„W samochodzie męża znalazłam damskie fatałaszki. Twierdził, że to prezent dla mnie, tylko że ja noszę inny rozmiar”
„– Pracuję z dziewczynami, czasem coś zostaje w aucie, ktoś coś zostawi... Może któraś... – Aha. Czyli najpierw to prezent, teraz już „któraś zostawiła”. Zdecyduj się, bo za chwilę powiesz, że przyleciały z nieba!”.

- Redakcja
Nigdy nie sądziłam, że zwykły dzień może tak gwałtownie zmienić moje życie. Wyszłam z pracy wcześniej, bo szefowa odwołała zebranie. Postanowiłam zaskoczyć męża, zajechać po niego do biura, a potem razem zjeść obiad na mieście. Gdy wsiadłam do jego samochodu, żeby odsunąć fotel, zauważyłam coś, co zatrzymało mi serce – damskie majtki. Czerwone, koronkowe, obce. Pomyślałam: „To chyba jakiś żart...”. Ale wiedziałam, że nie jest.
Niecodzienne znalezisko
Kiedy wyciągnęłam te majtki zza fotela, miałam wrażenie, że świat się zatrzymał. Jakby powietrze w aucie zrobiło się nagle gęste i niezdatne do oddychania. Trzymałam je między palcami jak coś obcego, obrzydliwego. Czerwone, koronkowe, z metką. Rozmiar S. Prawie się zaśmiałam – ja od lat noszę M, czasem L, w zależności od marki. To nie mogły być moje.
Wysiadłam z samochodu i zadzwoniłam do niego od razu.
– Gdzie jesteś? – zapytałam chłodno.
– W biurze, a co? Wszystko w porządku?
– Przyjadę. Musimy porozmawiać.
Nie protestował. W jego głosie nie było niczego podejrzanego, jakby nie miał pojęcia, co się święci. Weszłam do budynku pewnym krokiem, chociaż cała się trzęsłam. Drzwi do jego gabinetu były lekko uchylone. Zapukałam.
– O, cześć! – ucieszył się. – Co za miła niespodzianka!
Bez słowa położyłam majtki na jego biurku. Zbladł. W jednej sekundzie uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Co to ma być? – zapytałam cicho.
– To... to dla ciebie – wyjąkał. – Miałem ci zrobić niespodziankę. Widziałem w sklepie, pomyślałem...
– Ja noszę inny rozmiar.
Zamilkł. Widziałam, jak nerwowo przełyka ślinę. Wiedział, że tonie. A ja wiedziałam, że właśnie zaczęło się coś, co może już nigdy się nie skończyć dobrze.
Rozmiar nie pasował
Stałam w jego gabinecie, patrząc, jak miota się w bezradnych wyjaśnieniach. Próbował odzyskać panowanie nad sytuacją, ale było już za późno. Każde jego słowo tylko pogrążało go bardziej.
– Może się pomyliłem z rozmiarem... – mruknął, zerkając nerwowo na drzwi, jakby bał się, że ktoś wejdzie.
– Mylisz się też z tym, co mnie podnieca? – zapytałam lodowato. – Uważasz, że to mnie ucieszy? Czerwone koronki w rozmiarze S?
– Myślałem, że ci się spodobają... – próbował jeszcze coś ratować.
– Ale nie znamy się od wczoraj! – uniosłam głos. – Dziesięć lat małżeństwa, a ty nie wiesz, jaki mam rozmiar majtek?
Milczał. Po raz pierwszy od dawna nie miał żadnej riposty. Wstał zza biurka i próbował podejść, ale cofnęłam się o krok.
– I co teraz? – zapytałam. – Masz jeszcze jakieś głupie bajki, czy w końcu powiesz prawdę?
– Przysięgam... To był prezent – mówił z takim spokojem, że aż zaczęłam wątpić we własny gniew. – Może nieprzemyślany, może źle dobrany, ale dla ciebie.
– I dlatego zostawiłeś go pod fotelem? Serio?
Nie odpowiedział. Oparł się o biurko, jakby nagle zrobiło mu się słabo. Miałam ochotę nim potrząsnąć, zmusić, by się przyznał. Ale zamiast tego po prostu wyszłam, zostawiając go z tymi cholernymi majtkami i jego kłamstwami. Wiedziałam, że na tym się nie skończy. Jeszcze nie.
Próbował się tłumaczyć
Nie odezwał się przez kilka godzin. Dopiero wieczorem, kiedy byłam już w domu, zadzwonił.
– Mogę przyjechać? – zapytał cicho, jakby przepraszał już samym tonem.
– Przyjedź – odpowiedziałam. Nie po to, żeby się tłumaczył. Chciałam patrzeć mu w oczy, gdy będzie kłamał.
Przyszedł z butelką wina i kwiatami, jakbyśmy mieli świętować rocznicę. Postawił wszystko na kuchennym stole.
– Możemy porozmawiać? – zapytał, stając naprzeciwko mnie.
– Masz dziesięć minut. Potem wychodzisz – powiedziałam sucho.
– Nie zdradziłem cię – zaczął. – Wiem, jak to wygląda, ale naprawdę chciałem zrobić ci niespodziankę. Przysięgam, nie miałem złych intencji.
– Kiedy ostatnio zrobiłeś mi niespodziankę? – warknęłam. – Nie pamiętasz nawet mojego rozmiaru. Ale kupujesz bieliznę. Dla mnie? Nie wierzę.
– Pracuję z dziewczynami, czasem coś zostaje w aucie, ktoś coś zostawi... Może któraś...
– Aha. Czyli najpierw to prezent, teraz już „któraś zostawiła”. Zdecyduj się, bo za chwilę powiesz, że przyleciały z nieba!
Zamilkł. Wpatrywał się we mnie, jakby szukał we wzroku ratunku.
– Kto to jest? – zapytałam w końcu cicho. – Jest ktoś, prawda?
– Nie – odpowiedział bez wahania. – Naprawdę nie.
Ale widziałam, jak drgnął mu kącik ust. To był ten jeden moment, kiedy przestał panować nad mimiką. I wtedy poczułam, że coś się między nami skończyło – bez krzyku, ale definitywnie.
Kłamstwo ma krótkie nogi
Następnego dnia nie poszłam do pracy. Kręciłam się po mieszkaniu jak cień, nie mogąc się na niczym skupić. W końcu złapałam za telefon i zadzwoniłam do Magdy – jego koleżanki z pracy, z którą czasem rozmawiałam na firmowych imprezach.
– Cześć, tu Iza. Mogę zająć ci chwilę?
– Jasne. Wszystko okej?
– A czy wy tam może miałyście jakieś wyjście ostatnio?
– Wyjście? Nie, nie przypominam sobie. A dlaczego pytasz?
Zawahałam się, ale postanowiłam nie owijać w bawełnę.
– Znalazłam w jego samochodzie bieliznę. Czerwoną. Koronkową. W rozmiarze S.
– Ojej... – zapadła cisza. – I on twierdzi, że to od jednej z nas?
– Najpierw mówił, że to dla mnie. Potem, że może któraś zostawiła.
– Iza... on od paru tygodni jeździ po pracy do tej nowej, Wioletty. Niby pomaga jej z dokumentacją, ale... wszyscy już o tym plotkują. Myślałam, że wiesz.
Zamknęłam oczy. Niby się spodziewałam, ale mimo wszystko zabolało. Mocno.
– Dzięki – powiedziałam cicho i się rozłączyłam.
Wrócił wieczorem, jak gdyby nigdy nic. Otworzył drzwi, stanął w przedpokoju, popatrzył na mnie.
– Gotujesz coś? – zapytał, jakby poprzednie dni nie istniały.
– Nie. Ty idziesz do Wioletty, prawda?
Zamarł. Patrzył na mnie przez długą chwilę, jakby ważył każde słowo. A potem po prostu się odwrócił i wyszedł. Bez słowa.
Kolejne głupie tłumaczenia
Przez tydzień nie dzwonił. Nie pisał. Ja też nie. Każdego dnia budziłam się z dziurą w środku, jakby ktoś wyrwał mi kawałek siebie. A może tylko kawałek złudzeń, które pielęgnowałam latami. W piątek usłyszałam, jak przekręca klucz w zamku. Wszedł, jakby miał do tego prawo.
– Musimy pogadać – powiedział cicho, nie patrząc mi w oczy.
– Czego chcesz?
– Chcę... wszystko wyjaśnić. Wiem, że cię zraniłem. Nie miałem prawa. Ale to... to się wydarzyło.
– Więc przyznajesz się w końcu?
– Tak. Spałem z nią – powiedział to tak sucho, jakby mówił o pogodzie.
– Długo to trwa?
– Kilka miesięcy.
– I co? Myślałeś, że się nie zorientuję? Że te majtki mnie nie ruszą?
– Nie wiedziałem, że je znajdziesz. Zostawiła je tam po...
– Nie kończ. Nie chcę wiedzieć – wstałam i odsunęłam się od niego. – Co teraz?
– Spałem u niej. Ale... nie chcę kończyć wszystkiego. Proszę, daj mi czas.
– Czas? Na co? Żebyś znowu mnie okłamał?
– Nie chcę tego stracić.
Zaśmiałam się. Gorzko.
– Straciłeś. W momencie, gdy pomyślałeś, że mnie okłamiesz i się nie zorientuję.
Wyszedł jeszcze raz. I tym razem nie miałam nadziei, że wróci. Ani potrzeby, by to robił.
Cisza po burzy
Od tamtego dnia minęły trzy tygodnie. Cisza, jaka po nim została, nie bolała tak bardzo, jak się spodziewałam. Była inna – spokojna, gęsta, jakby w końcu wszystko stanęło w miejscu. Nie płakałam już. Łzy się skończyły w dniu, w którym powiedział, że spał z tamtą. Po prostu poczułam, że nie chcę więcej walczyć o coś, co już dawno przestało być moje. Zabrał swoje rzeczy bez słowa. Nie próbował się tłumaczyć, nie przepraszał. Może uznał, że nie musi. A może wiedział, że żadne słowo nic już nie zmieni.
W pracy wszyscy pytali, co u mnie. Uśmiechałam się, mówiłam, że w porządku. Nie opowiadałam, nie tłumaczyłam. To była moja historia. Moje upokorzenie, moje przebudzenie. Wieczorami siadałam na balkonie z herbatą i w końcu uczyłam się milczeć ze sobą. W tej ciszy było coś nowego – początek. Już nie myślałam o niej, o nim, o czerwonych majtkach. Myślałam o sobie. O tym, co dalej. Czy w ogóle jeszcze chcę z kimś być. Czy nauczę się ufać.
Nie wiem. Ale wiem, że przeszłam przez coś, co jeszcze niedawno wydawało się końcem świata. I przeżyłam. Z każdym dniem oddycham swobodniej. Z każdym dniem uczę się, że nie potrzebuję nikogo, kto kłamie tak łatwo, jak oddycha. Bo ja już wiem, że zasługuję na coś więcej.
Iza, 36 lat
Czytaj także:
- „Chciałam zaimponować teściowej, ale zapomniałam, że to opryskliwa księżniczka. Tych urodzin nigdy nie zapomnę”
- „Kocham swoje rodzeństwo, ale nie dam wygryźć się ze spadku. Gdy poszło o kasę, każdy pokazał prawdziwą twarz”
- „Wstydziłam się jechać na zjazd absolwentów. Nudna rozwódka bez ambicji to nie status, którym chcę się pochwalić”

