Reklama

Zapach drożdżowego ciasta i różanego nadzienia zawsze kojarzył mi się z dzieciństwem. Babcia Róża piekła pączki, które pachniały domem, ciepłem i miłością. Były idealnie puszyste, złociste, otulone cienką warstwą lukru. Jako mała dziewczynka spędzałam godziny w jej kuchni, obserwując, jak zagniata ciasto, jak z wprawą formuje kulki i jak cierpliwie czeka, aż wyrosną. – „Cierpliwość, Aniu. Pączki nie lubią pośpiechu” – mawiała, uśmiechając się ciepło.

Reklama

Gdy babcia odeszła, jej stary zeszyt z przepisami trafił w moje ręce. Nie mogłam go otworzyć przez długi czas – bałam się, że z każdym zapisanym tam słowem wróci tęsknota. Zostawiłam go na półce, traktując jak relikwię. Nie przypuszczałam, że właśnie ten zeszyt odmieni moje życie i pozwoli spełnić marzenia, których nawet nie miałam odwagi wypowiedzieć na głos.

Pączki robiły furorę

Anka, te pączki to mistrzostwo! – Marta z trudem przełknęła kolejny kęs i spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – Serio, powinnaś je sprzedawać.

Zaśmiałam się, choć w głębi duszy jej słowa rozbrzmiały mocniej, niż bym chciała. To była zwykła domówka, a ja, zamiast kupić coś w sklepie, postanowiłam upiec pączki z przepisu babci. Nie sądziłam, że wywołają takie zamieszanie. Goście wracali po dokładkę, dopytywali o recepturę, a ktoś nawet rzucił: „Dałbym za nie każde pieniądze!”.

– No co? – Marta szturchnęła mnie w ramię. – Przecież ty od zawsze kochasz piec. Po co siedzisz w tej nudnej korporacji, skoro mogłabyś robić to, co kochasz?

– Nie przesadzaj – przewróciłam oczami. – Poza tym to nie takie proste. Kredyt, rachunki… Mam rzucić wszystko i otworzyć cukiernię?

– A czemu nie? Masz przepis, masz talent. Brakuje ci tylko odwagi.

Brzmiało to pięknie. Ale co, jeśli poniosę porażkę? W głowie miałam milion wątpliwości. Jednak tej nocy, leżąc w łóżku, nie mogłam zasnąć. Myśl o własnej cukierni nie dawała mi spokoju. A jeśli Marta miała rację? Jeśli to było moje przeznaczenie?

Brat mnie wyśmiał

– Ty chyba oszalałaś – Kamil odłożył widelec i zmarszczył brwi. – Biznes? Ty?

Nie powinno mnie to dziwić. Mój starszy brat od zawsze był pragmatykiem. Miał stabilną pracę, uporządkowane życie i alergię na ryzyko. Kiedy więc powiedziałam mu o pomyśle otwarcia cukierni, spojrzał na mnie, jakbym właśnie oznajmiła, że zamierzam zamieszkać na Księżycu.

– Myślisz, że ludzie będą ustawiać się w kolejce po twoje pączki? – dodał z kpiną.

– A jeśli tak? – uniosłam podbródek. – Jeśli to wypali?

– Babcia robiła najlepsze pączki na świecie, ale czasy się zmieniły. Teraz wszystko jest w sieciówkach, ludzie wolą szybko i tanio.

– A może są tacy, którzy tęsknią za prawdziwym smakiem?

Kamil westchnął, jakbym była dzieckiem wierzącym w bajki.

– A skąd weźmiesz pieniądze? Masz doświadczenie w prowadzeniu biznesu? Wiesz, jakie są koszty, podatki, formalności?

Nie miałam. Ale czy to oznaczało, że nie powinnam próbować? Jego słowa siały we mnie wątpliwości, ale jednocześnie czułam coraz silniejszą potrzebę, by mu udowodnić, że się myli.

– Wiesz co, Kamil? – spojrzałam mu prosto w oczy. – Może nie wiem wszystkiego, ale jedno wiem na pewno. Nigdy nie wygram, jeśli nie spróbuję.

Zrobiłam pierwszy krok

Niepewnie przekręciłam klucz w zamku. Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem, jakby sam lokal był zdziwiony, że ktoś znów tu zajrzał. Pachniało wilgocią i kurzem, ale ja widziałam coś więcej – przyszłość mojej cukierni.

– No dobra, trochę to straszy – Marta stanęła w progu i rozejrzała się z niesmakiem. – Ale z drugiej strony… ma klimat.

Mały, przytulny lokal na uboczu rynku nie był idealny, ale mieścił się w moim budżecie. Zużyłam wszystkie oszczędności, wzięłam pożyczkę i przekonałam właściciela, by dał mi dobry czynsz na start. Gdy podpisałam umowę, poczułam ścisk w żołądku – to była ekscytacja, ale i strach.

Przez kolejne tygodnie malowałam ściany, skręcałam meble i godzinami testowałam przepisy. Chciałam, by wszystko przypominało kuchnię babci Róży – ciepłą, pachnącą wanilią i różą.

Pierwszy dzień otwarcia był koszmarem. Ręce mi się trzęsły, gdy smażyłam pączki, a każda minuta dłużyła się w nieskończoność. Aż w końcu…

– Te pączki… smakują dokładnie jak te, które piekła moja babcia – powiedziała starsza kobieta, przyciskając papierową torebkę do piersi.

Zalała mnie fala ulgi. Może Kamil się mylił? Może faktycznie było tu miejsce dla mojego marzenia?

Wszystko szło po mojej myśli

Nie spodziewałam się takiego tłumu. Już po tygodniu od otwarcia do mojej cukierni ustawiała się kolejka. Ludzie przychodzili skuszeni zapachem, poleceniem znajomych, czasem z czystej ciekawości. Każdy chciał spróbować „pączków babci Róży”, jak zaczęto je nazywać.

– Anka, to jest szaleństwo! – Marta przecierała czoło, układając kolejne porcje na ladzie. – Ledwo nadążamy!

Byłam szczęśliwa, ale też coraz bardziej zmęczona. Pracowałam od świtu do nocy, zagniatając ciasto, smażąc, lukrując. Brakowało rąk do pracy, a ja nie miałam jeszcze odwagi zatrudnić kogoś na stałe. Chciałam dopilnować wszystkiego sama.

– Dziecko, ty w ogóle śpisz? – zapytała mnie kiedyś starsza klientka, przyglądając się moim podkrążonym oczom.

Nie spałam. Mój biznes rósł, ale tak samo rósł stres. Pojawiła się konkurencja – kawiarnia naprzeciwko zaczęła sprzedawać „tradycyjne” pączki, ale nie miały szans z moimi.

Pewnego dnia, gdy otworzyłam drzwi cukierni, zobaczyłam Kamila. Stał w kolejce.

Nie wierzę… – powiedział, rozglądając się po zatłoczonym lokalu. – Zrobiłaś to.

Jego zdziwienie było dla mnie cenniejsze niż jakikolwiek utarg.

Spełniłam swoje marzenie

Stałam za ladą, patrząc, jak ludzie wychodzą z cukierni, trzymając w rękach pachnące pączki. Każdy uśmiech, każde ciche „dziękuję” sprawiało, że czułam się lekka, jakbym unosiła się nad ziemią. Moja cukiernia żyła. Moje marzenie stało się rzeczywistością.

– Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale… jestem z ciebie dumny – Kamil oparł się o blat, przyglądając mi się z uznaniem. – Naprawdę ci się udało.

– Bo uwierzyłam, że może się udać – uśmiechnęłam się lekko, układając kolejną partię pączków na tacy.

Nie było łatwo. Bywały dni, kiedy zastanawiałam się, czy podołam, czy to nie było szaleństwo. Ale za każdym razem, gdy słyszałam od klientów, że moje pączki smakują jak te, które piekła ich babcia, wiedziałam, że zrobiłam dobrze.

Wieczorem, gdy zamknęłam cukiernię, wyjęłam stary zeszyt babci Róży i pogładziłam go dłonią.

Babciu, mam nadzieję, że jesteś dumna – wyszeptałam, czując ciepło w sercu.

Spełniłam swoje marzenie. Ale wiedziałam, że to dopiero początek.

Anna, 30 lat

Czytaj także: „Na stażu ciągle biegałam do cukierni po pączki dla szefa. W końcu pokazałam mu, że stać mnie na więcej”
„W tłusty czwartek dostałam pączki od tajemniczego wielbiciela. Cieszyłam się, dopóki nie dowiedziałam się, kto nim jest”
„Teściowej nie smakowały moje pączki. Pluła nimi przy całej rodzinie i śmiała się, że jestem niedojdą w kuchni”

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama