„W Nowy Rok chciałam obejrzeć koncert wiedeński. Zamiast tego muszę użerać się z synową i wrzeszczącymi wnukami”
„Poczułam gulę w gardle. Nikt mnie tu nie słuchał, ani wnuki, ani synowa. W moim domu nie miałam prawa do godziny ciszy. W tle usłyszałam pierwsze dźwięki koncertu noworocznego i to było na tyle, bo dzieci ponownie włączyły bajkę na pełny regulator. Byłam bliska płaczu”.

- Redakcja
Nie taki miał być ten Nowy Rok. Od lat miałam swój rytuał: czarna kawa, kilka pralinek z wiśnią i koncert noworoczny z Wiednia w telewizji. W salonie pachniało świeżością, białe obrusy jeszcze lśniły po świętach, a ja czekałam na moment, kiedy wreszcie zostanę sama. Zasłużona cisza po grudniowym zgiełku, po prezentach, po myciu naczyń i po nieskończonych rozmowach o niczym. Tego jednego dnia chciałam po prostu posiedzieć i popatrzeć na tańczące pary w złotych salach pałacu Schönbrunn. Przenieść się choć na chwilę w świat elegancji, porządku i muzyki, gdzie wszystko jest lekkie i zgrane jak w orkiestrze.
Nie prosiłam o wiele. Nie czekałam na wycieczkę ani na pierścionek z brylantem. Chciałam po prostu godziny spokoju. Godziny dla siebie, w swoim domu. Ale los, jak co roku, przypomniał mi, że moje marzenia nikogo nie obchodzą. I że nawet najdrobniejsza przyjemność może zostać brutalnie podeptana przez cudze buty.
Zwykle dzieci odwiedzały mnie po Nowym Roku, z wizytą – krótką, zapowiadaną. W tym roku postanowili inaczej. Może po prostu nie chciało im się z nikim innym świętować? W każdym razie traf padł na mnie. I zamiast skrzypiec i walca, dostałam głośne zabawki, rozlane mleko i wrażenie, że nie mam już nic swojego.
To był dopiero początek
– Babciu, a gdzie są te ciasteczka z lukrem?! – wydarła się Maja, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi wejściowe za nimi.
Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, bo zaraz za nią wbiegł jej młodszy brat, Jaś, z kijem w dłoni, udając, że bije niewidzialnego smoka.
– Jasiek, przestań, bo rozwalisz mi wazon! – zawołałam, ale już było za późno. Wazon po mojej mamie przechylił się niebezpiecznie na komodzie. Złapałam go w ostatniej chwili.
Za nimi weszła ona. Moja ukochana synowa, która nigdy nie ściąga butów w przedpokoju, a torby kładzie byle gdzie.
– Cześć, mamo – rzuciła, jakby wpadła na chwilę do sklepu spożywczego, a nie do mieszkania, które sprzątałam pół dnia. – Zajmiesz się dziećmi przez godzinkę? Muszę pilnie zadzwonić do klientki.
– Ale ja miałam...
– Jasiek, nie ruszaj tego! – wrzasnęła nagle, rzucając torebkę na moją sofę. – Mamo, gdzie można się tu zamknąć, żeby mieć trochę ciszy?
"Trochę ciszy" – pomyślałam. Dobre sobie. Patrzyłam, jak rozsiada się z laptopem przy moim stole, zasłaniając sobą bukiet goździków i obrus, który wyprasowałam specjalnie na dzisiaj. Mój syn, jak zwykle, został w samochodzie, „bo musi popracować zdalnie z telefonu”. Wzięłam głęboki oddech. To dopiero początek.
Musiałam zacisnąć zęby
Miałam nadzieję, że po śniadaniu dzieci trochę się uspokoją, ale byłam naiwna. Maja wyciągnęła wszystkie poduszki z kanapy i zaczęła budować z nich zamek. Jasiek wlazł mi na kredens, bo "chciał zobaczyć, czy na górze są cukierki".
– Dzieci, nie ruszajcie tego, to nie jest wasze! – próbowałam mówić spokojnie, choć już mi się trzęsły ręce.
– Babciu, ale my się tylko bawimy! – odparła Maja obrażonym tonem, jakby rzucenie mi na podłogę czterech poduszek i dwóch koców to była szczytna misja.
Z kuchni dobiegł mnie dźwięk mikrofalówki. Synowa podgrzewała mleko... w filiżance z mojego ślubnego kompletu. Tego, który wyciągałam raz w roku na święta.
– Nie używaj tej filiżanki – powiedziałam cicho. – Ona jest...
– Oj, mamo, przecież to tylko szkło. Przestań być taka przewrażliwiona.
W tej samej chwili Jaś z impetem rzucił się na poduszki i przewrócił lampę. Lampa upadła z hukiem, a ja usłyszałam w głowie dźwięk: „cyk”. To nie był dźwięk rozbitej żarówki, tylko coś pękło we mnie. Poczułam, że jestem na krawędzi, a moja cierpliwość zaraz się skończy. Starałam się jednak zacisnąć zęby i doczekać do koncertu.
I tyle było z koncertu
Czekałam cały dzień na ten moment. Punkt dwunasta, filharmonicy wiedeńscy, balet, złote wnętrza i ta cudowna lekkość walców Straussa. Rozsiadałam się właśnie z filiżanką kawy, jak co roku, ale nie zdążyłam nawet usiąść na dobre.
– Babciu, możemy puścić bajkę? – zapytała Maja, już z pilotem w dłoni.
– Nie, kochanie, babcia ogląda teraz swój koncert. Bajka będzie później.
– Ale ja chcę teraz! – wydarła się dziewczynka i zanim zdążyłam zaprotestować, telewizor zamienił się w kolorowy chaos zwierzątek i dźwięków.
– Dzieci, niech babcia obejrzy chociaż dziesięć minut! – zareagowała synowa, nie podnosząc wzroku znad telefonu.
– A ja chcę bajkę – mruknął Jasiek i wrócił do rozwalania klocków.
Poczułam gulę w gardle. Nikt mnie tu nie słuchał. W moim domu nie miałam prawa do godziny ciszy. W tle usłyszałam pierwsze dźwięki „Nad pięknym modrym Dunajem” i to było na tyle, bo dzieci ponownie włączyły bajkę na pełny regulator.
– Niech się mama nie obraża – rzuciła synowa. – Dzieci są tylko raz małe.
Tak. A ja ani razu nie miałam chwili spokoju.
Nikt mnie nie rozumiał
Wieczorem, gdy dzieci w końcu zasnęły, a moja kuchnia wyglądała jak po bitwie pod Grunwaldem, poczułam, że już dłużej tak nie mogę. Musiałam w końcu dać upust swoim emocjom. Usiadłam z synem przy stole.
– Moglibyście chociaż trochę mi pomóc. Albo chociaż mnie uprzedzić, że przyjeżdżacie na trzy dni, a nie na jeden – zaczęłam ostrożnie.
– Mamo, nie zaczynaj. I tak się staramy. Dzieci są jakie są, no trudno.
– A koncert? Czy naprawdę nie można było ich zająć czymś chociaż przez godzinę? Cały rok na to czekałam.
– Przesadzasz. To tylko telewizja.
– To była moja jedyna noworoczna przyjemność. I nie, nie przesadzam.
Więcej nie byłam w stanie powiedzieć, bo głos już zaczął mi się trząść. Syn tylko westchnął i wyjął telefon.
– Mamo, muszę odpisać na jednego maila.
Zostałam sama przy stole, ze ścierką w dłoni. W tle znowu rozbrzmiały dziecięce krzyki. Wnuki jednak nie zasnęły. Jasiek dostał ataku złości, bo Maja zabrała mu tablet. Zamknęłam oczy i wyliczałam w myślach, ile jeszcze godzin zostało do ich wyjazdu.
Nie będę za tym tęsknić
W mieszkaniu było ciemno, poza światłem w kuchni, gdzie dopijałam zimną już herbatę. Blat był pełen okruszków, a zlewozmywak po brzegi wypełniony talerzami z resztkami kakao, naleśników i dziecięcych prób „samodzielnego krojenia nożem”. Wrzuciłam dwa widelce do zmywarki i oparłam się plecami o szafkę. Wciąż miałam na sobie fartuch, choć kolacja skończyła się godzinę temu. Chciałam tylko, żeby ten dzień się skończył.
Nagle zadzwonił domofon. Nie spodziewałam się nikogo. Głos sąsiadki, Heli, był jak zawsze czysty i żywy.
– Krystyna, masz trochę mąki? Przyszłam po dwie łyżki, bo ciasto na pierogi lepi się do stolnicy.
Wpuściłam ją bez wahania. Po chwili stała już w kuchni, rozpinając płaszcz.
– Wejdź. I tak jeszcze nie śpię. Wnuki są jak tornado. A ja chyba już nie mam tyle siły co kiedyś.
Hela spojrzała na mnie z tym swoim ciepłym półuśmiechem.
– No, nie marudź – rzuciła. – Ja to bym dała wszystko, żeby wnuki mnie jeszcze raz tak zmęczyły. Zazdrość mnie bierze, jak słyszę, że są u ciebie dzieci. Masz je na co dzień?
– Nie mam. I może dlatego tak mi ciężko, jak przyjeżdżają – odpowiedziałam po chwili. – Kocham je, wiadomo. Ale ja naprawdę marzyłam tylko o tym koncercie z Wiednia. Jak co roku. To był mój plan. A skończyło się na bajkach i rozwalonym fotelu.
Hela wzięła głęboki oddech i spojrzała na mnie poważniej.
– Masz prawo chcieć świętego spokoju. Tylko pamiętaj, że jak umrzesz, to im zostaną wspomnienia. I lepiej, żeby nie były tylko o tym, że babcia zawsze się złościła.
Zamilkłam. Słowa Heli zostały we mnie jak zadra. Trafiła w punkt – jak zwykle. Ale nie umiała powiedzieć tego bez cienia wyrzutu. Albo może to ja tak to odebrałam.
Wróciłam do salonu. Jasiek spał zwinięty w moim fotelu, Maja spała w poprzek wersalki, z tabletem przy twarzy. Na dywanie leżała torebka synowej, półotwarta, z wystającą paczką gum do żucia i lakierem do paznokci. Z kuchni dobiegły mnie ostatnie słowa Heli, zanim wyszła:
– Zobaczysz, za kilka lat będziesz tęsknić za tym chaosem.
A może właśnie nie będę?
Mam prawo do spokoju
Dzieci wyjechały dwa dni później, zostawiając po sobie nie tylko skarpetki, papierek po batonie i rozmazany dżem na lodówce. Zostawiły też to, czego nie da się zetrzeć mopem: poczucie, że mój dom przestał być moim domem, gdy tylko przekroczyli próg. Że jestem traktowana jak darmowy hotel z opcją opieki do dzieci. Że moje „nie” znaczy tyle co nic.
Zebrałam zabawki, które zostawili porozrzucane, włożyłam do reklamówki. Zastanawiałam się, czy ich komuś nie oddać. Po chwili pomyślałam, że jeszcze się przydadzą. Ale w głowie miałam już jedno postanowienie: w przyszłym roku wyjeżdżam. Nawet do sanatorium. Gdziekolwiek, byle nie tu. Byle nie musieć się godzić na takie traktowanie.
Włączyłam powtórkę koncertu. Sala w Wiedniu była jak zawsze złota i elegancka, tancerze lekko sunęli po parkiecie, a orkiestra grała z gracją. Spojrzałam na filiżankę – kawa już zimna. Ale siedziałam w ciszy. Z nikim się nie musiałam dzielić pilotem. Nikt nie deptał mi po dywanie, nie rozlewał soku na obrus.
I wtedy właśnie poczułam coś dziwnego. Smutek? Wdzięczność? Z ulgą przyznałam sama przed sobą: kocham swoje wnuki, ale nie chcę ich mieć w domu na trzy dni. Kocham syna, ale chciałabym, żeby umiał postawić się swojej żonie i stanąć po mojej stronie. Nie jestem wyrodna. Po prostu mam prawo do spokoju.
Ten dom jest mój. I Nowy Rok też będzie mój. I choćby miała to być ostatnia walka w życiu – następnym razem nie dam sobie go odebrać.
Krystyna, 70 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że ferie świąteczne przyniosą mi spokój. Ale gdy córka wyznała, co znalazła w komputerze męża, wściekłam się”
- „Na gwiazdkę dostałam od teściowej stek gorzkich słów, bo kupiłam gotowe ciasto. Za rok pożałuje swoich komentarzy”
- „W prezencie od dzieci dostałam wyjazd do sanatorium. Wzbraniałam się, ale zimowy kulig od razu roztopił moje serce”

