Reklama

Nie wszystko w moim życiu układa się idealnie, ale nauczyłam się już nie oczekiwać cudów. Mieszkam w Warszawie, pracuję w agencji marketingowej, mam męża, Michała – jesteśmy małżeństwem od siedmiu lat – i choć nie mamy dzieci, mamy za to rutynę, kredyt i wspólne śniadania w milczeniu.

Reklama

Moja wiara? Jest. Ale raczej po mojemu. Nie jestem dewotką, nie klękam codziennie do różańca, ale co roku staram się przeżyć Wielki Post tak, żeby coś z tego wynieść. W tym roku postanowiłam coś trudniejszego niż zwykle. Żadnych słodyczy? To już było. Ograniczenie mediów społecznościowych? Sprawdzone. Tym razem chciałam zrobić coś naprawdę dla duszy. I wtedy pomyślałam o seksie.

Mąż był w szoku

– Michał... w tym roku chcę zrezygnować z seksu na czas Wielkiego Postu – powiedziałam mu któregoś wieczoru, jakby chodziło o podjęcie diety bezglutenowej.

Popatrzył na mnie z niedowierzaniem, jakby czekał, aż powiem „żartuję”.

– Ale… serio? – zapytał, siadając na brzegu łóżka. – W sensie… jako forma postu?

– Tak. Dla oczyszczenia. Chcę potraktować ten czas poważnie, duchowo. Trochę... oddzielić się od ciała, skupić na wnętrzu.

Michał nie dyskutował. Wzruszył ramionami, powiedział tylko:

– Jak chcesz, Karola. Twoje ciało, twoje zasady.

A ja wtedy pomyślałam: „Jakie to dojrzałe z jego strony. Cudowny mąż”. Nie przewidziałam, że dojrzałość może mieć swoją cenę. I że ja też nie jestem taka święta, jak próbowałam sobie wmówić. Bo już kilka dni później, kiedy Michał oglądał wieczorne wiadomości, ja po cichu wciągałam do łóżka tabliczkę czekolady i odpalałam serial. Zamiast oczyszczenia przyszło inne uzależnienie. Od łatwej rozrywki i słodyczy.

To było trudne

– Czy post nie powinien być... no wiesz, trudny? – zapytał Michał z nutą rozbawienia w głosie, kiedy kolejny raz próbowałam wyjaśnić mu, że rezygnacja z seksu to moja forma duchowego zbliżenia do Boga.

– Michał, dla mnie to jest trudne – powiedziałam z powagą. – Seks to intymność, a ja chcę teraz intymności innego rodzaju. Dla siebie, dla ducha. Rozumiesz?

– Taa… Jasne – odpowiedział z takim tonem, który niby znaczył „okej”, ale brzmiał bardziej jak „dobra, niech ci będzie”.

Był środek pierwszego tygodnia postu. Spaliśmy już osobno – on na kanapie w salonie, ja w sypialni. Rano piliśmy kawę jak zwykle, ale było coś sztywnego w tych porankach. Jakby cisza między nami się zagęściła.

Raz, gdy wychodził z łazienki, spojrzał na mnie i przez ułamek sekundy zobaczyłam w jego oczach coś dziwnego.

– Wszystko okej? – zapytałam, udając, że nie czuję tego lodu między nami.

– Pewnie – mruknął, nawet nie patrząc mi w oczy.

Wieczorami czułam wyrzuty sumienia. Ale nie z powodu seksu. Z powodu tego, że zamiast modlitwy, wybierałam czekoladę i kolejne odcinki serialu kryminalnego. Obiecywałam sobie: „Jutro zacznę naprawdę się modlić. Dziś jeszcze tylko jeden odcinek”. A Michał? Michał milczał. I chyba pierwszy raz od dawna przestał mnie całować na dobranoc.

Grzeszyłam inaczej

Zamiast seksu – słodycze. Zamiast modlitwy – seriale kryminalne, które wciągały mnie jak bagno. Każdego wieczoru siadałam w łóżku z herbatą, tabliczką czekolady i obietnicą, że „to tylko jeden odcinek”. Zazwyczaj kończyło się na czterech.

A żeby mieć spokój, mówiłam Michałowi, że muszę zostać dłużej w pracy. Kłamstewka? Owszem. Ale usprawiedliwiałam je sobie – to tylko na czas postu. Potem wrócę do prawdy. I do Michała.

Czy to na pewno jest post, Karola? – zapytała mnie któregoś dnia Magda, moja najbliższa przyjaciółka. Spotkałyśmy się na szybkim lunchu. – Bo brzmi to bardziej jak wygodne unikanie odpowiedzialności.

– Co ty mówisz? – obruszyłam się. – Przecież rezygnuję z seksu! To nie jest łatwe.

– Ale zastępujesz to wszystkim innym. Ładujesz się w kompulsywne zachowania. To nie jest oczyszczenie. To jest... zamiana.

Zamilkłam. Poczułam się, jakby ktoś mnie przyłapał na kradzieży w osiedlowym sklepie.

– Przesadzasz – mruknęłam, ale sama nie byłam już tego taka pewna.

Bo w środku wiedziałam, że to nie post. To był teatr. I byłam w nim jednocześnie aktorką, reżyserką i widownią. Michał z każdym dniem był coraz bardziej nieobecny, a ja coraz bardziej zatopiona w sobie.

Atmosfera w domu była ciężka

– Karolina, powiedz mi szczerze, o co ci tak naprawdę chodzi? – zapytał Michał pewnego wieczoru, opierając się o framugę drzwi do sypialni. – Bo mam wrażenie, że ten cały „post duchowy” to po prostu sposób, żeby mnie odepchnąć.

Michał, nie dramatyzuj... To tylko kilka tygodni. Chcę zrobić coś dla siebie. Dla ducha.

– Dla ducha?! – jego głos podskoczył. – A ile duchowości jest w paczce ptasiego mleczka i czterech odcinkach serialu pod rząd?

Zatkało mnie. Stałam w piżamie z kubkiem kakao i nagle poczułam się jak dziecko przyłapane na zabawie w błocie.

– Nie o to chodzi...

– Właśnie, że dokładnie o to! – przerwał mi. – Odciąłeś mnie od bliskości, a teraz siedzisz sobie jak księżniczka i decydujesz, że „to dla ciebie dobre”. A ja? Ja co? Mam udawać, że wszystko jest okej?

– Przecież powiedziałeś, że to rozumiesz...

– Bo wtedy jeszcze miałem nadzieję, że naprawdę chcesz czegoś głębszego. A teraz widzę tylko wymówki i świętoszkowate gadki. Może po prostu nie chcesz mnie już dotykać? Może to nie post, tylko ucieczka?

W milczeniu odwróciłam wzrok. I pierwszy raz zaczęłam się naprawdę bać, że mogę stracić coś więcej niż tylko kilka tygodni seksu.

Miałam mętlik w głowie

To była sobota jak każda. Michał wyszedł rano na siłownię, potem pojechał do swojej mamy. Ja zostałam w domu, niby żeby „posprzątać”. W rzeczywistości przesiedziałam pół dnia w dresie, jedząc kruche ciasteczka prosto z opakowania i oglądając powtórki jakiegoś durnego reality show. Koło osiemnastej usłyszałam klucz w zamku, ale drzwi się nie otworzyły. Tylko coś zgrzytnęło, jakby... przyszedł, cofnął się, jednak nie wszedł.

Nie wiem czemu, ale w tamtej chwili coś we mnie zadrżało. Podeszłam do okna, wyglądałam, ale już nikogo nie było. Przez chwilę miałam wrażenie, że Michał stał za drzwiami, może z bukietem tulipanów. A może z wyrzutem. Albo po prostu nie chciał wejść do domu, w którym od tygodni panuje dziwna atmosfera. Usiadłam na sofie. Dookoła panował bałagan – porozrzucane koce, kubki, okruszki. W telewizorze migotały kolorowe kadry, ale nagle nie potrafiłam ich oglądać.

Czy ja naprawdę robię coś dobrego? Czy ten post ma jakąkolwiek wartość, skoro oddalam się nie tylko od Michała, ale i od siebie samej? Bo prawda była taka, że rezygnując z seksu, nie weszłam głębiej w duchowość. Po prostu wycofałam się z życia. I z dnia na dzień coraz trudniej było mi spojrzeć Michałowi w oczy.

Poczułam ulgę

Wielkanoc. W końcu. Ostatnia sobota postu miała w sobie coś lekkiego. Obudziłam się rano z dziwnym uczuciem – jakby ktoś zdjął mi z ramion mokry płaszcz. Nie czułam już napięcia. Nawet spojrzałam w lustro z większą łaskawością.

Przez cały dzień chodziłam trochę lżejsza, jakby coś się we mnie domknęło. Upiekłam mazurka, ubrałam się ładnie, pierwszy raz od tygodni sięgnęłam po perfumy. Nawet Michał spojrzał na mnie jakoś inaczej. Ale nie powiedział nic. Jakby czekał. Albo się wstrzymywał.

– Jutro śniadanie o dziewiątej? – zapytałam wieczorem, stawiając na stole koszyczek z poświęconym jajkiem i barankiem z masła.

– Jasne – odpowiedział. – Karola?

– Hm?

Cieszysz się, że się kończy?

Zawahałam się.

– Tak. Serio... Tak bardzo się cieszę. Tęskniłam. Za normalnością. Za bliskością. Za tobą.

Uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach była ostrożność.

– A za sobą?

Zamilkłam. Bo nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że przez te czterdzieści dni udawałam kogoś, kim chciałam być, ale nie byłam.

– Może...

Zapadła cisza. A potem Michał przesunął się w moją stronę. Nie było w tym żadnego patosu. Tylko cicha zgoda, że coś się kończy. I że może coś można jeszcze zacząć.

Nie wiem, czy zrobiłam dobrze

Nie wiem, czy naprawdę był to post, czy tylko wygodna ucieczka od emocji, bliskości, siebie samej. Ale wiem, że wytrwałam. Przez czterdzieści dni nie dotknęłam męża. Nie pozwoliłam sobie na intymność. I choć mogłabym powiedzieć, że to sukces – że udało mi się zapanować nad ciałem – to gdzieś w środku czuję coś innego. Pustkę. I dziwny wstyd.

Nie jestem z siebie dumna. I nie czuję się bliżej Boga. Nie czuję się nawet bliżej Michała. Ale może jestem, choć o milimetr bliżej prawdy o sobie. O tym, jak łatwo wchodziłam w rolę świętej, kiedy tak naprawdę byłam przestraszoną kobietą, która nie wiedziała, czego chce. Która myślała, że jak odetnie się od seksu, to wszystko stanie się jasne. Nie stało się. Czy zrobię to samo za rok? Nie wiem. Może wybiorę coś innego. Może zamiast rezygnować z bliskości, spróbuję być w niej prawdziwa. Może zamiast grać silną, pozwolę sobie być słaba.

Karolina, 35 lat

Czytaj także:


Reklama

Reklama
Reklama
Reklama