„W sadzie pełnym brzoskwiń kochanek mówił mi, że zostawi żonę. Naiwnie wierzyłam w to przez 3 lata”
„– Mówi, że po sezonie. Że to kwestia czasu... – powiedziałam. – Aha. Iwona znowu zachoruje, dziecko napisze list do Mikołaja, pies się rozchoruje, a on będzie ci szeptał te swoje słodkie brednie, a ty... będziesz stała gotowa na amory między skrzynkami z brzoskwiniami – prychnęła Marta i spojrzała na mnie z pogardą. – Przepraszam, ale nie umiem już słuchać tych bredni”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy pierwszy raz wróciłam z pracy i nikt na mnie nie czekał. Może wcześniej – kiedy przestałam wierzyć, że ktoś jeszcze po mnie sięgnie. Mieszkam w małym miasteczku, pracuję w warzywniaku, takim przy rynku. Znam wszystkich, a wszyscy znają mnie. I właśnie dlatego musiałam trzymać to w tajemnicy. Nas.
Czekałam, aż zostawi żonę
– Beata, no weź… trzy lata? – Marta aż parsknęła, wyjmując wiązkę kopru z plastikowej skrzynki. – Przecież on cię tylko wykorzystuje. Nie rozumiesz?
Stałyśmy na zapleczu. Było duszno, jak zawsze w lipcu, a ja czułam, że zaraz się rozpłaczę. Ale znałam Martę – jak poczuje słabość, dołoży jeszcze mocniej.
– On mówi, że ją zostawi – szepnęłam.
– On mówi, on mówi… – Marta przekręciła oczami. – I co? Zostawił?
Zamilkłam. Nie, nie zostawił. Ale mówił, że to trudne. Że Iwona ma problemy z sercem, że nie chce jej z tym zostawić, że jak tylko... że w sierpniu, jak zamknie sezon. Albo na wiosnę, bo wtedy dzieci będą już większe.
– To nie jest takie proste – bąknęłam, grzebiąc w skrzynce z papryką. – On naprawdę mnie kocha. Po prostu się boi.
– Oczywiście – prychnęła. – A sad to co? Wasze małe niebo? Brzoskwinie i seks w krzakach?
– Przestań – powiedziałam cicho, ale wiedziałam, że trafiła.
Bo to właśnie było nasze. Letnie wieczory, jego dłonie pachnące słońcem i brzoskwiniami. Szeptane słowa między gałęziami. „Zostawię ją. Daj mi jeszcze trochę czasu.” Trzy lata temu, dwa, pół roku temu... Zawsze „trochę czasu”. A ja czekałam. Bo choć wiedziałam, że nie jestem pierwsza, to czułam, że jestem najważniejsza.
Pachniał kłamstwem
– Jacek, powiedz mi jedno – zaczęłam, patrząc jak ściąga koszulkę, ocierając nią pot z karku – co byś zrobił, gdybym naprawdę zniknęła?
Stał wśród drzew, między rzędami dojrzałych brzoskwiń, tak soczystych, że ziemia pod nimi była lepka od słodkiego soku. Pachniało latem i kłamstwem.
– Nie gadaj głupot – rzucił, podchodząc i całując mnie w czoło. – Przecież jesteś tutaj.
– Ale mogłoby mnie nie być. Pewnego dnia po prostu mogłabym przestać przychodzić. I co wtedy?
Odsunęłam się. Pierwszy raz nie chciałam jego dotyku. Pierwszy raz to nie wystarczało.
– Przecież wiesz, że to trudne. Iwona... dzieci... ten dom. Muszę to zrobić mądrze. Bez dramatów.
– Trzy lata, Jacek. Tyle zajmuje ci "bez dramatów"? – głos mi zadrżał.
– No to chcesz dramatu? – parsknął. – Bo jeśli ci zależy na scenie, to wiesz, co... idź pod nasz dom i powiedz wszystko. Zobaczymy, kto wtedy będzie miał wszystko gdzieś.
– Nie jestem twoją kochanką na wieczność! – wykrzyczałam, nie przejmując się, czy ktoś nas usłyszy. – Nie będę się wiecznie zadowalać ochłapami. Albo coś robisz, albo ja znikam. Naprawdę.
Spojrzał na mnie. Długo. Tak, jakby próbował coś rozważyć. A potem uśmiechnął się tym swoim zmęczonym uśmiechem.
– Jeszcze trochę… muszę to zrobić dobrze.
Odwróciłam się. Nie chciałam, żeby widział, że mam łzy w oczach. Nagle poczułam, że może on wcale nie ma zamiaru niczego zostawiać.
Przyjaciółka nie miała złudzeń
– I co, zostawił ją? – Marta nawet nie spojrzała w moją stronę.
Kroiła pomidory z wprawą, jakby ćwiczyła ten ruch przez całe życie.
– Jeszcze nie – odpowiedziałam cicho.
– Jeszcze. Jezus Maria, Beata, jak ty możesz być taka... – urwała, po czym z impetem odrzuciła nóż na deskę. – Ty naprawdę dalej w to wierzysz?
Siedziałam przy stole na zapleczu warzywniaka. Zmęczona. Milcząca. Z garścią brzoskwiniowych plam na sukience.
– Mówi, że po sezonie. Że to kwestia czasu... – powiedziałam.
– Aha. Iwona znowu zachoruje, dziecko napisze list do Mikołaja, pies się rozchoruje, a on będzie ci szeptał te swoje słodkie brednie, a ty... będziesz stała gotowa na amory między skrzynkami z brzoskwiniami – prychnęła Marta i spojrzała na mnie z pogardą. – Przepraszam, ale nie umiem już słuchać tych bredni.
– Nie jesteś mną – syknęłam. – Nie wiesz, jak to jest.
– Oczywiście, że nie. Bo ja nie czekam na faceta, który bzyka mnie w sadzie i wraca do żony. On nie zamierza jej zostawić. Nigdy nie zamierzał. To był dla niego tylko romans.
– On mnie kocha – powiedziałam zbyt szybko. Zbyt naiwnie.
– Nie wszystko, co mówi facet z opuszczonymi spodniami, jest prawdą – Marta przysunęła się bliżej. – Ty naprawdę tego nie widzisz? Jak ty siebie traktujesz?
Milczałam. Bo wiedziałam, że trochę ma racji. Ale nie potrafiłam jeszcze w to uwierzyć. Jeszcze nie.
Wyglądali na szczęśliwych
Tego dnia nie miałam planów. Zjadłam kanapkę na ławce przy rynku i patrzyłam, jak ludzie mijają mnie bez spojrzenia. Znałam te twarze – Magda z apteki, pan Wacław z kiosku, nawet stary Marian z mleczarni. Nikt nie wiedział, że właśnie dziś pęknie mi serce.
Zobaczyłam ich, zanim oni mnie zauważyli. Szli powoli – Iwona trzymała Jacka pod ramię, uśmiechnięta, spokojna. W ręce miała bukiet słoneczników. A on? On wyglądał... na szczęśliwego. Spokojnego. Jak mąż z rodzinnej reklamy.
Zerwałam się z ławki. Szłam za nimi kawałek, trochę jak pijana, trochę jak w transie. Skręcili w boczną uliczkę i usiedli pod kawiarnią. Ukryłam się za ścianą kwiaciarni.
– Cieszę się, że wszystko między nami się uspokoiło – powiedziała Iwona, popijając lemoniadę.
– Nigdy nie miałem zamiaru cię zostawiać – odpowiedział Jacek.
Poczułam, jak coś mi pęka w żołądku. Kolana ugięły się pode mną i osunęłam się na ławkę. Tak po prostu. Jakby ktoś wyłączył mi wszystkie myśli. Nie wiem, ile tam siedziałam. Może pięć minut, może godzinę. Aż zobaczył mnie.
– Beata?! – Jacek podszedł z tym samym wyrazem twarzy, który znałam z sadu – zmartwiony, czujny, zmiękczony. – Co ty tu robisz?
Spojrzałam na niego. Spokojnie, bez łez.
– Już wiem. Wszystko wiem.
Nie musiałam krzyczeć. Wystarczyło jedno zdanie. Odwróciłam się i odeszłam. Nie próbował mnie zatrzymać.
Miałam mnóstwo wspomnień
Sad był taki jak zawsze – rozgrzane słońcem liście, ciężkie, dojrzałe brzoskwinie, zapach słodki do bólu. Podeszłam do miejsca, gdzie pierwszy raz mnie pocałował. Stałam wtedy w dżinsowych szortach i śmiałam się, że wyglądam jak dzieciak. A on? Ujął moją twarz i wyszeptał:
– Nigdy wcześniej nie czułem czegoś takiego.
Zamknęłam oczy. Tamte słowa... teraz brzmiały jak cytat z taniego filmu. Jak scenariusz, który powtarzał co lato. Usiadłam pod drzewem. Zerwałam jedną z brzoskwiń. Ugryzłam – była dojrzała, miękka, słodka. A jednak nie smakowała tak jak kiedyś.
– Byłam twoją ucieczką – powiedziałam na głos, jakby on wciąż mógł to usłyszeć. – Nigdy mnie nie kochałeś.
Nie chciałam już go słuchać
Spotkaliśmy się przy jego aucie, zaparkowanym za rynkiem. Tak, jak zawsze. Tylko że tym razem nie przyszłam po jego dotyk. Przyszłam ogłosić koniec.
– Czekałem, że zadzwonisz – powiedział, opierając się o maskę. – Beata, proszę, daj mi to wyjaśnić...
– Nie mam już pytań – przerwałam mu. – Widziałam was. Słyszałam wszystko. To było bardzo pouczające.
Zrobił krok w moją stronę, ale nie odsunęłam się. Patrzyłam mu prosto w oczy.
– Kochałem cię. Ale nie potrafiłem...
– Nie – przerwałam znowu. – Nie kochasz nikogo poza sobą. Mnie, ją, dzieci... Wszystkich traktujesz jak zabawki.
– To nie takie proste...
– Miłość jest prosta, Jacek. To ty ją skomplikowałeś.
Nie odpowiedział. Patrzył tylko, jakby próbował zatrzymać coś, co już dawno uciekło mu z rąk.
– Wiesz, co boli najbardziej? Że naprawdę cię kochałam – powiedziałam.
Obróciłam się. Szłam wolno, ale nie obejrzałam się ani razu.
Beata, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy mąż wyjechał, za bardzo zaufałam teściowi. Przekroczył granicę, a teraz udaje, że przecież nic się nie stało”
- „Latem sąsiad zapraszał mnie do swojego sadu, a ja korzystałam. Teraz w moim brzuchu rośnie mała brzoskwinia”
- „Szwagier był dla mnie zakazanym owocem, aż do pewnej imprezy rodzinnej. Wtedy pozbyłam się skrupułów”

