Reklama

Nigdy nie spodziewaliśmy się, że kiedykolwiek zostaniemy milionerami, tym bardziej przed trzydziestką. Los się do nas uśmiechnął i teraz możemy cieszyć się dostatnim życiem i bezpieczną przyszłością. Wszystko dlatego, że zamiast bzdurnych prezentów ślubnych, wybraliśmy kupony totolotka. Cieszymy się niesamowicie. W końcu niewielu ma takiego farta, co my. Żałujemy tylko, że nasze szczęście stało się zarzewiem rodzinnego konfliktu.

Reklama

Woleliśmy losy na loterię niż graty

– Robimy listę prezentów, czy zostawiamy gościom wolny wybór? – zapytał Krystian, gdy przygotowywaliśmy zaproszenia ślubne.

Wolałabym nie robić żadnej listy – odpowiedziałam. – Nie sądzisz, że to trochę aroganckie? Jak można dyktować komuś, co ma ci kupić w prezencie?

– Też tak myślę. Nie odstawiajmy bufonady – zgodził się mój narzeczony. – No to damy wszystkim wolny wybór.

– Chwila, chwila. Mam inny pomysł – powiedziałam i zrobiłam przebiegłą minę.

– Jaki? – zdziwił się. – Zamiast prezentów poprosimy o darowiznę na cel dobroczynny?

– Nie, myślę o czymś innym. Dobroczynnością zajmiemy się, gdy będzie nas na to stać. Na razie jesteśmy na dorobku, a przecież ten szczególny dzień ma być dla nas.

– Więc co ci chodzi po głowie?

– Pomyśl tylko, jeżeli każdy wybierze, co uzna za stosowne, dostaniemy masę niepotrzebnych rzeczy. Nieliczni dadzą nam kopertę, cała reszta kupi nam mikser, zastawę stołową, sztućce, pościel i inne rzeczy, których nam nie brakuje. Inna sprawa, każdy prezent będzie się dublować i to w najbardziej optymistycznym scenariuszu. Po ślubie mamy to wszystko sprzedawać na aukcjach internetowych? Szkoda zachodu – przedstawiłam swój punkt widzenia.

– Obawiam się, że nadal nie rozumiem.

– Co byś powiedział, gdybyśmy poprosili o kupony totolotka? Żadnych kwiatów, które na drugi dzień zwiędną. Żadnych prezentów, których nie potrzebujemy. Żadnych kopert. Tylko losy.

Miałam przeczucie, że coś wygramy

– Naprawdę wierzysz w wygraną? – zdziwił się Krystian.

– Szczerze mówiąc... nie – przyznałam. – Ale co nam szkodzi spróbować? A nuż się uda i trafimy chociaż piątkę albo nawet dwie. A jeżeli opatrzność będzie nam sprzyjać, może nawet szóstkę. Kto wie, co jest nam pisane? – zastanawiałam się.

– Wiesz, nawet przez chwilę nie pomyślałem o takiej ewentualności, ale jeżeli uważasz, że to dobry pomysł, niech tak będzie. Zgadzam się – rzucił z uśmiechem Krystian.

– Zobaczysz, będziemy mieli masę zabawy, sprawdzając numerki. Jestem przekonana, że wpadnie nam trochę gotówki – podsumowałam pełna nadziei.

Bardziej liczyłam jednak na ekscytację ze sprawdzania kuponów i kilka mniejszych wygranych, niż na wielki majątek zyskany w ten sposób.

Wreszcie trafiliśmy… szóstkę!

Ślub był wspaniały, a wesele – wyjątkowo udane. Wszyscy goście przystali na naszą prośbę i w prezencie dali nam kupony. Nieliczni tylko jeden, a większość dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści, a nawet pięćdziesiąt. Oczywiście niektórzy całkowicie zignorowali prośbę o nieprzynoszenie innych prezentów. Oprócz kuponów, dostaliśmy także kilka tosterów, ekspresów do kawy i innych rzeczy na początek wspólnego życia.

Pobraliśmy się akurat w dniu losowania, ale ze sprawdzeniem wylosowanych liczb wstrzymaliśmy się kilka dni. Tylko tego by brakowało, żebyśmy w noc poślubną ślęczeli z kuponami. Dopiero gdy opadł weselny kurz i uspokoiły się emocje, zabraliśmy się za weryfikację naszych ślubnych prezentów.

Najpierw policzyliśmy wszystkie zakłady. W sumie było ich 420, więc na jednego zaproszonego gościa przypadło średnio siedem kuponów.

– Rany, żeby to sprawdzić, potrzeba kilku dni – zauważył Krystian. – Może wybierzemy się do kolektury. Mają tam taki automat, który...

– I będziemy tam ślęczeć do zamknięcia, jak jacyś wariaci? – przerwałam mu. Daj spokój, we dwoje uporamy się z tym szybciej, niż myślisz.

Przystąpiliśmy do sprawdzania zakładów. Kilkadziesiąt pierwszych kuponów nie przyniosło nam żadnej wygranej, ale pod koniec przeglądania trafiłam na istny skarb.

– No proszę! Mamy pierwszą piątkę! – niemal wykrzyczałam.

– Potraktujmy to jako dobrą wróżbę.

Później nastąpił istny wysyp trójek. Trafiliśmy też kilka czwórek. Nagle Krystian oniemiał.

– Natalia, nie uwierzysz!

– Co? Czyżbyśmy trafili główną wygraną?

– Nie, aż tak dobrze nie mamy. Ale wskoczyła nam druga piątka.

– Świetnie! – ucieszyłam się. – Sprawdzaj dalej.

Kupka kuponów topniała w oczach. Powoli zaczynałam godzić się z myślą, że będziemy musieli zadowolić się kilkoma piątkami, czwórkami i wieloma trójkami. Szczęście jednak nie wyłożyło jeszcze ostatniej karty na stół.

– Krystian, bardzo cię proszę, sprawdź ten kupon, bo chyba źle widzę.

– Czyżby mieniło ci się już przed oczami od sprawdzania?

– Chyba tak. A jeżeli nie, to znaczy, że jesteśmy bogaci.

– Wiesz co? Niefajnie robić tak nadzieję swojemu mężowi. Daj mi ten kupon. Sam zerknę.

Sprawdzał chyba dziesięć razy, aż w końcu powiedział:

– Wiesz co, Natka? Nie pomyliłaś się!

– Mamy szóstkę? Naprawdę?

– Tak, kochana! Trafiliśmy główną wygraną!

Naszej radości nie było końca. Skakaliśmy prawie pod sufit.

Wiedzieliśmy, co zrobić z pieniędzmi

W jednej chwili staliśmy się zamożni. Wiele młodych małżeństw oszalałoby ze szczęścia. Często słyszy się opowieści o ludziach, którzy nie potrafili zarządzać tak dużym kapitałem i szybko wszystko stracili. Ale nam sodówka nie uderzyła do głowy. Za część pieniędzy kupiliśmy mieszkanie i umeblowaliśmy je. Sprawiliśmy sobie też nowy samochód. Żadne tam porsche czy ferrari. Zwykłą, skromną, nierzucającą się w oczy toyotę, która będzie nam służyć przez wiele lat.

Resztę pieniędzy zainwestowaliśmy. Część wpłaciliśmy na wspólny fundusz emerytalny. Kupiliśmy trochę obligacji antyinflacyjnych i złota, a za resztę trzy mieszkania, które zamierzaliśmy wynajmować. Nie zależało nam, by żyć jak gwiazdy. Chcieliśmy tylko zabezpieczyć przyszłość sobie i dzieciom, których przecież w końcu się doczekamy.

Nie spodziewaliśmy się awantur

Nasze wielkie szczęście zawdzięczaliśmy któremuś z gości, ale nie chcieliśmy przed wszystkimi chwalić się wygraną. Postanowiliśmy, że powiemy tylko rodzinie. Przyjaciołom i znajomym powiedzieliśmy tylko, że udało się nam trafić kilka piątek i sporo mniejszych wygranych. Przede wszystkim mieliśmy na względzie swoje bezpieczeństwo. Pieniądze najbardziej lubią ciszę, więc im mniej osób wiedziało, tym lepiej dla nas.

Najbliższych poinformowaliśmy osobiście. Dalszym krewnym podziękowaliśmy listownie. Przez jakiś czas nic nie wskazywało, że z tego wszystkiego rozpęta się istny armagedon.

Dzieci, nie uwierzycie! – powiedziała mama, gdy pewnego dnia wpadła do nas z wizytą.

– Co się stało? – przestraszyłam się. – Coś nie tak z tatą?

– Ojciec ma się dobrze, ale w rodzinie źle się dzieje.

– Rany Boskie! Mamo, mów, bo zaczynam odchodzić od zmysłów.

Wojna się rozpętała, córeczko! Ot co!

– Jaka wojna, mamo? O czym ty mówisz?

– Wszyscy kłócą się o tą waszą wygraną. Każdy uważa, że to jego zasługa. Wujek Mirek tak nagadał wujkowi Zenkowi, że ten powiedział, że nie chce go na oczy widzieć. A ciotka Lidka to prawie wydrapała oczy ciotce Zosi. Mówię wam, kochane dzieci, porobiło się tak, że szkoda gadać. Każdy żre się z każdym. Wszyscy sobie przypisują zasługi. Leszek to nawet się zarzeka, że ma dowód. Mówi, że zrobił zdjęcie kuponu, ale jakoś nie chce go nikomu pokazać.

– Jakoś mnie to nie dziwi – stwierdził Krystian. W mojej rodzinie też dochodzi do podobnych rzeczy. Też każdy uważa, że to jego zasługa. Podobno nikt nie urządza awantur z tego powodu, ale kto ich tam wie.

Krewni upomnieli się o swoją działkę

W ciągu kilku tygodni przekonaliśmy się, o co tak naprawdę jest ta cała awantura. Pierwszy zadzwonił wujek Mirek. Stwierdził, że skoro dał nam zwycięski kupon, to powinien dostać od nas część wygranej. Później odezwała się ciocia Zosia. Miała nieco więcej taktu, bo tylko poprosiła o „pożyczkę”.

– Teraz macie kasy jak lodu, to chyba nie będziecie ponaglać mnie ze spłatą? – zapytała.

Tłumaczyliśmy, że wszystko zainwestowaliśmy i nie mamy żadnych wolnych środków, ale nikt nam nie uwierzył. Niektórzy zaczęli nawet obrzucać nas niewybrednymi epitetami. Daję słowo, gdybym wiedziała, że prośbą o kupony otworzę bramy piekieł, poprosiłabym o mikser i toster.

Natalia, 28 lat

Reklama

Czytaj także:
„Córka twierdziła, że modne ciuchy kupuje w lumpeksie. Myślałam, że jest zaradna, a ona zdobywała kasę podstępem”
„Chcę wyjechać z dziećmi na ferie, ale mnie nie stać. Dla mnie każde zakupy w dyskoncie kończą się paragonem grozy”
„Na emeryturze zaczęły mi ginąć pieniądze, a odwiedzał mnie tylko wnuk. Przecież nie oszukałby własnej ukochanej babci”

Reklama
Reklama
Reklama