„W słonecznej Toskanii poznałam miłość swojego życia. Rzuciłam dla niego wszystko, ale to uczucie wyszło mi bokiem”
„W pociągu z lotniska do centrum Florencji spotkałam Marco. Siedziałam zmęczona, z plecakiem na kolanach, patrząc przez okno. On usiadł naprzeciwko mnie, z szerokim uśmiechem i błyskiem w oczach”.

- Redakcja
Jeszcze niedawno myślałam, że moje życie jest całkiem poukładane. Miałam narzeczonego, stabilną pracę w agencji marketingowej, wynajęte mieszkanie na Mokotowie i samochód, który był moim oczkiem w głowie. Mazda, czerwona, błyszcząca – zawsze pilnowałam, żeby była czysta, zatankowana i gotowa do drogi. Pracowałam na nią długo, nocami, weekendami, czasami kosztem spotkań z przyjaciółmi.
Chciałam coś zmienić
Ale mimo tego wszystkiego czułam się, jakbym żyła w klatce. Każdy dzień taki sam – praca, zakupy, dom, kolacja z Pawłem, od czasu do czasu kino albo obiad u jego rodziców. Rutyna, która wysysała ze mnie życie. Często łapałam się na tym, że patrzę w okno i marzę o czymś innym. O tym, żeby uciec. Wyjechać. Przeżyć coś szalonego.
I wtedy, zupełnie niespodziewanie, pojawiła się okazja – koleżanka z pracy zrezygnowała z wyjazdu do Toskanii, bo rozchorował się jej syn. Bilety były opłacone, rezerwacja gotowa. Nie myślałam długo. Powiedziałam Pawłowi, że muszę odpocząć, że chcę wyjechać na chwilę, przewietrzyć głowę. Nie protestował. A ja, spakowana w dwa dni, z sercem bijącym jak oszalałe, wsiadłam do samolotu do Florencji.
To właśnie w pociągu z lotniska do centrum Florencji spotkałam Marco. Siedziałam zmęczona, z plecakiem na kolanach, patrząc przez okno na przesuwające się krajobrazy – gaje oliwne, czerwone dachy domów, porozrzucane winnice. On usiadł naprzeciwko mnie, z szerokim uśmiechem i błyskiem w oczach. Wysoki, z ciemnymi włosami, kilkudniowym zarostem i białą koszulą rozpiętą pod szyją. Patrzył na mnie z takim ciepłem, że poczułam, jak robi mi się gorąco.
– Ciao, bella – powiedział, przechylając głowę. Jego włoski akcent był jak muzyka.
– Cześć – odpowiedziałam niepewnie, a on uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Było jak w bajce
Zaczęliśmy rozmawiać – najpierw nieporadnie, mieszanką angielskiego i gestów, potem coraz swobodniej. Powiedział mi, że ma na imię Marco, że mieszka w Rzymie, ale często podróżuje służbowo po całych Włoszech. Że uwielbia Toskanię, bo tu życie smakuje lepiej – wino, jedzenie, słońce.
– A ty? – zapytał w końcu, patrząc mi głęboko w oczy. – Skąd jesteś i co cię tu sprowadza?
– Z Polski. Przyjechałam odpocząć. Chcę zobaczyć coś więcej niż moje biuro – odpowiedziałam szczerze.
Od tej chwili zaczęło się coś, co wydawało mi się snem. Marco wziął mój bagaż, pomógł mi odnaleźć hotel, a potem zaprosił na kolację. Czerwone wino, świeże ravioli z ricottą i cytryną, a potem spacer po uliczkach oświetlonych ciepłym światłem latarni.
Wieczorami, wracając do pokoju, pisałam do mojej przyjaciółki Ani: „Anka, spotkałam faceta w pociągu z lotniska. Niesamowity – Marco. Przysięgam, to jak z filmu. Myślę, że to może być ten jedyny”.
Cały wyjazd upłynął mi na romantycznych spotkaniach z Marco. Byłam pewna, że trafiłam na faceta swojego życia. Pokazał mi swoje ulubione miejsca w Toskanii, namawiał na próbowanie lokalnych potraw, a wieczorami trzymał za rękę, kiedy spacerowaliśmy po romantycznych zaułkach małych miasteczek.
Myślałam o nim
Po powrocie do Polski wszystko wydawało mi się nijakie. Paweł czekał na mnie na lotnisku, ale ja patrzyłam na niego jak na kogoś obcego. Mówił coś o tym, jak bardzo tęsknił, jak się martwił, czy wszystko było w porządku, ale ja ledwo go słuchałam. Głową byłam wciąż tam, we Włoszech. W pociągu z lotniska, kiedy patrzyłam w oczy Marco i czułam, że ktoś w końcu widzi mnie naprawdę.
Przez pierwsze dni po powrocie unikałam rozmów. Paweł patrzył na mnie podejrzliwie, próbował coś wyciągnąć, ale ja wciąż mówiłam, że jestem zmęczona, że muszę się oswoić po podróży. Ale potem nie wytrzymał. Siedzieliśmy razem przy kolacji, a ja znów patrzyłam przez okno, na ciemniejące niebo nad blokami, myśląc o Toskanii. Paweł odłożył widelec i odetchnął ciężko.
– Karolina, co się z tobą dzieje? – zapytał. – Jesteś jakaś nieobecna, zupełnie inna niż przed wyjazdem.
Spojrzałam na niego, poczułam w gardle gulę.
– Może właśnie o to chodzi, że jestem inna – powiedziałam cicho.
Powiedziałam mu
Paweł wstał, przeszedł się po kuchni. Wyglądał, jakby nie wiedział, co zrobić z rękami. W końcu oparł się o blat i patrzył na mnie, czekając.
– Nasze życie… jest takie przewidywalne – wyrzuciłam z siebie. – Każdy dzień taki sam. Praca, zakupy, dom, telewizja. A tam… – urwałam, ale on już wiedział.
– Tam? – zapytał z goryczą. – Kogo tam spotkałaś?
Zamilkłam, ale cisza powiedziała wszystko. Paweł podszedł do stołu i usiadł naprzeciwko mnie.
– To był tylko wakacyjny romans, prawda? Powiedz mi, że to nic nie znaczy – poprosił cicho.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
– Nie mogę – wyszeptałam.
– Dlaczego? – jego głos załamał się. – Dlaczego nie możesz?
– Bo… – zaczęłam, ale nie potrafiłam tego ubrać w słowa.
Wstałam, poszłam do sypialni, wróciłam z małym pudełkiem. Otworzyłam je, wyjęłam pierścionek zaręczynowy i położyłam go na stole. Paweł patrzył na niego długo, jakby próbował zrozumieć, co się dzieje, a potem na mnie.
– Naprawdę chcesz to wszystko zniszczyć? – zapytał cicho. – Nasze wspólne życie?
Podjęłam decyzję
Pokręciłam głową.
– Nie chcę niszczyć, ale nie mogę dłużej udawać, że to ma sens. Kocham… – zacięłam się, czując jak słowo „kocham” dławi mnie w gardle. – Kocham kogoś innego.
Paweł odchylił się na krześle, oparł głowę o ścianę i zamknął oczy.
– Myślałem, że jesteśmy szczęśliwi – powiedział cicho. – Myślałem, że mamy plan, dom, przyszłość…
Nie odpowiedziałam. Zrobiło się cicho. Czułam, jak moje serce wali w piersi, a jednocześnie chciałam, żeby to wszystko już się skończyło. W głowie miałam obraz Marco – jego uśmiech, zapach jego skóry, smak wina na naszych ustach.
Usprawiedliwiałam się w myślach, że życie jest jedno, że muszę spróbować, że to szansa, która się nie powtórzy. Przecież Marco powiedział, że chce, żebym przyjechała do Rzymu. Wierzyłam, że to jest prawdziwa miłość.
Sprzedałam samochód, spakowałam życie do dwóch walizek i kupiłam bilet do Rzymu. Wydawało mi się, że robię coś odważnego, że wreszcie walczę o siebie, o swoje szczęście. Wsiadając do samolotu, czułam ekscytację i strach, ale byłam pewna, że Marco się ucieszy. Przecież tyle razy mówił, że chciałby, żebym została na zawsze.
To była moja przyszłość
Kiedy wysiadłam na lotnisku Fiumicino, wysłałam mu wiadomość: „Jestem w Rzymie”. Czekałam na odpowiedź. Minęło kilka minut. Odpisał dopiero po godzinie. Krótkie: „Co ty robisz w Rzymie?”.
Zatrzymałam się w hotelu, bo jego numer nie odpowiadał. Próbowałam dzwonić następnego dnia, ale powiedział, że ma pracę, że jest zajęty. I tak było też przez kolejne dni. Wmawiałam sobie, że to chwilowe. Że zaraz się pojawi, że wyjaśni. Że będzie jak w bajce.
Minęły trzy dni. Marco nadal się nie pojawiał. Pisał krótkie wiadomości, że jest zajęty, że pracuje, że zadzwoni później. „Później” nigdy nie nadchodziło. Siedziałam w hotelowym pokoju, patrzyłam w telefon, jakby od tego miało zależeć moje życie. W końcu nie wytrzymałam.
Wyszłam na ulice Rzymu, szukając go w miejscach, o których opowiadał. Z każdym krokiem czułam się coraz bardziej obca, coraz mniej potrzebna. W końcu poszłam na ulicę, na której mieszkał, jak mi kiedyś powiedział. Zaczepiłam jakiegoś staruszka, który siedział przed domem i czytał gazetę.
– Marco? – zapytał z uniesionymi brwiami. – Ach, mieszka tu taki, z żoną i dziećmi.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
– Z żoną? – wyszeptałam.
– A co, nie wiedziałaś? – rzucił, odwracając wzrok.
Byłam załamana
Wróciłam do hotelu. Usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w ścianę. Wszystkie te kolacje, spacery, słowa nagle wydawały się obce, sztuczne, jak fragment filmu, który się skończył.
Zostałam sama w obcym mieście, z dwoma walizkami i marzeniami, które właśnie rozpadły się na kawałki. Nie miałam dokąd pójść. Pieniądze zaczęły się kończyć, hotel był za drogi, musiałam się wyprowadzić. Wynajęłam najtańszy pokój w hostelu, gdzie łóżka trzeszczały, a na korytarzu pachniało stęchlizną.
Próbowałam szukać pracy, ale bez znajomości włoskiego nikt nie chciał nawet spojrzeć na moje CV. Przechodziłam obok witryn, w których widziałam siebie – wyglądałam jak cień. Zadzwoniłam do Agnieszki w Polsce. Chciałam powiedzieć, że potrzebuję pomocy, że wszystko się posypało.
– A nie mówiłam ci? – jej głos był zimny. – Myślałaś, że życie to bajka? Wracaj do Polski, zanim będzie za późno.
Milczałam. Próbowałam się odezwać, ale w gardle miałam sucho, jakby ktoś ścisnął mnie za szyję.
Zadzwoniłam do Pawła. Nie odebrał. Nie chciałam wracać, ale nie miałam siły zostać.
Karolina, 31 lat
Czytaj także:
- „Największy sukces w życiu zawdzięczam przypadkowi. Gdybym nie spotkała Emila, do tej pory klikałabym w tabelki”
- „W prezencie na Dzień Matki dostałam od syna wielki bukiet róż. Nie wiedziałam, że po raz ostatni”
- „Uczyłam teściową korzystać z komputera i internetu. Kliknęła tam, gdzie nie powinna i odkryła sekret synka”

