Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie to się zaczęło. Może wtedy, kiedy przestała zostawiać po sobie zapach perfum w łazience. Albo gdy zaczęła zamykać się w pokoju zaraz po powrocie ze szkoły i mówiła tylko „spoko” albo „nic” w odpowiedzi na moje pytania. Moja Zuzia – kiedyś mówiła mi o wszystkim. Teraz miałam wrażenie, że żyję obok niej, a nie z nią.

Zerkałam na jej szkolny plecak rzucony byle jak przy drzwiach. Pomyślałam, że kiedyś zdejmowała buty i rzucała się na mnie, chociaż była już „za duża na całusy”. Teraz tylko zamykała się w swoim świecie, do którego nie miałam już dostępu.

– Obiad na stole – krzyknęłam któregoś popołudnia.

Odpowiedziała mi cisza. Od rozwodu wychowywałam ją sama. Bywało ciężko, ale tworzyłyśmy zgrany zespół. Była moją dumą, moim powodem, żeby się nie poddać, kiedy świat walił się na głowę. Pracowałam w aptece na dwie zmiany, wracałam zmęczona, ale zawsze siadałyśmy razem do kolacji. Teraz jadłam sama. Znowu.

Pewnego dnia szukałam w jej plecaku zapasowego klucza do mieszkania. Nie byłoby to potrzebne, gdyby łaskawie odebrała telefon i sama mi powiedziała, gdzie go zostawiła. Znalazłam nie klucz, ale biały kawałek plastiku. Test ciążowy. Pozytywny. Zamarłam i zamknęłam oczy. W głowie dudniło mi jedno zdanie, jak bęben w pustym kościele: „To nie może być prawda”. Zamiast wybuchnąć, uklękłam na zimnej podłodze i nie wiedziałam, co robić.

Historia lubi się powtarzać

Tej nocy nie położyłam się spać. Krążyłam po mieszkaniu, zapalałam światło, gasiłam. Usiadłam przy stole w kuchni, a potem znowu wstałam. Gdy w końcu usiadłam, starając się zachować spokój, spojrzałam na kubek z zimną herbatą. A póżniej na ten biały plastikowy pasek, który leżał na blacie, jakby był zwyczajną częścią mojej kuchni.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem, jakby miał zaraz zniknąć i dać mi spokój. Ale nie znikał. Nic nie znikało. Ani dwie różowe kreski, ani to, co znaczyły. Gapiłam się w ciemność za oknem i czułam, jak wracają tamte stare obrazy, które latami próbowałam zakopać. Miałam wtedy osiemnaście lat, byłam w podobnym wieku jak córka i pewnie tak samo wystraszona.

Tamten test zrobiłam w szkolnej toalecie. Nikomu nie powiedziałam, nie miałam komu. On zniknął zaraz po tym, jak usłyszał o ciąży. Rodzice udawali, że nic się nie dzieje. Tylko ciotka rzuciła przez zęby, że mogłam chociaż poczekać do ślubu. Byłam sama. Potem przyszła Zuzia i nie miałam już czasu na żal.

Teraz siedziałam w tej samej kuchni, w której przez lata śmiała się, jadła kaszkę, malowała się potajemnie tuszem i pierwszy raz przyprowadziła chłopaka. Zadawałam sobie pytanie, czy naprawdę nie widziałam, co się z nią dzieje. Może nie chciałam widzieć. Może po prostu nie chciałam dopuścić do siebie, że historia może się powtórzyć.

Zaczęłam analizować wszystko. Czy ja też zamknęłam się przed nią tak, jak moi rodzice zamknęli się przede mną? Czy za dużo pracowałam? Za mało pytałam? Za często byłam zmęczona?

Ja też byłam młoda. Sama. Przestraszona – wyszeptałam sama do siebie. – Tylko że wtedy nie było nikogo, kto powiedziałby: nie jesteś sama.

Pomyślałam, że ona miała mnie. Tylko... dlaczego nic mi nie powiedziała?

Chciałam z nią porozmawiać

Wstałam przed nią. Zawsze wstawałam pierwsza, ale tym razem nie robiłam tego z przyzwyczajenia. Nie mogłam spać. Przyszykowałam herbatę, postawiłam dwa kubki na stole. Słońce jeszcze nie wzeszło. Siedziałam i czekałam, nasłuchując każdego dźwięku zza drzwi. W końcu usłyszałam, że wstała. Trzask klamki, skrzypnięcie parkietu, powolne kroki. Weszła do kuchni zaspana, z włosami związanymi w niechlujny kucyk. Na mnie nawet nie spojrzała. Sięgnęła po telefon, mruknęła „cześć”.

Czekałam, aż spojrzy. Gdy w końcu podniosła wzrok, powiedziałam spokojnie, cicho, ale bez zawahania:

– Znalazłam test. Nie jesteś sama.

Zamarła. Telefon wypadł jej z dłoni, jakby nagle zrobił się zbyt ciężki. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Nie mówiła nic. Jej twarz najpierw pobladła, potem poczerwieniała. Przez kilka sekund trwała w bezruchu, a potem osunęła się na krzesło. Nie wiedziałam, co zrobi. Będzie płakać? Krzyczeć? Wszystkiemu zaprzeczy? W końcu zaczęła płakać. Nie głośno, ale tak cicho, że aż mnie ścisnęło w środku. Chciałam do niej podejść, ale zostałam przy stole.

Bałam się – szepnęła.

– Czego? Że na ciebie nakrzyczę? Że cię zostawię?

Pokręciła głową.

Że cię zawiodłam.

Patrzyła na swoje dłonie, jakby to one były winne.

– Nie możesz mnie zawieść, jesteś moim dzieckiem – odpowiedziałam.

To była jedyna rzecz, którą wiedziałam na pewno. Siedziałyśmy tak przez dłuższą chwilę. Nic już nie mówiła, ja też nie. W końcu wstałam, przyniosłam jej herbatę i usiadłam obok. Wiedziałam, że to dopiero początek.

Nie zostawię jej samej

Zuzia nie odzywała się przez długi czas. Pociągała nosem, otwierała usta, zamykała je znowu. A ja patrzyłam na nią i czułam, że muszę powiedzieć coś więcej. Że nie wystarczy być przy niej. Muszę ją wpuścić do swojego świata, do którego wcześniej nie miała wstępu. Może wtedy zrozumie, że naprawdę nie jest sama.

– Byłam w twoim wieku – zaczęłam. – Może rok starsza. Miałam wtedy chłopaka... – przerwałam. – Nie, to nie był chłopak. Raczej ktoś, przy kim chciałam się poczuć ważna. I przez chwilę się tak czułam. A potem... zniknął. Kiedy powiedziałam mu, że jestem w ciąży, po prostu przestał odbierać telefony. Zuzia podniosła na mnie wzrok. Jej oczy były czerwone, mokre, ale w nich pojawiło się coś nowego. Ciekawość? Niedowierzanie?

– Nigdy tak dokładnie mi tego nie opowiadałaś.

– Bo nie było o czym mówić – wzruszyłam ramionami. – Wtedy nikt nie chciał tego słuchać. Rodzice patrzyli na mnie jak na kogoś, kto zmarnował sobie życie. Znajomi się odsunęli. W szkole nikt nie powiedział, że będzie dobrze. Wszyscy tylko pytali: co teraz?

Zuzia otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Czekała.

– Nikt mi nie podał herbaty. Nikt nie powiedział, że mnie kocha. Byłam sama. I bardzo długo myślałam, że to moja wina.

Zuzia w końcu się odezwała.

– I co było dalej?

Westchnęłam ciężko.

– Później pojawił się twój ojciec. Kiedy już miałaś kilka miesięcy. Był dobrym ojcem przez jakiś czas, ale nie potrafił być dobrym partnerem. Miał swoje sprawy, swoje potrzeby, swoją wygodę. Nie chciał dzielić ciężaru. Odszedł, kiedy było trudno. A później już nie chciał wracać.

Zuzia patrzyła na mnie, jakby widziała mnie po raz pierwszy.

– Myślałam, że tobie zawsze się wszystko udaje. Że ogarniasz życie.

Uśmiechnęłam się smutno.

– Ogarniam, bo muszę. Bo nie miałam wyboru. I nie chcę, żebyś ty była teraz w tym miejscu, w którym ja byłam. Ale jeśli już jesteś... nie będziesz w tym sama.

Pokiwała głową. Ujęła moją dłoń i ścisnęła. Jej palce były chłodne.

Zrobiło mi się jej żal

Przez chwilę myślałam, że nie powie mi nic więcej. Wydawało mi się, że się w sobie zamknie, że znowu ucieknie do swojego pokoju i zostawi mnie z niedopowiedzeniami. Ale nie. Zaskoczyła mnie. Wzięła głęboki wdech i powiedziała cicho, ale wyraźnie:

– On... mówi, że to nie jego sprawa.

Poczułam, jak coś we mnie zamarło. Nie ze złości. To było współczucie. Dla tej dziewczyny, która właśnie przeżywa swój pierwszy wielki zawód.

– Jak ma na imię? – zapytałam, choć w tamtej chwili nie miało to znaczenia.

– Bartek. Z naszej szkoły. Klasa wyżej. Był... fajny. Miły. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Nie mówiła tego z żalem. Raczej z zawstydzeniem, z takim cichym bólem, którego się nie pokazuje nikomu.

– A kiedy mu powiedziałaś?

– Dwa tygodnie temu. Na początku nic nie mówił. Potem wysłał wiadomość, że to nie jego problem. Przestał się odzywać.

– I co wtedy pomyślałaś?

Zuzia wzruszyła ramionami.

– Że zasłużyłam. Że powinnam była się domyślić, że to się tak skończy. Że zrobiłam wszystko źle.

– Nie – powiedziałam stanowczo. – To nie ty zawiodłaś. Tylko on.

Zuzia spojrzała na mnie z wahaniem.

– Ale przecież... ja też się zgodziłam. Też wiedziałam, co robię.

– Ale to nie znaczy, że zasługujesz na to, żeby cię zostawić samą z tym wszystkim.

Znowu cisza. Ale tym razem inna. Jakby coś się właśnie odblokowało.

– Nie chcę go już więcej widzieć – powiedziała w końcu. – Ale boję się, że go będę spotykać. W szkole, na korytarzu. I że będzie udawał, że mnie nie zna, albo jeszcze gorzej.

Podeszłam do niej. Usiadłam obok, objęłam ją ramieniem.

– Nie jesteś winna. Nie jesteś głupia. I nie jesteś sama.

Siedziałyśmy tak w milczeniu, blisko siebie. I wiedziałam już, że czas na kolejne pytanie: co dalej?

Zawsze będę przy niej

Po południu usiadłyśmy przy stole z kartką papieru. Nie miałam pojęcia, od czego zacząć. Zuzia też nie. Wpatrywałyśmy się w tę pustą kartkę, jakby miała nam sama podpowiedzieć rozwiązania.

– Co teraz? – zapytała cicho.

– Zastanowimy się razem – odpowiedziałam, choć tak naprawdę sama drżałam w środku.

Napisałam pierwsze słowo. Lekarz. Potem szkoła. Potem dalsze sprawy. Kartka szybko zapełniała się kolejnymi punktami, strzałkami, dopiskami, przekreśleniami. Zuzia co chwilę pytała, czy damy radę. Odpowiadałam, że tak, choć nie byłam pewna.

– A szkoła? – szepnęła. – Co jeśli mnie wyrzucą albo zaczną gadać?

– Będziemy o tym rozmawiać z wychowawcą. Nie wyrzucą cię. A to, co ludzie powiedzą, to ich problem.

Zuzia patrzyła na mnie nieufnie.

– Ty tak mówisz, jakby to było proste.

– To nie jest proste. Ale przejdziemy przez to razem.

Kartka zaczęła zapełniać się czymś, co przypominało plan działania. Nadal bałam się tej przyszłości, która rosła przed nami w tempie, na które nie byłam gotowa. Jednak Zuzi drżały dłonie, więc usiadłam bliżej i spojrzałam jej w oczy.

– Nie wiem, jak to będzie, mamo – wymamrotała.

– Ja też nie. Ale pamiętaj... będę przy tobie.

Spojrzała na mnie tak, jakby czegoś szukała. Może oparcia, może potwierdzenia, że rzeczywiście wierzę w każde swoje słowo. Ścisnęła moją dłoń najmocniej, jak potrafiła. I wtedy pierwszy raz od wczoraj poczułam, że mimo całego strachu idziemy w jednym kierunku.

Wieczorem siedziałyśmy razem na kanapie

Obie zmęczone, wyczerpane tym wszystkim, co przyniósł nam ten jeden dzień. Nie mówiłyśmy już nic. Nie trzeba było. Miałyśmy siebie, a to na razie musiało wystarczyć. Zuzia wtuliła się we mnie jak kiedyś, gdy była mała i bała się burzy. Teraz też się bała. I ja też. Ale był w tym strachu jakiś rodzaj czułości. Taki, który pojawia się tylko wtedy, gdy już nie ma miejsca na udawanie. Nie wiem, co będzie jutro. Nie wiem, czy damy sobie radę ze szkołą, z lekarzami, z ludźmi. Ale wiem jedno – nie pozwolę, żeby przeszła przez to sama. Już nie.

Siedząc tam w ciszy, myślałam o tej dziewczynie, którą kiedyś byłam. O jej samotności, o tych wszystkich dniach, kiedy udawała, że jest silna, choć rozpadała się w środku. Chciałabym ją teraz przytulić. Powiedzieć jej, że nie wszystko będzie dobrze, ale że warto iść dalej. Nie mogę już pomóc tamtej Beacie. Ale mogę pomóc mojej córce. Wsunęłam dłoń w jej włosy i poczułam, jak oddycha spokojnie, równo. Zasnęła. A ja patrzyłam w ciemność, której już się nie bałam. Kiedyś byłam sama. Teraz jestem matką. I to musi wystarczyć.

Beata, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama