„W prezencie na 18. dostałem coś niebywałego. W jednym momencie straciłem niewinność i zaufanie do bliskich”
„Wróciłem do środka z udawaną pewnością siebie. Jakby rozmowa z siostrą się nie wydarzyła. Jakbym nie widział zdjęcia, nie czytał tej krótkiej wiadomości. Ale w środku byłem pusty”.

Zawsze wyobrażałem sobie osiemnastkę jako coś wielkiego. Moment przejścia – z dzieciaka w dorosłego, z ucznia w faceta, który może sam podejmować decyzje. Chociaż nie byłem typem marzyciela, czekałem na ten dzień z niecierpliwością. Miał być wyjątkowy. Rodzina obiecywała niespodziankę, koledzy już kilka tygodni wcześniej planowali imprezę, a ja – jak to ja – wszystko obserwowałem z lekkim dystansem, udając, że nie robi to na mnie wrażenia. W rzeczywistości jednak czułem, że to będzie coś ważnego. I było. Tyle że nie tak, jak chciałem. W jednej chwili wszystko się posypało.
Cisza przed burzą
Dzień przed osiemnastką był dziwnie spokojny. Mama krzątała się po kuchni z tą swoją specyficzną energią, która pojawiała się tylko wtedy, gdy coś planowała. Tata znikał co chwilę z domu, niby po zakupy, ale wracał z pustymi rękami. Młodsza siostra też jakoś ucichła. Zazwyczaj dopytywała, co kupić na prezent albo czy może przyjść na imprezę, a teraz chodziła wokół mnie jakby z opuszczonym wzrokiem.
Coś wisiało w powietrzu, ale nie potrafiłem tego nazwać. Wieczorem nawet dziadek przyjechał. Usiedliśmy razem w salonie, mama postawiła na stół ulubione ciasto z kruszonką, a tata włączył telewizor, ale nikt tak naprawdę nie oglądał.
– Jutro wielki dzień – rzucił dziadek i uśmiechnął się do mnie szeroko, jakby wiedział coś, czego ja nie wiem.
Skinąłem głową i odparłem coś w stylu „no tak, w końcu będę pełnoletni”. Ale nie mogłem pozbyć się uczucia, że w tej całej atmosferze nie ma nic z radości. Że to, co mnie czeka, to nie żadne dorosłe życie z nieskończoną wolnością, tylko coś, co rozłoży mnie od środka. Miałem przeczucie, które nie dawało mi spokoju – że ta osiemnastka zmieni wszystko, tylko nie tak, jak chciałem.
Nie spodziewałem się tego
Dzień zaczął się zwyczajnie – z tortem, balonami i życzeniami od sąsiadek, które znały mnie od pieluch. Wszyscy uśmiechnięci, aż podejrzanie serdeczni. Mama przebrała się w sukienkę, której nie zakładała od komunii mojej siostry, a tata nawet ogolił się dokładnie – to już mówiło mi wszystko: planowali coś większego niż kameralna domowa kolacja.
– Szykuj się na popołudnie – mrugnęła do mnie mama, jakby mówiła o czymś, co miało mnie zaskoczyć. – Tylko się nie denerwuj. To będzie wyjątkowy dzień.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że miała na myśli coś zupełnie innego, niż sądziłem. Po obiedzie tata wsadził mnie do auta. Pojechaliśmy do sąsiedniego miasteczka, gdzie czekała już wynajęta sala. Niektórzy z moich znajomych już byli, inni właśnie podjeżdżali. Z głośników leciał mój ulubiony rap, a na stole leżały chipsy, ciasta, pizza – wszystko, co mógłbym sobie wymarzyć.
Byłem pod wrażeniem. Ale najbardziej zdziwiło mnie, że przyszła też ona – Marta. Dziewczyna, o której wspominałem kiedyś mamie, bardziej żartem niż serio. Koleżanka z klasy, z którą nigdy nawet dobrze nie gadałem. A teraz... stała przy stole z prezentem w rękach i uśmiechała się do mnie.
– Wszystkiego najlepszego, Kuba – powiedziała, podając mi kopertę.
Zrobiło mi się dziwnie ciepło. Jeszcze nie wiedziałem, że ta koperta będzie początkiem wszystkiego, czego wolałbym nigdy nie odkryć.
Jakbym stał pod zimnym prysznicem
Koperta była niepozorna. Taka jak od urodzinowego bonu albo kartki z życzeniami. Pomyślałem, że może Marta zrobiła się sentymentalna, napisała kilka miłych słów i dołożyła jakiś symboliczny prezent. Ale kiedy ją otworzyłem, zobaczyłem zdjęcie. Było trochę rozmazane, jakby robione w pośpiechu. Rozpoznałem na nim mamę. Siedziała w kawiarni, przytulona do jakiegoś faceta, którego nie znałem. Ich twarze były zbyt blisko. Za blisko, jak na zwykłych znajomych.
Zrobiło mi się niedobrze. Pod spodem był krótki, drukowany tekst:
Najlepszego! Czas dowiedzieć się, że nie wszystko w tej rodzinie jest takie, jak ci się wydaje.
Zadrżały mi ręce. Spojrzałem na Martę, która już nie uśmiechała się tak ciepło. Patrzyła na mnie uważnie, jakby sprawdzała moją reakcję. Odwróciłem się i ruszyłem w stronę wyjścia. Nie wiedziałem, co myśleć. Może to jakiś żart? Ktoś chce mi zepsuć urodziny? Ale coś w środku mówiło mi, że to nie przypadek. I że ktoś celowo wybrał ten dzień.
Wyszedłem na chłodne powietrze. Stałem na parkingu i wpatrywałem się w zdjęcie, jakby miało za chwilę samo się wyjaśnić. A wtedy usłyszałem za plecami znajomy głos.
– Kuba… – to była moja siostra. – Nie wracaj jeszcze do środka. Musisz coś wiedzieć.
Podsłuchana rozmowa wiele wyjaśniła
Stałem przed salą, z pulsującym w głowie pytaniem: co ona wie? Siostra patrzyła na mnie poważnie. Nie była już tą rozwrzeszczaną smarkulą, która wyjadała mi czekoladę z szuflady. Była cicha, skupiona, jakby długo zbierała się do tego, by coś powiedzieć.
– Przypadkiem słyszałam rozmowę mamy… tydzień temu. Myślała, że nikogo nie ma w domu. Rozmawiała z tym facetem, co jest na zdjęciu. Mówiła, że nie może jeszcze powiedzieć tacie, bo ty jesteś tuż przed osiemnastką. I że… nie wie, jak sobie z tym poradzić.
– Czym? – zapytałem bez tchu.
– Ona się w nim zakochała, Kuba. I to nie od wczoraj. Podobno znają się od lat. Wcześniej tylko pisali, ale od jakiegoś czasu zaczęli się spotykać. Wiesz, że mama nigdy nie potrafiła wytrzymać z tatą. I zawsze mówiła, że żyje tylko dla nas…
Zamilkła. Ja nie mogłem uwierzyć w to, co słyszałem. Czułem się, jakbym był tylko tłem w jakimś rodzinnym teatrze kłamstw. A teraz właśnie zgasło światło na scenie.
– I co z tym zrobimy? – spytałem.
– Nic. To twój dzień, pamiętasz? Masz się bawić, a potem sam zdecydujesz, co z tym zrobić. Ja już nie mogę udawać, że nic nie wiem.
Zacisnąłem zęby i spojrzałem w ciemniejące niebo. Osiemnastka. Witaj dorosłości. A może raczej – witaj rzeczywistości.
Nie miałem już złudzeń
Wróciłem do środka z udawaną pewnością siebie. Jakby rozmowa z siostrą się nie wydarzyła. Jakbym nie widział zdjęcia, nie czytał tej krótkiej wiadomości. Ale w środku byłem pusty. Wchodząc, uśmiechnąłem się do wszystkich, poklepałem kumpla po plecach, nawet zatańczyłem jeden kawałek z Martą – zbyt blisko, zbyt długo, żeby nie zauważyć jej spojrzenia.
– Wiedziałaś? – szepnąłem jej do ucha, kiedy muzyka zagłuszała wszystko wokół.
– Tak – odparła bez emocji. – Ale nie dlatego ci to dałam. Nie jestem złośliwa. Po prostu... uważam, że masz prawo wiedzieć.
Chciałem coś odpowiedzieć, ale nie mogłem. Odwróciłem się i wyszedłem na zaplecze. Tam, za grubą kotarą i wśród kartonów, usiadłem na plastikowym krześle i pierwszy raz od dawna się rozkleiłem. Tak naprawdę. Bez głupiego „wszystko gra” i „jest spoko”. Zsunąłem się na podłogę, przytuliłem kolana i nie próbowałem już być dorosły. Chciałem zniknąć. Nie obchodziły mnie prezenty, ani to, że ktoś odpakował mój tort beze mnie.
Po pół godzinie wszedł tata. Zobaczył mnie i usiadł obok bez słowa. Milczeliśmy razem.
– Wiem – powiedziałem w końcu. – Wiem o niej. I o wszystkim.
Tata pokiwał głową. Chyba nie był zaskoczony. Tylko bardzo zmęczony.
– Nie dziś, Kuba. Proszę. Nie dziś.
Nie odpowiedziałem. Bo nie wiedziałem, co będzie jutro.
Kiedy opadł kurz
Minęło kilka tygodni. Nikt już nie wspominał imprezy. Wszyscy udawali, że życie toczy się normalnie – tylko ja nie potrafiłem wejść z powrotem w tę codzienność. W domu panowała cisza. Mama przestała się uśmiechać, tata wracał coraz później, a siostra patrzyła na mnie z tym samym cichym pytaniem w oczach: „I co teraz?”
Nie zrobiłem awantury. Nie wykrzyczałem matce w twarz, że jej nienawidzę. Może powinienem. Ale nie miałem siły. Zamiast tego zacząłem znikać – na długie spacery, do biblioteki, nawet do szkoły chodziłem wcześniej, żeby nie musieć z nikim rozmawiać. Dorosłość nie przyszła z dowodem w portfelu, tylko z tym cholernym zdjęciem w dłoni. Nagle wszystko zaczęło się składać w całość – wyjazdy mamy, spięcia w domu, spojrzenia pełne rezygnacji.
Nie potrafiłem jej wybaczyć. Nie za to, że się zakochała – ludzie są tylko ludźmi. Ale za to, że wybrała ten dzień, żeby ukrywać jeszcze głębiej, licząc, że będziemy ślepi. A najbardziej bolało mnie to, że wszyscy wokół wiedzieli wcześniej. Że ten teatr grali dla mnie. Bo byłem „dzieckiem”. Nie jestem już dzieckiem.
Zacząłem powoli żyć po swojemu. Bez złudzeń. Bez tej dziwnej wiary, że bliscy zawsze będą po stronie prawdy. Nauczyłem się, że czasem trzeba dorosnąć w jeden dzień. I że to boli.
Kuba, 18 lat
Czytaj także:
- „Żona udawała, że mnie kocha, bo chciała dobrego nasionka. Gdy urodziły się dzieci, potraktowała mnie jak śmiecia”
- „Na wyjeździe w majówkę chciałem integrować się z koleżanką pod wspólną pościelą. Żona zwęszyła podstęp jak tanie perfumy”
- „Moja mama lekceważy wnuczkę, bo bycie babcią ją postarza. Czy ona naprawdę ma serce z kamienia?”

