Reklama

To były pierwsze Walentynki, które miałam spędzić z Łukaszem. Nic dziwnego, że byłam podekscytowana i wykreowałam sobie w głowie, jak chciałabym, żeby to święto wyglądało. Nie spodziewałam się, że zostanę tak potraktowana...

Reklama

Łukasz miał być tym jedynym

Wiadomo, jak to wygląda przy nowym związku: znajdujemy nowego partnera i wydaje nam się, że jest zupełnie inny od wszystkich poprzednich. Nie ma ich wad, za to całą masę zalet. Tak samo miałam z Łukaszem. Po kilku nieudanych relacjach z niedojrzałymi, leniwymi lub zakompleksionymi facetami, trafiłam na niego i zakochałam się od razu.

Był troskliwy, mądry, ambitny, a jednocześnie w żaden sposób nie czuł się zagrożony tym, że ja również robię karierę. Widziałam w nim materiał na kogoś więcej niż tylko przelotnego chłopaka. Czy to z mojej strony naiwne? Nie wiem. Wydaje mi się, że dość normalne, bo w końcu każdy marzy o tym, żeby po długim czasie poszukiwań w końcu trafić na tę jedną osobę, z którą ułożymy sobie życie.

Przez pierwsze pół roku układało nam się z Łukaszem wspaniale. Rozumieliśmy się praktycznie bez słów. Chcieliśmy być ze sobą bez przerwy: ciągle wychodziliśmy na randki na mieście, nocowaliśmy u siebie. Gdy zbliżały się Walentynki, podjęłam temat planów.

– Będziemy robić coś wyjątkowego? – zapytałam Łukasza z uśmiechem.

– Z tobą każdy dzień jest wyjątkowy – odparł, całując mnie w czoło.

– Pytam serio – roześmiałam się. – Co robimy?

– Nie wiem... Nigdy nie lubiłem tego całego święta. Nie obchodziłem go z żadną inną dziewczyną – odpowiedział.

Wtedy poczułam ucisk rozczarowania.

– Naprawdę? Z żadną? Nigdy? – dopytywałam.

– Naprawdę, nie lubię tego święta. Nigdy nie widziałem celu w spędzaniu dnia na udawaniu, że jest cukierkowo, cudownie i romantycznie, kiedy przecież żaden związek nie jest taki w stu procentach. Każdy ma swoje problemy.

Zasępiłam się.

– My też? – zapytałam podchwytliwie.

– No cóż, my na razie nie – roześmiał się Łukasz. – Ale no, w końcu jakieś się znajdą, przecież nie będziemy zawsze w fazie miesiąca miodowego.

– Może masz rację – odparłam. – Ale tak czy inaczej, ja zawsze bardzo lubiłam Walentynki... Nie chodzi w nich o to, żeby udawać, że jest pięknie i bajkowo, ale żeby w tej wspólnej codzienności znaleźć znowu czas na przypomnienie sobie, za co się kocha drugą osobę, co się w niej lubi.

– No cóż... Jeśli naprawdę jest to dla ciebie takie ważne, to możemy zrobić to wszystko: prezenty, randka, świeczki w sypialni – zaśmiał się.

– Naprawdę? – ucieszyłam się. – Dziękuję!

Miałam wielkie oczekiwania

Przez następne kilka dni mało subtelnie dawałam Łukaszowi znaki, w jaki sposób chciałabym spędzić Walentynki. Gdy spacerowaliśmy po galerii handlowej, teatralnie zatrzymałam się przed witryną sklepu z biżuterią.

– Ale piękne – westchnęłam, patrząc na złote kolczyki na stojaczku.

– Chodź – zachichotał Łukasz. – Spieszymy się na kolację.

Byłam pewna, że zrozumiał aluzję. Umówiliśmy się, że zamiast wychodzić na miasto, jak to mieliśmy w zwyczaju na co dzień, wyjątkowo zjemy kolację w domu. Wzięłam ją na siebie: zrobiłam naprawdę ekskluzywne zakupy i wyszukałam w sieci najbardziej wytworne przepisy na owoce morza. Gdy już przyniosłam do domu siatkę pełną krewetek, ostryg i homarów, natychmiast zabrałam się za przygotowywanie posiłku. Nieskromnie powiem, że wyszedł mi świetnie, zwłaszcza jak na pierwszy raz.

Jedzenie pachniało i wyglądało pięknie. Gdy już wszystko przygotowałam, poszłam się przebrać w nową sukienkę: na tyle wyciętą, żeby Łukasz na pewno zauważył, że pod spodem mam także nową bieliznę. Byłam w pełni przygotowana i włożyłam naprawdę sporo czasu w wybieranie zarówno garderoby, jak i makijażu i menu na wieczór. Ale dla takiego faceta przecież warto, prawda?

Przez wiele lat spędzałam Walentynki z chłopakami, którzy zupełnie nie byli warci moich starań, to dla Łukasza nie mogłam się postarać? Dla mnie było to oczywiste – zwłaszcza, że byłam pewna, że ukochany odwdzięczy mi się tym samym. Gdy o umówionej porze zabrzęczał domofon, w brzuchu poczułam delikatny ucisk ekscytacji. Poprawiłam elegancką sukienkę i zasiadłam na krześle, czekając na Łukasza.

– Wow, wyglądasz niesamowicie! – zachwycił się, gdy tylko otworzył drzwi i stanął w progu. – Sama to wszystko przygotowałaś? – zapytał, rozglądając się po mieszkaniu subtelnie oświetlonym blaskiem świec.

– No sama, a kto miałby mi pomagać? – zaśmiałam się.

– I to jedzenie... Rany, musiałaś stać w garach pół dnia, biedna!

– No, nie pół dnia, ale nie ukrywam, że podeszłam do zadania ambitnie – wyszczerzyłam zęby.

– To dobrze się składa, bo i ja coś dla ciebie mam... – odparł nagle tajemniczo Łukasz.

„Nareszcie”, pomyślałam z ekscytacją małej dziewczynki oczekującej prezentu urodzinowego.

– Co to może być? – zapytałam z udawaną ciekawością.

– Proszę bardzo – powiedział dumnie Łukasz.

Ale zza pleców nie wyciągnął torebki od jubilera z moimi wymarzonymi kolczykami. Ani nawet żadnymi innymi. Nie wyciągnął też czekoladek, bielizny, perfum ani nawet fajnej książki. Wyciągnął kwiaty.

Poczułam olbrzymie rozczarowanie

Pewnie wiele osób pomyślałoby w tym miejscu, że powinnam się cieszyć, prawda? Walentynkowy bukiet od ukochanego to prezent, o którym pewnie wiele kobiet marzy. Ale niestety, z bukietem to coś nie miało niczego wspólnego... Łukasz zaprezentował mi (z niekrytą dumą!) zestaw zaledwie pięciu smętnych, lekko zwiędłych różyczek owiniętych folią z logo popularnego dyskontu. Bez żadnego papieru, bez przystrojenia, bez głupiej wstążki.

Stałam jak wryta, nie wiedząc, jak mam zareagować.

– Nie wiedziałem, jaki kolor lubisz najbardziej, więc wziąłem klasyczne, czerwone – skomentował.

Nadal nie potrafiłam się odezwać. Czy on zupełnie naprawdę, ale to naprawdę uważa, że to jest dobry prezent? Że jakakolwiek kobieta chciałaby coś takiego dostać?! Nie mógł chociażby wyjąć tych róż z tej paskudnej folii, żebym chociaż nie wiedziała, gdzie je kupił? I tak byłyby rozczarowujące, ale przynajmniej nie upokarzające!

– Hm... Dziękuję – odparłam w końcu bez entuzjazmu.

– Co się stało? Coś nie tak? – zaniepokoił się.

– Nie, nie, wszystko okej... – mruknęłam, bo nie wiedziałam, jak miałabym w ogóle zacząć tę rozmowę.

Walentynki były beznadziejne

Resztę wieczoru spędziliśmy jedząc kolację. Łukasz stale próbował rozniecić rozmowę, ale ja odpowiadałam półsłówkami. Nie potrafiłam ukryć tego, że nie mam nastroju na romantyczne uniesienia, ani nawet pochłaniającą konwersację. Partner dopytywał kilkukrotnie, czy na pewno wszystko jest ze mną w porządku, ale kłamałam, że po prostu źle się czuję.

Oczywiście, nie muszę dodawać, że oprócz tych paskudnych badyli, nie dostałam już zupełnie nic. Co nie przeszkodziło Łukaszowi w oczekiwaniu, że ten wieczór, poza doskonałą, elegancką kolacją, którą przygotowałam, zakończy się jeszcze pełną namiętności nocą.

– Wybacz, ale wolałabym dziś zostać sama, naprawdę źle się czuję – powiedziałam stanowczo pod koniec kolacji.

– Naprawdę? Nie mogę ci jakoś poprawić humoru? A może po prostu się koło ciebie położę... Z reguły szybko ci to poprawia samopoczucie – Łukasz próbował ze mną flirtować, ale każde kolejne słowo tylko bardziej mnie drażniło.

– Nie, nie dziś. Dziękuję za... prezent. Pa, zadzwonię jutro – wycedziłam, po czym zebrałam jego rzeczy i praktycznie wyprowadziłam z mieszkania.

Gdy już zostałam sama, po prostu się rozpłakałam. Czułam się upokorzona, znieważona i zwyczajnie zlekceważona. Nie wierzyłam, że Łukasz, mój idealny Łukasz, mógł zrobić coś, do czego nie posunął się nawet żaden z moich byłych. A najgorsze było to, że nawet nie zorientował się, że mógł zrobić coś nie tak. I jak ja mam mu to wytłumaczyć, żeby nie wyjść na próżną, roszczeniową babę?

Skoro nie rozumiał, to nie rozumiał. Tylko czy w takim razie faktycznie czeka nas jakakolwiek przyszłość? Jeśli Łukasz wysiada już na podstawowych kwestiach, to może w rzeczywistości wcale nie jest tak idealny, jak myślałam. Niby byłam szczęśliwie zakochana, a jednak Walentynki spędziłam na kanapie, oglądając głupie komedie romantyczne o singielkach i jedząc chipsy prosto z wielkiej torebki. A przecież nie tak miało być...

Weronika, 27 lat

Reklama

Czytaj także:
„W łaski teściowej było trudniej się dostać niż do samego nieba. Przeszłam piekło, bo klepałam schabowe inaczej niż ona”
„Nie wydaję kasy na perfumy, bo w domu czuć pieniądz. Okazało się, że nasze życie sponsoruje ktoś całkiem inny”
„Byłam pewna, że chłopak oświadczy się w Walentynki. Pierścionek, który trzymałam w dłoni, nie był dla mnie”

Reklama
Reklama
Reklama