wróciła z pracy.

Przytaknęłam. Wysłałam mu też jedną wiadomość głosową. Krótką, bez emocji.

– Straciłeś mnie na zawsze – powiedziałam w niej, zanim nacisnęłam „wyślij”.

– Jesteś odważna – stwierdziła Anka, nalewając nam po lampce wina.

Nie czuję się odważna. Czuję się pusta.

Tej nocy wykasowałam wszystkie nasze zdjęcia. Po kolei, każde wspomnienie – klik, kosz. Klik, kosz. Jakby to mogło cofnąć czas. W środku czułam się wypalona, ale wiedziałam jedno – warto było odejść. Warto było zakończyć coś, co istniało już tylko w mojej głowie.

Odzyskałam siebie

Dwa tygodnie później przeprowadziłam się, wynajęłam malutką kawalerkę w starej kamienicy. Wysokie sufity, skrzypiący parkiet i jedno okno na świat – dosłownie. Na parapecie postawiłam małą, sztuczną choinkę. Nie miałam siły ani miejsca na większą. W tym roku nie chciałam świąt, ale one i tak przyszły.

Włączyłam kolędę. Tę samą, którą kiedyś Igor puszczał w tle, gdy ubieraliśmy razem drzewko. Teraz siedziałam sama, zawieszając na gałązce ostatnią bombkę – taką samą jak ta, którą wtedy roztrzaskałam na przystanku. Dziwnie mnie to uspokoiło. Nie płakałam, nie czułam już tej palącej złości. Była tylko cisza i spokój.

Pomyślałam o nim. O tej dziewczynie, o tym, że może naprawdę coś ich łączyło. Może nie jestem tą, której szukał. I może on też nigdy nie był tym, kogo ja szukałam. Tylko przez lata uparcie udawaliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Spojrzałam na telefon. Żadnych nowych wiadomości. I dobrze, już nie chciałam ich czytać.

Przyłożyłam dłoń do piersi. Tam, gdzie wcześniej było tylko bolesne echo pustki, teraz było coś innego. Może jeszcze nie nadzieja, ale pierwszy, spokojny oddech. Nie wiem, czy jeszcze komuś zaufam, ale wiem jedno – nie wrócę do tego, co bolało. W te święta nie dostałam oświadczyn, ale odzyskałam siebie.

Basia, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama