Reklama

Obudziłam się gwałtownie. Najpierw poczułam zapach – gryzący, gęsty dym, który drapał w gardło i palił oczy. Potem usłyszałam alarm przeciwpożarowy. Serce waliło mi jak oszalałe, a mój umysł w jednej chwili przeskoczył ze snu do paniki.

Reklama

Wszystko się paliło

Zerwałam się z łóżka i pobiegłam do drzwi. Klamka była gorąca. Cofnęłam rękę z sykiem, skóra aż piekła. Ogień musiał być tuż za nimi. Wstrzymałam oddech, próbując nie wciągać dymu, ale i tak kaszel wyrwał się z moich płuc.

Musiałam otworzyć okno. Dopadłam go i wychyliłam się. Ciepło biło od ściany budynku, czułam, jak płomienie wspinają się w górę. Kręciło mi się w głowie, świat falował przed oczami. Już myślałam, że to koniec, gdy nagle usłyszałam tłuczone szkło.

Zamglonym wzrokiem zobaczyłam postać w ciemnym mundurze. Strażak przedzierał się przez dym. Czułam, jak silne ręce chwytają mnie stanowczo. Potem już nic.

Odzyskałam przytomność na zewnątrz. Leżałam na chodniku. Ktoś owinął mnie kocem termicznym, syreny karetek wyły dookoła, a w powietrzu unosił się zapach spalenizny. Próbowałam się podnieść, ale natychmiast poczułam silne dłonie przytrzymujące mnie w miejscu.

– Spokojnie, oddychaj powoli. Jesteś cała?

Głos był niski, pewny siebie. Obróciłam głowę i spojrzałam na mężczyznę, który trzymał mnie w ramionach. Strażak.

– Tak… chyba tak… – wyszeptałam, wciąż oszołomiona. – Dziękuję. Naprawdę… zawdzięczam panu życie.

Uratował mnie

Uśmiechnął się lekko. Miał krótkie, ciemne włosy i oczy w kolorze, którego w tamtej chwili nie potrafiłam określić.

– Może mi podziękujesz kawą? – rzucił, a w jego spojrzeniu pojawił się figlarny błysk.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, ktoś go odciągnął. Zniknął w tłumie, zostawiając mnie z bijącym jak szalone sercem i pytaniem, czy naprawdę zaprosił mnie na kawę, czy to była forma grzeczności.

Następnego dnia obudziłam się w swoim tymczasowym lokum – niewielkim hotelu, w którym zaoferowano mi nocleg po pożarze. Moje mieszkanie na trzecim piętrze było doszczętnie zniszczone, ocalało zaledwie kilka rzeczy. Leżąc na twardym materacu, patrzyłam w sufit, ale w głowie miałam tylko jego słowa.

Czy to było zaproszenie? A może zwykły żart? Próbowałam sobie przypomnieć jego wyraz twarzy, ton głosu. Czy to oznaczało, że rzeczywiście chciał się ze mną zobaczyć?

Wzdychając, sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do Alicji.

– Halo? – odezwała się zaspanym głosem. – Wiktoria? Coś się stało?

– Tak jakby – westchnęłam. – Chyba umówiłam się na kawę ze strażakiem.

Musiałam się zwierzyć

W słuchawce zapadła cisza, a potem rozległ się pisk.

– Żartujesz?! Kiedy? Gdzie?

– No właśnie… nie wiem.

– Jak to nie wiesz?

Opowiedziałam jej całą sytuację. Alicja była podekscytowana, ale ja nie podzielałam jej entuzjazmu.

– Nie wiem nawet, jak się nazywa.

– Mężczyzna, który dosłownie wynosi cię na rękach, a ty nie chcesz nawet spróbować? To jak z jakiegoś filmu!

– Tylko że to życie – mruknęłam.

Nie zamierzała jednak odpuścić.

– Słuchaj, jeśli los daje ci taki prezent, to nie możesz go wyrzucać do kosza. Skoro nie masz jego numeru, idziemy na komendę straży.

– Że co proszę?

– Oficjalnie po to, żeby podziękować całej ekipie. A nieoficjalnie… no cóż, zobaczymy, co się da zrobić.

Namówiła mnie

Dwa dni później stałyśmy przed budynkiem straży pożarnej. Czułam się jak idiotka. Alicja stała obok, promieniejąc ekscytacją.

– Nie wierzę, że mnie do tego namówiłaś – mruknęłam.

– On cię uratował z płonącego mieszkania. To chyba normalne, że chcesz podziękować, prawda? – spojrzała na mnie z niewinnym uśmiechem.

Wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka. W recepcji siedział starszy strażak.

– Dzień dobry, w czym mogę pomóc?

– Chciałam podziękować strażakom, którzy brali udział w gaszeniu pożaru – powiedziałam niepewnie. – Wie pan, w moim mieszkaniu

– Ach, to pani! – mężczyzna uśmiechnął się szeroko. – Już wiemy, kto skradł serce naszego Tomka.

Zamarłam.

– Tomka?

– No tak. On od dwóch dni chodzi jak nieprzytomny, mówi tylko „ciekawe, czy przyjdzie”.

Alicja wbiła mi łokieć w bok.

– Wiktoria, coś ty zrobiła tej biednej duszy?

Nie miałam wyjścia

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo nagle usłyszałam znajomy głos.

– Wiedziałem, że jednak się pojawisz.

Odwróciłam się i zobaczyłam go.

– Przyszłam podziękować całej ekipie – powiedziałam, czując ciepło na policzkach.

– Oczywiście. Ale może ta kawa…? Nadal aktualna?

Spojrzałam na Alicję, która unosiła brwi w niemym „no i co teraz?”. Po chwili namysłu kiwnęłam głową.

– Czemu nie?

Jakiś czas później siedzieliśmy przy stoliku w kawiarni. Tomasz zdjął kurtkę, a ja zauważyłam bliznę biegnącą wzdłuż jego przedramienia.

– Pożar? – zapytałam, wskazując na nią.

– Nie, wściekły kot staruszki, którego próbowałem uratować z drzewa – odparł z udawaną powagą. – Myślałem, że mi podziękuje mruczeniem, a dostałem pazurami po łapach.

Zaśmiałam się, pierwszy raz od dawna tak szczerze.

– Widzisz, strażacy ratują nie tylko ludzi, ale i koty. W naszym zawodzie nigdy nie wiadomo, co cię czeka – dodał.

Był swobodny, pewny siebie, ale nie arogancki. Mówił o swojej pracy z pasją i lekkością, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie – wchodzić w płomienie, ścigać czas, walczyć o czyjeś życie.

Oczarował mnie

– I nigdy się nie boisz? – zapytałam, patrząc na niego z zaciekawieniem.

Zamilkł na moment, jakby ważył słowa.

– Boję się za każdym razem. Każdy się boi. Chodzi o to, żeby mimo strachu robić, co trzeba.

Jego słowa utkwiły mi w głowie. W przeciwieństwie do niego, ja zawsze uciekałam przed tym, co nieznane. Całe życie spędziłam na kontrolowaniu wszystkiego – planowaniu, analizowaniu, ostrożnym stawianiu kroków. A codziennie ryzykował, wiedząc, że nie zawsze da się wszystko przewidzieć.

– A ty? – zapytał nagle. – Czym się zajmujesz?

Przez chwilę zawahałam się, bo moja praca nagle wydała mi się tak nudna i przewidywalna w porównaniu do jego życia.

– Pracuję w wydawnictwie, redaguję książki. Głównie raporty i poradniki – powiedziałam, wzruszając ramionami.

– Czyli ratujesz ludzi przed czytaniem bzdur. Każdy ma swoją misję.

Zaśmiałam się znowu. On miał w sobie coś, co sprawiało, że czułam się przy nim lekka, jakbym mogła na chwilę zapomnieć o wszystkim, co trudne.

Myślałam o nim

Rozmawialiśmy jeszcze długo – o jego dzieciństwie, moich marzeniach, o tym, jak wciągnęła go straż pożarna i jak ja, wbrew swoim planom, wylądowałam w wydawnictwie. Czas mijał zaskakująco szybko. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, pachniało deszczem.

– To był miły wieczór – powiedziałam, zapinając płaszcz.

– Zdecydowanie. I mam nadzieję, że nie ostatni.

Spojrzał na mnie z tym swoim lekko zadziornym uśmiechem, jakby był pewien, że jeszcze się spotkamy. I może miał rację. Był zupełnie inny niż mężczyźni, których dotąd znałam. Był kimś, kto działa, zamiast się wahać, kto nie analizuje w nieskończoność, tylko żyje. Ja zawsze bałam się podejmować ryzyko.

Od spotkania minęło kilka dni, ale wciąż miałam w głowie słowa Tomasza. Może mówił o swojej pracy, ale miałam wrażenie, że jego słowa sięgały głębiej. Zazwyczaj po takich spotkaniach wracałam do swojej ostrożnej codzienności. Czułam się dobrze w samotności, bez zobowiązań, bez emocjonalnego chaosu, który niosą ze sobą ludzie. A jednak tym razem coś było inaczej.

Chciałam go spotkać

Kilka razy łapałam się na tym, że mimowolnie zerkam na telefon. Sprawdzałam wiadomości, chociaż nie miałam powodu. W głowie krążyło pytanie: napisze czy nie napisze?

A potem, zupełnie niespodziewanie, pojawiła się wiadomość: „Co powiesz na rewanż? Tym razem ja stawiam wino”. Nie wiedziałam, co odpisać. Wpatrywałam się w ekran, jakbym analizowała ważny raport. A może powinnam przestać się nad tym zastanawiać?

Palce same wpisały odpowiedź. „Z przyjemnością”.

Nie wiem, co mnie czekało. Może to tylko kilka spotkań, może nic więcej. A może coś, co wywróci moje życie do góry nogami. Ale pierwszy raz od dawna postanowiłam nie analizować wszystkiego. Czasem warto po prostu zaufać losowi.

Wiktoria, 28 lat

Reklama

Czytaj także:
„Moje życie było jak tabelka w Excelu. Przypadkowe zdarzenie sprawiło, że z korposzczura zmieniłem się w romantyka”
„Moja partnerka była nudna i zimna jak Suwałki w lutym. W mroźne zimowe wieczory rozgrzewały mnie myśli o byłej żonie”
„Córka wyczyściła nam konto z oszczędności na emeryturę. Okazało się jednak, że nie robiła tego tylko dla siebie”

Reklama
Reklama
Reklama