„W podróży poślubnej w Grecji mąż zrobił scenę w restauracji. Nagle zobaczyłam, jak będzie wyglądać nasze wspólne życie”
„Siedzący obok ludzie zaczynali się odwracać w naszą stronę. Adrian mówił coraz głośniej, z jakimś zimnym gniewem w głosie. – Wiesz co? Jedz sobie sama. Ja nie mam ochoty patrzeć, jak świecisz oczami do pierwszego lepszego frajera – rzucił i gwałtownie odsunął krzesło”.

- Redakcja
Jeszcze kilka tygodni temu żyłam w przekonaniu, że jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie. Naprawdę. Miałam przy sobie mężczyznę, którego kochałam, z którym planowałam rodzinę i z którym właśnie świętowaliśmy nasz bajkowy ślub.
Nasza historia z Adrianem zaczęła się cztery lata temu. Poznaliśmy się na uczelni – ja studiowałam filologię hiszpańską, on informatykę. Totalnie różne światy, ale jakoś tak się złożyło, że znaleźliśmy wspólny język. Adrian był zawsze opiekuńczy, inteligentny, trochę introwertyczny, ale miał też w sobie tę nutkę zazdrości, która... przyznam się bez bicia, nawet mi schlebiała. Kiedy krzywił się na widok moich znajomych z roku, czułam, że mu zależy. Gdy rzucał kąśliwe uwagi pod adresem moich kolegów – śmiałam się, że jest taki uroczy w tej swojej zazdrości. Głupia ja.
Wierzyłam w nas
Ślub był piękny. W plenerze, pod rozświetlonymi lampionami, z moimi rodzicami szlochającymi w pierwszym rzędzie i przyjaciółkami machającymi do mnie zza stołów. Gdy Adrian przysięgał mi miłość i wierność, łzy same cisnęły mi się do oczu. Bo naprawdę wierzyłam, że będziemy razem już na zawsze. Że to jest mój happy end.
– No i jak, gotowa na grecką przygodę? – zapytała mnie moja przyjaciółka Daria, kiedy jeszcze pakowałyśmy walizki.
– Gotowa to mało powiedziane! – zaśmiałam się. – Marzę o tym, żeby zniknąć z Adrianem na tydzień. Słońce, plaża, dobre wino... i zero internetu!
– Ale tylko mi się nie zakochaj w jakimś kelnerze – żartowała Daria, a ja machnęłam ręką.
– Nie martw się. Ja już swojego Greka mam.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że już pierwszego wieczoru tej wymarzonej podróży poślubnej wszystko zacznie się walić.
Byłam w szoku
Restauracja była piękna. Drewniane pergole obrośnięte winoroślą, ciepłe światło lampionów i delikatna muzyka w tle. Siedzieliśmy przy stoliku na zewnątrz, z widokiem na morze. Zamówiliśmy owoce morza, białe wino, a ja – z głową pełną marzeń – wciąż nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Że jestem żoną Adriana.
Kelner był młody, przystojny, uśmiechnięty. Widziałam, że stara się być miły, może nawet lekko zalotny, ale nie zwracałam na to większej uwagi. Taka ich praca. Podziękowałam, kiedy nalał mi wina i odwzajemniłam uśmiech. Z grzeczności.
– Może jeszcze coś państwu podać? – zapytał, zerkając na mnie z uśmiechem.
– Nie, dziękujemy, wszystko jest idealne – powiedziałam z uśmiechem.
Nie zdążył się jeszcze oddalić, kiedy Adrian zniżył głos i syknął:
– Fajny, co? Taki twój typ?
Zamarłam. Spojrzałam na niego zdezorientowana.
– Co ty mówisz? Przecież tylko...
– Nie udawaj. Widziałem, jak się uśmiechasz. A ten jego ton... Może od razu poproś go o numer?
– Adrian... – próbowałam zachować spokój. – To był tylko kelner. Grzeczny chłopak. Mamy wakacje, nie psujmy sobie nastroju.
– Psuję sobie nastroju?! To ty go psujesz! Flirtujesz z byle kim, a ja mam udawać, że wszystko gra?
– Oszalałeś? Adrian, co ty wygadujesz?!
– No tak, teraz jestem szalony, bo zwracam uwagę żonie, że zachowuje się jak nastolatka spragniona komplementów?!
Poczułam, jak oczy zaczynają mnie piec. Zawstydzenie, szok, złość – wszystko naraz. Siedzący obok ludzie zaczynali się odwracać w naszą stronę. Adrian mówił coraz głośniej, z jakimś zimnym gniewem w głosie.
– Wiesz co? Jedz sobie sama. Ja nie mam ochoty patrzeć, jak świecisz oczami do pierwszego lepszego frajera – rzucił i gwałtownie odsunął krzesło.
Wstał i odszedł. Zostawił mnie samą. Z winem, rachunkiem i twarzami obcych ludzi, którzy zbyt nachalnie próbowali udawać, że nas nie słyszą.
Patrzyłam w stronę, w którą odszedł, a potem w kieliszek wina. Nie byłam w stanie go wypić. Dłońmi zasłoniłam twarz, czując, jak łzy zaczynają mi spływać po policzkach. To był nasz pierwszy wieczór jako mąż i żona. A ja już wiedziałam, że coś jest bardzo, bardzo nie tak.O
Pokłóciliśmy się
Rano Adrian zachowywał się tak, jakby nic się nie wydarzyło. Wyszedł spod prysznica, wytarł włosy ręcznikiem i rzucił:
– Schodzimy na śniadanie? Jest bufet, podobno z niezłą kawą.
Patrzyłam na niego, nie mogąc uwierzyć. Jakby poprzedniego wieczoru nie wydarzyło się absolutnie nic. Jakby nie zostawił mnie w restauracji jak śmiecia.
– Naprawdę nic nie powiesz? – zapytałam cicho, ale stanowczo.
Wzruszył ramionami.
– A co mam powiedzieć? Zrobiłaś z siebie ofiarę, bo ktoś ci zwrócił uwagę?
– Przepraszam bardzo?! – poczułam, jak coś we mnie pęka. – To ty mnie publicznie upokorzyłeś, zostawiłeś przy stoliku, wszyscy się patrzyli!
– Bo muszę zareagować, jak moja żona zachowuje się... prowokująco. Jeszcze się nie przyzwyczaiłaś, że masz obrączkę na palcu?
Zaniemówiłam.
– Adrian... Czy ty siebie słyszysz?
– Słyszę. I wiesz co jeszcze słyszę? Że nie jesteś taką niewinną i cichą myszką, jaką próbujesz udawać.
– Co to ma znaczyć? – zadrżał mi głos.
– To, że znam takie jak ty. Grzeczne, słodkie, a jak się dobrze przypatrzeć, to lubią grać na dwa fronty. Uśmiech tu, błysk oka tam. I potem zdziwienie, że ktoś się wkurzył.
– To jest obrzydliwe, co mówisz – wyszeptałam.
Uśmiechnął się, ale w tym uśmiechu nie było ani grama ciepła.
– No to nie prowokuj. I nie rób z siebie ofiary. Zachowuj się, jak przystało na żonę.
Odwrócił się i wyszedł na balkon, zostawiając mnie w pokoju. Serce waliło mi jak szalone. W myślach układałam sobie scenariusze: że pójdę na śniadanie sama, że zostanę w pokoju, że wrócę do Polski... Ale nic nie zrobiłam. Siedziałam na skraju łóżka, wpatrując się w swoje dłonie. Jeszcze dwa dni temu zakładałam na palec obrączkę z łzami szczęścia. Teraz nie wiedziałam, czy to nie był największy błąd mojego życia.
Ciągle się kłóciliśmy
Pogoda była idealna – słońce świeciło jak z folderu biura podróży, fale delikatnie uderzały o brzeg, a wokół kręcili się roześmiani turyści. Tylko we mnie coś było martwe. Spacerowałam z Adrianem, ale czułam się, jakbym była przezroczysta. On mówił – o planie dnia, o pogodzie, o tym, że może wypożyczymy skuter wodny – a ja tylko przytakiwałam. Udawałam.
Wieczorem zarezerwowałam wycieczkę do klasztoru na wzgórzu. Myślałam, że może coś się zmieni, że będziemy mieć chwilę spokoju. Adrianowi się nie spodobało.
– Serio? Klasztor? Po co komu klasztor na wakacjach?
– Myślałam, że ładne widoki, coś spokojnego... – próbowałam.
– To trzeba było wyjechać do Zakopanego – burknął.
Nie chciał iść. Obraził się, jakbym zaproponowała mu spotkanie z teściową. Zostawił mnie samą. Poszłam. Tam, z wysokości wzgórza, po raz pierwszy zadałam sobie w głowie pytanie, które miało powracać jak echo: „Co ja zrobiłam?”
Mąż mnei obrażał
Następnego dnia wydarzyło się coś, czego długo nie mogłam wyrzucić z głowy. Zeszłam do recepcji, bo nasza karta do pokoju przestała działać. I wtedy go usłyszałam. Adrian. Stał bokiem do mnie, rozmawiał po angielsku z recepcjonistką. Nie wiedział, że jestem tak blisko.
– Moja żona... jest dość trudna. Ma humory. Źle zarezerwowała wycieczkę. Wiem, że to problem, ale… wie pani, kobiety. Trzeba im dawać poczucie, że mają rację.
Recepcjonistka uśmiechała się grzecznie. A ja stałam kilka metrów dalej, sparaliżowana. Słuchałam, jak opowiada o mnie jak o upierdliwym problemie. Jak o kłopocie.
Kiedy się odwrócił i mnie zobaczył – zamarł.
– Julia, to nie tak – zaczął.
– Naprawdę? Bo brzmiało bardzo jasno.
– Miałem na myśli...
– Wiem, co miałeś na myśli – przerwałam mu.
Wróciliśmy do pokoju bez słowa. A tam, przy kolacji, wszystko pękło.
– Przestań robić mi piekło o pierdoły! – krzyknął, uderzając pięścią w stół. Talerz z zupą podskoczył, a ja odruchowo odsunęłam się od stołu.
Ludzie znów zaczęli się patrzeć. Nawet kelner przerwał na chwilę, ścierając blat stolika obok. Poczułam, jak coś we mnie zapada się głęboko. To nie był już tylko wybuch. To był wzorzec.
Mój mąż. Ten, który miał mnie kochać i chronić – właśnie mnie upokarzał. Publicznie.
Miałam być szczęśliwa
Zamknęłam się w łazience i przekręciłam zamek. Usiadłam na kafelkach, przyciskając kolana do piersi, i płakałam. Ale nie tak, jak na filmach – nie cicho, melancholijnie. Dławiłam się własnym szlochem, miałam zaczerwienione oczy i cieknący nos. W głowie dudniło jedno zdanie: To nie tak miało być.
Miałam być szczęśliwa. Miałam się budzić przy mężczyźnie, który całuje mnie w czoło, a nie takim, który traktuje mnie jak przeszkodę. Jak problem do rozwiązania. Jak nieudany zakup.
Zadzwoniłam do mamy.
– Cześć, kochanie! I jak Grecja? – jej głos był ciepły, pełen nadziei.
Zamilkłam. Po chwili wydusiłam:
– Pięknie… Słonecznie. Dużo ludzi.
– A Adrian? Jak się trzyma? – zapytała z entuzjazmem.
– Też dobrze – skłamałam. Nie umiałam inaczej. Jak miałabym powiedzieć: „On mnie niszczy”? Przecież nawet ja nie wiedziałam, co naprawdę się dzieje.
Wieczorem wyszłam sama. Poszłam na spacer brzegiem morza, boso, czując chłód piasku. Patrzyłam, jak fale zmywają ślady stóp. Próbowałam zmyć też swoje myśli. Bez skutku.
Czy to już koniec? Czy można stracić miłość w kilka dni? A może... może ja nigdy nie widziałam Adriana naprawdę? Wróciłam do hotelu późno. On już spał. Albo tylko udawał. Położyłam się obok i patrzyłam w sufit. Chciałam cofnąć czas. Albo się obudzić. Ale to była rzeczywistość.
Mąż mnie nie przeprosił
Ostatni dzień. Nie rozmawialiśmy prawie wcale. Cisza między nami była cięższa niż wszystkie poprzednie kłótnie razem wzięte. Pakowałam rzeczy powoli, składając sukienki jakby miały się już nigdy nie przydać. Adrian chodził po pokoju, jakby czekał, aż coś powiem. Ale ja nie miałam już siły.
– Nie chcesz porozmawiać? – zapytał w końcu.
Nie odpowiedziałam. Wsunęłam kosmetyczkę do walizki, zapięłam suwak i postawiłam ją przy drzwiach.
– Wiem, że może trochę przesadziłem... – zaczął ostrożnie. – Ale wiesz, to wszystko dla nas nowe. Musimy się nauczyć, jak być razem. Ty musisz się nauczyć, jak być żoną.
Zamarłam. „Ty musisz się nauczyć”. Nie przeprosił. On mnie pouczał. Jakbym była niedojrzała, niegotowa, nie taka, jak trzeba. Jakbym to ja wszystko psuła.
Nie odpowiedziałam. Tylko spojrzałam na niego i skinęłam głową – tak, jakby coś we mnie właśnie umarło. To była zgoda bez zgody. Milczenie, które mówiło: *Nie chce mi się już z tobą walczyć*.
Lot powrotny był spokojny. Z zewnątrz wyglądaliśmy jak każde inne małżeństwo wracające z urlopu. Ale we mnie już nic nie było takie samo.
Wróciliśmy do mieszkania. Adrian rozpakowywał się, rzucał jakieś żarty, jakby nic się nie wydarzyło. A ja? Ja siedziałam na kanapie i patrzyłam na swoją obrączkę. Czułam, że ten złoty krążek parzy mnie w palec.
Julia, 31 lat
Czytaj także:
- „Mój mąż uciekł do kochanki, a po 3 latach wrócił do mnie na kolanach. Poprosił mnie o coś takiego, że ręce mi opadły”
- „Gdy zmarł mój mąż, rodzina też postawiła na mnie krzyżyk. Mam się położyć do trumny, bo jestem już wdową po 50-tce?”
- „Macocha mojej córki przyszła na jej wesele wystrojona jak gwiazda. To jednak ja w starej kiecce byłam ważniejsza”

