Reklama

W naszym domu nigdy nie było zbyt dużo pieniędzy. Każda złotówka była przeliczana dwa razy, zanim trafiła do sklepowej kasy. Mama chodziła z notesem na zakupy, a tata zawsze powtarzał, że najważniejsze to mieć dach nad głową i siebie nawzajem. Nie pamiętam wakacji za granicą, nowych zabawek czy markowych ubrań. Ale nie narzekałam, bo wierzyłam, że tak po prostu wygląda życie. Z czasem przyzwyczaiłam się do skromności, aż w dorosłości odkryłam coś, co nie mieściło mi się w głowie. Mój ojciec ukrywał przed nami prawdę przez całe życie. A ja długo nie rozumiałam, dlaczego.

Puste półki, ale pełne serca

– Mamo, mogę to jogurcik? – zapytałam kiedyś, mając może sześć lat, wskazując palcem na kolorowy kubeczek z księżniczką na etykiecie.

Mama szybko zabrała mój palec i odsunęła mnie od chłodziarki.

Nie dzisiaj, kochanie. W domu mamy ser i chlebek. Zrobimy pyszną kanapkę.

Nie marudziłam. Wiedziałam, że jak mama mówi „nie dzisiaj”, to znaczy: „może kiedyś, jak będzie lepiej”. Zresztą umiała zrobić z niczego kolację, która smakowała jak uczta. Smażone ziemniaki z cebulką i jajkiem to było danie, po którym oblizywałam palce. Nikt nie narzekał, chociaż w lodówce przeważnie było pusto, a mama znała ceny każdego produktu w trzech najbliższych sklepach.

Ojciec był oszczędny aż do przesady. Pamiętam, że kiedyś rozlałam odrobinę mleka na stół, to przez tydzień słyszałam, że „mleko nie rośnie na drzewach”. Miałam wtedy może siedem lat i nie bardzo rozumiałam, czemu dla niego każda kropla czegoś, co nie było wodą z kranu, miała taką wagę.

Nigdy nie pytałam, ile tata zarabia, bo wydawało mi się, że to pytanie, którego dzieci nie powinny zadawać. Ale słyszałam jego rozmowy z mamą, urwane, szeptane wieczorem w kuchni. „Starczy na ratę?” „A rachunki zapłaciłaś?” „Zobaczymy po wypłacie...” – powtarzali, jakby to był jakiś zaklęty rytuał. Byliśmy biedni, ale nie głodni. Wydawało mi się, że to wystarczy. Przynajmniej wtedy tak myślałam.

Ojciec miał sekrety

W naszym mieszkaniu panował pewien rytuał. Ojciec zamykał się w pokoju, który nazywaliśmy biurem. Nikt tam nie wchodził. Mama nawet nie sprzątała – mówiła, że „nie wolno mu burzyć systemu”. System polegał na tym, że tata siedział po nocach nad papierami, notował coś, przeliczał, czasem stukał w stary kalkulator z wielkim wyświetlaczem. Wydawało się to bardzo ważne, choć nikt nie wiedział, co tak naprawdę tam robi.

– Twój ojciec ma na głowie wszystko – mówiła mama, kiedy pytałam, czemu nie możemy iść do kina jak inne dzieci z klasy. – Musi liczyć, planować. Życie to nie bajka.

Ale mnie to nie wystarczało. Czułam, że coś jest nie tak. Raz widziałam, jak tata wsunął jakiś dokument do szuflady i zamknął ją na klucz. Zrobił to szybko, jakby się przestraszył, że go przyłapałam. Innym razem, gdy siedziałam wieczorem na korytarzu z książką, usłyszałam, jak przez telefon mówi niskim, spiętym głosem:

– Przecież mówiłem, że nie w tym miesiącu. Nie mam. Będzie, jak będzie. Do widzenia.

Wszedł do kuchni, spojrzał na mnie i bez słowa wyciągnął butelkę piwa z lodówki. Nie pił dużo, ale zawsze po takiej rozmowie sięgał po jedną. Wypijał ją w ciszy, patrząc gdzieś w dal, a potem wracał do biura. Z czasem nauczyłam się, że są pytania, których się nie zadaje. Ale zaczęłam myśleć – jeśli naprawdę mamy tak mało, to na co idą te wszystkie pieniądze?

Prawda, której nie chciałam znać

Miałam wtedy dwadzieścia dwa lata. Studiowałam zaocznie, pracowałam w kawiarni, wracałam do domu tylko na weekendy. Rodzice wciąż mieszkali w tym samym bloku, w tym samym dwupokojowym mieszkaniu, w którym nic się nie zmieniło. Ten sam zniszczony dywan, te same wyblakłe firanki. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak zostawiłam.

W sobotę rano mama poprosiła mnie, żebym zajrzała do piwnicy i przyniosła słoiki z ogórkami. Zeszłam na dół, a gdy sięgałam po karton, zauważyłam starą walizkę. Ta sama, którą ojciec zabierał ze sobą, gdy jeździł w delegacje. Była otwarta. W środku – papiery. Koperty, wyciągi bankowe, potwierdzenia przelewów. Nie zamierzałam tego czytać, ale nazwisko ojca rzuciło mi się w oczy. A potem sumy. Dziesiątki przelewów – co miesiąc, do tej samej kobiety. I do... fundacji?

Wróciłam na górę z pustymi rękami. Ojciec siedział przy stole, łuskał słonecznik i patrzył w telewizor.

Kto to jest Barbara M.? – zapytałam spokojnie, choć w środku cała się trzęsłam.

Zamarł. Spojrzał na mnie, a potem na mamę, która właśnie zbliżała się z kuchni.

– To... – zaczął, ale zawahał się. – Nie teraz, proszę.

Mama patrzyła to na mnie, to na niego.

– Co się dzieje?

Może wreszcie mi też coś powiesz – powiedziałam twardo.

Cisza wypełniła pokój, jakby ktoś odciął prąd. Wtedy zrozumiałam, że nie tylko ja żyłam w niewiedzy.

Ktoś tu kłamie – i to nie ja

– Mamo, ty o niczym nie wiedziałaś? – zapytałam, patrząc jej w oczy.

– O czym miałam wiedzieć? – odpowiedziała zdezorientowana. – Co się dzieje?

Ojciec wstał. Nigdy nie widziałam go tak bezbronnego. Zwykle milczący, zdystansowany, nagle wyglądał, jakby nie wiedział, co zrobić z rękami.

– To nie tak, jak myślicie – zaczął.

– To w takim razie jak?! – uniosłam głos. – Przelewy, co miesiąc, do tej samej kobiety. Od lat. Ty, który zawsze mówiłeś, że ledwo wiążemy koniec z końcem, wysyłałeś komuś pieniądze? I fundacji? Jakiej fundacji?

Mama opadła na krzesło. Przez chwilę wyglądała, jakby miała zemdleć.

– Basi nie mogłem zostawić bez pomocy – powiedział w końcu ojciec. – Miała syna... mojego syna.

– Co?! – krzyknęła mama. – Miałeś dziecko z inną kobietą?

– Dawno temu. To było zanim się poznaliśmy... Ale potem, po latach, ona się odezwała. Powiedziała, że choruje. Że potrzebuje pieniędzy na leczenie. A potem... na utrzymanie chłopaka.

Zrobiło mi się niedobrze. Mój ojciec, który nie kupował mi nawet jogurtu, bo „nie ma pieniędzy na fanaberie, przez dwadzieścia lat utrzymywał inne dziecko. Moje rodzeństwo, o którym nigdy nie słyszałam. Mama też nie.

– Oszukiwałeś nas całe życie – powiedziałam cicho. – To nie bieda była naszym problemem. To twoje kłamstwa.

Ojciec nie zaprzeczył. A ja już wiedziałam, że nic z tego nie da się cofnąć.

Wybaczenie czy zdrada?

Mama przez cały wieczór nie odezwała się ani słowem. Siedziała przy stole z kubkiem herbaty, której nawet nie tknęła. Ojciec próbował coś mówić – że żałuje, że chciał dobrze, że nie umiał inaczej – ale każde jego słowo odbijało się od niej jak od ściany. Ja też milczałam. Bałam się, że jeśli zacznę mówić, powiem coś, czego potem będę żałować.

W nocy nie spałam. Leżałam na starym łóżku w pokoju z dzieciństwa, patrzyłam w sufit i próbowałam zrozumieć. Jak można być tak blisko kogoś i nie znać go wcale? Przecież kochałam ojca. Mimo jego surowości, mimo milczenia, mimo oschłości – wierzyłam, że to wszystko ma sens. Że tak trzeba, że nie ma innego wyjścia. A on? Przez te wszystkie lata oddawał komuś innemu to, co powinno należeć do nas.

Rano mama była już ubrana. Walizka stała przy drzwiach.

– Jadę do siostry – powiedziała bez emocji. – Muszę to przemyśleć.

Ojciec nawet nie próbował jej zatrzymać.

– Masz prawo – tylko tyle z siebie wydusił.

Podeszłam do mamy, chciałam ją przytulić, ale ona tylko dotknęła mojej dłoni.

Dobrze, że się dowiedziałaś. Lepiej późno niż wcale – szepnęła. – Ale boli. Strasznie boli.

Zostałam w tym domu z ojcem i ciszą tak gęstą, że trudno było oddychać. Wiedziałam, że jeszcze nie raz przyjdzie mi z nim porozmawiać. Ale nie wiedziałam, czy kiedykolwiek będę w stanie mu wybaczyć.

W spadku mam milczenie

Od tamtej rozmowy minęło prawie pół roku. Mama wróciła po trzech tygodniach, ale już nie była taka sama. Już nie mówiła o ojcu „twój tata”, tylko „on”. Byli pod jednym dachem, ale osobno. Czasem rozmawiali, ale było w tym coś zimnego, jakby każde zdanie było wyliczone i skrupulatnie odmierzane. Nigdy nie zapytała go więcej o Basię. O syna. O to, jak długo kłamał. Może bała się odpowiedzi. Może już nie chciała ich znać.

Ja po tamtym weekendzie długo unikałam wizyt. Czułam się zdradzona, jakby ktoś mi zabrał całe dzieciństwo i zamienił je na jakieś obce wspomnienia. Czy ja naprawdę miałam szczęśliwy dom, jeśli był zbudowany na tajemnicy? Czy ojciec w ogóle nas kochał? A może jego miłość była tylko wygodnym wytłumaczeniem?

W końcu pojechałam z nim na cmentarz. Bez mamy. Podczas jazdy nie odezwałam się ani słowem. Dopiero przy grobie babci ojciec wyjął z kieszeni zdjęcie. Młoda kobieta z ciemnymi włosami i chłopak z uśmiechem niemal identycznym jak mój.

– To on. Twój brat – powiedział cicho. – Nie chciałem cię ranić. Ale nie potrafiłem zostawić go samego. Przepraszam.

Patrzyłam długo na to zdjęcie. I choć serce krzyczało, że powinnam rzucić je w błoto, nie zrobiłam tego. Nie wiem, czy kiedykolwiek mu wybaczę. Ale wiem, że nie chcę milczeć jak on. Nie chcę, by moje życie było zbudowane na sekretach. Bo nie ma takiej biedy, która usprawiedliwiłaby kłamstwo.

Joanna, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama