Reklama

Mówią, że na miłość nigdy nie jest za późno. Ale ja już dawno przestałam w to wierzyć. Od sześciu lat wdową. Od tego czasu nauczyłam się sama robić wszystko: sama wynosić śmieci, sama ustawiać meble, sama wchodzić po zakupy na czwarte piętro. Sama sobie radzić z ciszą. Dlatego, kiedy dostałam skierowanie do sanatorium w Busku-Zdroju, nie zastanawiałam się ani chwili. Jednak nie przewidziałam jednego: że stare serce może jeszcze zadrżeć jak u młodej dziewczyny. I że przez chwilę uwierzę, że w tym wieku jeszcze mogę być kochaną.

Do pokoju trafiłam z Wandą – kobieta jak żywioł, pełna energii, złośliwego poczucia humoru i nieustającego apetytu na życie. Już pierwszego dnia, gdy rozpakowywałam walizkę, zapytała:

Jesteś tu po zdrowie, czy po facetów?

A to się wyklucza? – zażartowałam.

– Oj, coś czuję, że ci się tu jeszcze spodoba… – uśmiechnęła się Wanda i puściła mi oczko.

Tego samego wieczoru odbył się wieczorek zapoznawczy. Śmiech, muzyka z lat 70., panie w kolorowych sukienkach, panowie w wyprasowanych koszulach. Poszłam tam trochę z przymusu, trochę z ciekawości. I wtedy go zobaczyłam. Jerzy stał przy barze z lekko przekrzywioną głową i uśmiechem, który… no cóż. Poczułam, że się rumienię.

– Zobacz tego pana przy barze. Tego w białej koszuli – szepnęłam, szturchając ją w ramię.

– No proszę cię. Jeszcze nie zaczęli grać, a ty już wzdychasz? – zaśmiała się. – Chyba się zakochasz jak nastolatka…

Uśmiechnęłam się tylko.

Serce zabiło mi szybciej

Jerzy zaprosił mnie do tańca, zanim zdążyłam wypić herbatę. Ujęłam jego dłoń i dałam się poprowadzić na parkiet. Grali coś spokojnego, a on patrzył mi w oczy i uśmiechał się tak, jakbyśmy się znali od lat.

– Wspaniale pani tańczy – powiedział.

Roześmiałam się. Był zabawny, uroczy, miał w sobie coś, co sprawiało, że człowiek czuł się wyjątkowo. Jakby mówił tylko do mnie, choć sala była pełna ludzi.

Po tańcu zaprosił mnie na kawę. Usiedliśmy przy stoliku w rogu, gdzie było ciszej. Zaczął opowiadać o swoim życiu. Mówił, że jest wdowcem, że dzieci mieszkają za granicą. Nie wchodził w szczegóły, ale było w nim coś, co kazało mi słuchać z uwagą. Opowiadał o podróżach, o pracy, o tym, że dopiero teraz zaczął zauważać, jak szybko życie mija.

– Wie pani, myślałem, że już nic mnie nie czeka. A teraz – spojrzał na mnie z uśmiechem – teraz czuję się inaczej. Chce mi się z kimś porozmawiać. Po prostu posiedzieć, bez pośpiechu.

Ja też mówiłam. Z początku nieśmiało, później coraz więcej. O tym, że lubię pisać wiersze do szuflady. Że lubiłam swoją pracę, choć bywała trudna. Że tęsknię za kimś, kto nie zniknie po jednym wieczorze. Spotykaliśmy się potem każdego dnia. W parku, przy stoliku w kawiarni, czasem przy stoliku w świetlicy, kiedy padało. Opowiadał dowcipy, które znałam z młodości, ale i tak się śmiałam. Czasem łapał mnie za rękę, czasem kładł dłoń na moim ramieniu, a ja nie protestowałam. Wieczorem po jednym z tanecznych spotkań poszliśmy na spacer. Park był pusty, tylko światła z latarni odbijały się w kałużach.

Nie sądziłem, że jeszcze potrafię tak się zakochać – powiedział nagle, niespodziewanie.

Zatrzymałam się. Serce zabiło mi szybciej.

– A ja… nie sądziłam, że jeszcze ktoś spojrzy na mnie tak, jak ty – odpowiedziałam cicho.

Nie pocałowaliśmy się, ale jego dłoń mocniej ujęła moją i szliśmy dalej, bez słów. Gdy wróciłam do pokoju, Wanda podniosła głowę znad krzyżówki i spojrzała na mnie z przekąsem.

Naprawdę się zakochałaś – rzuciła z udawanym sarkazmem.

Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w okno i myślałam tylko o tym, że przez te kilka dni poczułam się znowu kobietą. Potrzebną, ważną, widzianą.

Dałam się nabrać

To był zwyczajny wieczór. Taki jak wiele innych w Busku – z muzyką, rozmowami, paroma tańcami i niezobowiązującymi uśmiechami wymienianymi między kuracjuszami. Miałam umówione spotkanie z Wandą w kawiarni na dole, ale ona się spóźniała, więc poszłam zamówić herbatę. I wtedy ich zobaczyłam. Jerzy siedział przy barze z kobietą, której nie znałam. Miała ciemne włosy, wąskie oczy, uśmiech pełen pewności siebie. Śmiała się głośno, a on patrzył na nią tak, jak wcześniej patrzył na mnie. Ich dłonie były na blacie, zbyt blisko. Za blisko. Nagle dotknęła jego ramienia i coś mu szepnęła. Jerzy skinął głową, nie zauważył mnie. Odwróciłam się i wyszłam.

Szłam szybko przez korytarz, jakbym chciała coś zgubić – może złość, a może łzy, które zaczynały mnie piec od środka. Wróciłam do pokoju i usiadłam na łóżku, nie zdejmując nawet płaszcza. Wanda weszła chwilę później, zobaczyła moją twarz i od razu zamilkła.

Co się stało? – zapytała, odkładając torebkę.

Nic – rzuciłam. – Wszystko w porządku.

Nie było. Przez całą noc nie spałam. Obraz Jerzego z tą kobietą wracał jak bumerang. Może to jego córka? Może znajoma? Może... kochanka? Przecież takich jak ja są tu dziesiątki. Samotne, spragnione uwagi, gotowe na wszystko za odrobinę czułości. Może po prostu dałam się nabrać. Nazajutrz, zaraz po zabiegu, zobaczyłam go w korytarzu. Stał oparty o ścianę, rozmawiał z jakimś mężczyzną, ale gdy mnie zobaczył, od razu podszedł.

– Co się dzieje? Wczoraj zniknęłaś, martwiłem się.

– Nie musisz – odpowiedziałam sucho. – Wyszłam na idiotkę, to wszystko.

Popatrzył na mnie zaskoczony, ale nie było w jego oczach winy. Raczej zmęczenie. Westchnął.

To moja kuzynka. Bożena. Przyjechała mnie odwiedzić, była przejazdem. Nic więcej. Dlaczego od razu najgorsze?

Zamilkłam. Poczułam, jak rumieniec wstydu wspina się na moją twarz. Patrzyłam gdzieś za jego ramię, nie na niego.

Przepraszam – szepnęłam w końcu. – Nie powinnam…

– Nic się nie stało – odpowiedział spokojnie. – Przykro mi, że tak łatwo cię do siebie zniechęcić.

Odszedł powoli, zostawiając mnie z tysiącem myśli. Przepraszałam siebie za własną zazdrość, a jednocześnie coś we mnie zostało. Cień niepokoju. I pytanie, którego nie umiałam już wyrzucić z głowy: dlaczego czułam się tak, jakby on jednak coś przede mną ukrywał?

Nie mogłam mu zaufać

Przez kilka dni wszystko wróciło na swoje miejsce. Spotykaliśmy się znów codziennie – na spacerach, przy kawie, wieczorami na tańcach. Jerzy znów żartował, opowiadał o swoich planach, komplementował mój uśmiech. Ale ja… już nie byłam taka sama. Uśmiechałam się, ale gdzieś z tyłu głowy pojawiał się tamten obraz – on i Bożena przy barze. Niby nic, a jednak coś we mnie zostało. Podejrzenie. Nieufność. Myśl, że może byłam tylko przystankiem. Wanda zauważyła, że coś się zmieniło.

Myślisz, że on mówił prawdę? – zapytałam ją pewnego wieczoru, kiedy czytała w łóżku gazetę.

– A to ważne? Jeśli ci z nim dobrze, tańcz, póki grają – odpowiedziała, nawet nie odrywając wzroku od tekstu.

Wzruszyłam ramionami. Może miała rację. Może lepiej nie drążyć. Ale choć serce znowu biło mocniej, nie potrafiłam już oddać mu się tak jak na początku. Coś między nami się przesunęło. Coś zgasło, choć nikt nie zdmuchnął świeczki.

Zrobiło mi się gorąco

To miało być zwykłe popołudnie. Siedziałam na ławce obok fontanny i czekałam na Jerzego. Spóźniał się. Wstałam i ruszyłam w stronę budynku, gdzie zazwyczaj siadywał, gdy pogoda była gorsza. Weszłam cicho, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. I wtedy usłyszałam głos Bożeny.

Mogłeś jej powiedzieć, kim naprawdę jestem.

– Nie chciałem jej ranić. Przecież to tylko przygoda.

Zamarłam. Zrobiło mi się gorąco, potem zimno. Cofnęłam się o krok, przyciskając dłoń do ściany. W głowie miałam pustkę. Nie czekałam, aż mnie zauważą. Odwróciłam się i wróciłam do pokoju. Rzuciłam rzeczy do walizki, nie zważając na to, co gdzie leży. Wanda próbowała mnie zatrzymać, coś mówiła, ale nie słuchałam. Zjechałam na dół, zamówiłam taksówkę i po prostu... uciekłam. Nie zostawiłam mu żadnej kartki. Żadnego wyjaśnienia. Miałam wrażenie, że właśnie się obudziłam z pięknego snu.

Nie oglądałam się za siebie

Dworzec w Busku był pusty. Pociąg miał przyjechać za piętnaście minut. Siedziałam na ławce, z walizką pod nogami i patrzyłam przed siebie. Jerzy przyszedł tuż przed odjazdem.

– Proszę, poczekaj. Chcę ci wszystko wyjaśnić.

Spojrzałam na niego podejrzliwie.

Dlaczego mnie okłamałeś? – zapytałam.

Zamilkł. Dopiero po chwili odpowiedział.

– Bo nie chciałem tego zepsuć. Nie planowałem niczego, ale przyszło samo. A Bożena… to zamknięta historia. Naprawdę.

Nie chcę być twoim wspomnieniem z sanatorium.

Pociąg podjechał. Spojrzałam na niego po raz ostatni. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale tylko ujął moją dłoń i pocałował w palce. Cicho, bez pośpiechu. Wsiadłam do wagonu. Nie oglądałam się za siebie.

Byłam naiwna

Siedziałam w kuchni i patrzyłam przez okno na znajome podwórko. Nic się nie zmieniło. I wszystko było inne. Sąsiad podlewał pelargonie, dzieci bawiły się w berka, a ja siedziałam w swoim mieszkaniu, jakby nic się nie wydarzyło. Może i byłam naiwna. Może znowu chciałam za bardzo wierzyć. Ale przez kilka dni… czułam się znów kobietą. Nie matką, nie wdową, nie emerytką. Kobietą, której ktoś słucha, na którą ktoś patrzy z uwagą. Która może zatańczyć walca i przez chwilę zapomnieć, ile ma lat.

Nie żałuję. Tylko boli mnie to, że znowu pozwoliłam sobie poczuć, a potem musiałam z tego zrezygnować. A może nie wszystko było kłamstwem? Może choć przez chwilę naprawdę mu na mnie zależało. A gdy w radiu leci „nasza” piosenka, znów czuję jego dłoń na swoich plecach.

Irena, 66 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama