Reklama

Siłownia stała się moim drugim domem. Nie dlatego, że byłam zapaloną sportsmenką – w zasadzie nigdy nie miałam do tego drygu – ale dlatego, że gdzieś musiałam zrzucać stres. A było go w moim życiu sporo. Praca w korporacji, wieczna gonitwa, presja wyników, a do tego to dziwne uczucie, że czegoś mi brakuje. Nie chodziło o pieniądze. Może o bliskość? O kogoś, kto spojrzy na mnie inaczej niż tylko przez pryzmat targetów i maili do odhaczenia?

Reklama

Wkręciłam się

Kiedy pierwszy raz trafiłam na siłownię, nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Biegać na bieżni jak chomik w kołowrotku? Szarpać się z ciężarami, podczas gdy napakowani faceci z boku będą patrzeć na mnie z politowaniem?

Wtedy zobaczyłam jego. Trener personalny. Wysoki, wysportowany, miał w sobie coś, co sprawiało, że kobiety chichotały nerwowo, gdy do nich podchodził, a mężczyźni próbowali nieudolnie naśladować jego styl bycia. Zanim się obejrzałam, zgodziłam się na pierwszy trening. A potem na kolejny i jeszcze jeden. To, jak na mnie patrzył, jak poprawiał mi pozycję podczas ćwiczeń, jak motywował mnie do jeszcze jednego powtórzenia, sprawiało, że czułam się wyjątkowa.

Wiedziałam, że nie traktuje mnie jak każdej innej klientki. Po treningach zostawaliśmy dłużej, rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Dotyk jego dłoni na moich plecach przy poprawianiu techniki przyprawiał mnie o dreszcze, a każde spojrzenie trwało o ułamek sekundy za długo.

W końcu zaczęliśmy się spotykać po godzinach. Początkowo były to niewinne rozmowy o sporcie, potem kawa, a potem… Sama nie wiem, kiedy stało się to, co się stało. Wciągnęło mnie to uczucie, ta ekscytacja, ten dreszcz emocji, kiedy tylko wyświetlała się wiadomość od niego.

Oczarował mnie

Powtarzał, że jego małżeństwo to już tylko formalność, że od dawna nie jest szczęśliwy. I wierzyłam mu, choć gdzieś w głębi coś mnie uwierało. Ale tłumiłam to w sobie, bo przecież łączyło nas coś wyjątkowego.

Po zamknięciu siłowni Marek zostawał ze mną dłużej, oficjalnie pod pretekstem dodatkowych ćwiczeń, ale w rzeczywistości wykorzystywaliśmy każdą chwilę, by być blisko siebie. Te momenty należały tylko do nas – bez spojrzeń innych, bez ryzyka, że ktoś coś zobaczy.

Swoim szczęściem podzieliłam się tylko z Karoliną. Nie mogłam dłużej trzymać wszystkiego w sobie.

– Spotykam się z kimś.

Karolina niemal upuściła filiżankę.

– Co?! I ty mi dopiero teraz mówisz? Dawaj, wszystko od początku!

– Jeszcze nie chcę zdradzać szczegółów, ale to coś wyjątkowego.

– Boże, Anka, cieszę się! – chwyciła mnie za rękę. – Ja też mam kogoś. I to jest… no, chyba coś poważnego.

Spojrzałam na nią zaskoczona. Nie mówiła wcześniej o żadnym facecie, a teraz aż promieniała.

– Opowiadaj! – ponagliłam ją, czując, jak rośnie we mnie ekscytacja.

– Przy nim czuję się najważniejsza na świecie. Tak jakbym była jedyna.

Zaniepokoiłam się

Zamarłam na sekundę. Te słowa były niepokojąco znajome.

– Dokładnie to samo czuję – odpowiedziałam, choć przez chwilę coś mnie ścisnęło w żołądku.

Myśl o tym, że Karolina mówiła o swoim ukochanym w sposób, który brzmiał znajomo, nie dawała mi spokoju. Próbowałam to zrzucić na przypadek – przecież wiele kobiet czuje się wyjątkowo przy odpowiednim mężczyźnie. Poza tym nie znała Marka, nigdy nie trenowała z nim osobiście. A jednak, im dłużej nad tym myślałam, tym bardziej coś mnie uwierało.

Kilka dni później, kiedy przyszłam na siłownię, Marek był jakiś dziwnie spięty. Nie uśmiechał się jak zwykle, nie żartował. Wydawał się… nieobecny.

– Coś się stało? – zapytałam, opierając się o ścianę przy recepcji.

– Wszystko okej – odpowiedział szybko, ale jego spojrzenie unikało mojego.

Zanim zdążyłam zacząć drążyć temat, drzwi otworzyły się i do środka weszły dwie kobiety. Karolina i nieznana mi blondynka.

Dosłownie oniemiałam

Karolina zamarła na mój widok, a blondynka spojrzała najpierw na mnie, potem na Marka.

– Więc to ty jesteś tą drugą? – zapytała spokojnie. – A może trzecią?

Serce waliło mi tak mocno, że czułam je w gardle.

– Czekaj… co? – wydusiłam, patrząc raz na obcą dziewczynę, raz na Karolinę.

A wtedy moja przyjaciółka spojrzała na Marka, potem na mnie i szepnęła:

– Boże… To nie może być prawda.

Cisza, jaka zapadła w siłowni, była nie do zniesienia. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy, a dłonie drżą, choć usilnie starałam się to ukryć. Karolina patrzyła na mnie, jakby zaraz miała się rozpłakać.

– Powiedz coś – warknęła Karolina, zwracając się do Marka.

On wziął głęboki oddech, potarł kark i w końcu uniósł wzrok.

– Nie chciałem nikogo skrzywdzić… – zaczął, ale Karolina roześmiała się gorzko.

– Ty kłamco! – Jej głos drżał, a oczy zaszły łzami. – Myślałam, że… Myślałam, że jesteś inny.

Patrzyłam na nią, na Marka i na jego żonę czułam, jak całe moje ciało ogarnia chłód. W jednej chwili wszystko, co wydawało mi się prawdziwe, rozsypało się jak domek z kart.

Oszukał nas

Żona Marka westchnęła i podeszła do niego. Patrzyła na niego bez cienia emocji, jakby to wszystko było jedynie irytującym obowiązkiem, który musi wreszcie zakończyć.

– Wiesz co, kochanie? – powiedziała spokojnie. – To koniec. I tym razem to ja mam przewagę.

Sięgnęła do torebki, wyjęła klucze i cisnęła nimi na podłogę. Potem spojrzała na mnie i Karolinę.

– Nie wiem, czego się spodziewałyście, ale nie jesteście pierwsze. I pewnie nie ostatnie.

Odwróciła się i ruszyła do wyjścia, a Karolina spojrzała na mnie, jakby dopiero teraz do niej dotarło, co się właściwie wydarzyło.

– Cały czas mówiłaś mi o kimś wyjątkowym – wyszeptała. – A ja mówiłam o tym samym.

Nie potrafiłam wykrztusić ani słowa. Widziałam, jak w jej oczach pojawia się coś więcej niż gniew – rozczarowanie, smutek, poczucie zdrady.

– Nie wierzę… – pokręciła głową i wyszła.

Zostałam sama. Tylko Marek stał jeszcze kilka kroków ode mnie, ale w tamtej chwili był mi zupełnie obcy.

– Anka… – zaczął, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.

– Nie. – Głos miałam twardy. – Po prostu nie.

I wyszłam.

To był koniec

Karolina szła szybkim krokiem kilka metrów przede mną, a żona Marka była już niemal na parkingu. Przez chwilę zawahałam się, ale potem przyspieszyłam, doganiając Karolinę.

– Karola… – zaczęłam cicho.

Zatrzymała się gwałtownie i odwróciła.

– Nawet się nie waż – syknęła, a jej oczy były czerwone od łez. – Ty wiedziałaś?

– Nie! – wyrzuciłam natychmiast. – Przysięgam, nie miałam pojęcia…

Patrzyła na mnie dłuższą chwilę, jakby próbowała ocenić, czy mówię prawdę.

– Bo jeśli wiedziałaś – kontynuowała, a jej głos znów zaczął się łamać – to znaczy, że jesteś jeszcze gorsza od niego.

Zabolało. Ale zasłużyłam.

– Nie wiedziałam – powtórzyłam, już ciszej.

Wzięła drżący oddech i otarła oczy wierzchem dłoni.

– A jeśli wiedziałabyś? – zapytała nagle. – Gdybyś wiedziała o mnie… Odpuściłabyś?

Zacisnęłam usta. Nie odpowiedziałam. Karolina prychnęła cicho, bardziej do siebie niż do mnie, i odwróciła się na pięcie. Ruszyła w stronę parkingu, a ja zostałam sama.

Anna, 32 lata

Reklama

Czytaj także:
„Na Walentynki chciałem wręczyć narzeczonej pęk stokrotek. Zamiast tego zamawiałem dla niej bukiet pogrzebowy”
„Wujek w spadku zapisał nam wszystko, co miał. Zbyt szybko podzieliliśmy skórę na niedźwiedziu”
„Róże dla kochanki kupowałem za kasę żony. Lansowałem się jej bogactwem, więc i z jej portfela będę płacił alimenty”

Reklama
Reklama
Reklama