„W naszym domu nie wolno mi kupić nic dla siebie. Każda złotówka musi być zatwierdzona przez mojego męża”
„– Zaczynasz się robić bezczelna – syknął. – Najpierw książka, teraz sukienka. Co dalej? Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – Bo kupiłam sobie sukienkę? – spytałam. – Bo kłamiesz prosto w oczy”.

- Redakcja
Z pozoru wszystko wygląda normalnie: mieszkamy w szeregówce na spokojnym osiedlu, dzieci chodzą do szkoły i przedszkola, a ja pracuję zdalnie jako specjalistka od social mediów w jednej z agencji reklamowych. Niby sielanka, prawda? Ale kiedy ktoś pyta, jak mi się żyje, odpowiadam: „Dobrze, nie narzekam”. Bo co mam powiedzieć? Że nie wolno mi kupić sobie nawet głupiej kawy w drodze do pracy bez pytania Marka o zgodę?
Zawsze mieliśmy „wspólne podejście do finansów”. Tak Marek to nazywał. Ale „wspólne” oznaczało w praktyce, że on decyduje o wszystkim. Moja pensja trafia na wspólne konto, ale to mąż nim zarządza. Gdy chcę kupić coś „ekstra” – cokolwiek, co nie jest jedzeniem, rachunkiem, chemią gospodarczą albo ubraniem dla dzieci – muszę się tłumaczyć.
– Przecież umawialiśmy się, że większe wydatki konsultujemy – mówi z tym swoim tonem cierpliwego księgowego, który tłumaczy przedszkolakowi zasady budżetu domowego.
Nie sądziłam, że rozmowa z Natalią – moją przyjaciółką jeszcze z liceum – aż tak mnie ruszy.
– Nie możesz kupić sobie szminki bez jego zgody? – zapytała przez telefon. – Karola, to nie jest małżeństwo. To więzienie.
I wtedy po raz pierwszy coś we mnie pękło.
Mąż miał pretensje
W poniedziałek wieczorem zrobiłam coś, czego nie robiłam od lat. Weszłam na stronę księgarni internetowej i kupiłam książkę. Nic wielkiego – powieść obyczajowa, 29,90 zł. Kliknęłam „kup teraz”, jakbym tym jednym kliknięciem chciała sprawdzić, czy jeszcze potrafię podejmować decyzje sama.
Dwa dni później paczka przyszła. Byłam w kuchni, kroiłam marchewkę do zupy, kiedy Marek wrócił z pracy i wyciągnął z torby niedużą, szarą kopertę.
– Co to? – spytał, marszcząc brwi.
– Książka – odpowiedziałam najspokojniej, jak umiałam.
Zamilkł na chwilę. Potem położył paczkę na blacie.
– Nie mówiłaś, że coś zamawiałaś.
– Bo... to tylko książka. Myślałam, że to nie problem.
– To nie chodzi o książkę – powiedział lodowatym tonem. – Chodzi o zasady. Ustalaliśmy, że każdą złotówkę omawiamy.
– Nie, Marek. Ty ustalałeś. Ja po prostu się zgadzałam, żeby nie było awantury.
Podniósł głowę, spojrzał na mnie z chłodnym zdziwieniem.
– Więc teraz robisz zakupy za moimi plecami?
– Pracuję, pamiętasz?
Zacisnął usta i wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą. Patrzyłam na tę głupią kopertę, jakby była bombą. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że jestem wściekła. Nie przestraszona. Nie winna. Po prostu wściekła.
Tłumaczyłam się przed innymi
Tomek wpadł w sobotę. Mój młodszy brat, zawsze z tym swoim niewygodnym talentem do zadawania pytań, których nikt nie chce słyszeć. Dzieci biegały po salonie, a ja mieszałam sos do makaronu. Marek akurat pojechał z kolegą na siłownię – standardowa ucieczka w „ważniejsze sprawy”.
– Karola, a ty kiedy ostatni raz byłaś na zakupach tak dla siebie? – zapytał znienacka, siadając przy stole.
– Jak to? Kupuję rzeczy...
– Dla dzieci. Dla domu. A dla siebie? – podniósł brew. – Nowa torebka? Sukienka? Książka?
Zacisnęłam dłonie na łyżce.
– Tomek, nie rozumiesz... U nas jest inaczej. Marek po prostu pilnuje finansów. To jego sposób na stabilizację.
– A twój sposób na życie to co? Ciche podporządkowanie?
– Nie, ja... ja się zgadzam. To znaczy... to działa. – głos mi zadrżał.
Tomek wstał. Podszedł bliżej i spojrzał mi w oczy.
– Karolina, ty jesteś dorosłą kobietą, ale mówisz, jakbyś musiała o wszystko prosić. To się nie nazywa stabilizacja. To kontrola. I nie widzę w tym nic zdrowego.
Chciałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Przypomniałam sobie, jak dwa dni wcześniej Marek przeliczał paragon za papier toaletowy, bo „coś za dużo”.
– To mój mąż. Rodzina. Nie jest łatwo...
– Właśnie dlatego musisz otworzyć oczy – odparł cicho.
Gdy wyszedł, długo siedziałam w ciszy, wpatrując się w stół. Wiedziałam, że ma rację. Ale jeszcze bardziej – bałam się, że naprawdę to sobie uświadamiam.
Pokłóciliśmy się
To była promocja. 80 zł za sukienkę, przecenioną z 230. Zielona, miękka w dotyku, z kieszeniami. Przymierzyłam ją trzy razy, zanim zdecydowałam się ją wziąć. Pierwszy raz od lat kupiłam coś dla siebie, nie konsultując tego z Markiem.
Schowałam ją w szafie za zimowymi swetrami. Planowałam założyć ją na urodziny koleżanki z pracy – impreza w restauracji, nic wielkiego, ale chciałam wyglądać inaczej. Dobrze. Pewnie. Jak kobieta, która istnieje.
Ale trzy dni później Marek znalazł paragon. Stałam przy zlewie, kiedy przyszedł do kuchni, trzymając go w dłoni, jakby to była broń.
– Co to ma być?
– Paragon – odpowiedziałam, próbując mówić normalnie, choć już czułam, jak żołądek zaciska mi się z niepokoju.
– Sukienka za 80 zł? I nawet nie uznałaś za stosowne wspomnieć?
– Bo to moja sprawa. Chciałam coś mieć. Jedną rzecz.
– Zaczynasz się robić bezczelna – syknął. – Najpierw książka, teraz sukienka. Co dalej?
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Bo kupiłam sobie sukienkę? – spytałam.
– Bo kłamiesz prosto w oczy.
– Boję się ci mówić cokolwiek, bo zawsze robisz z tego aferę! – wyrzuciłam z siebie i zrobiło się cicho.
Patrzył na mnie długo. A ja... nie przeprosiłam. Nie tłumaczyłam się. Po prostu stałam w tej ciszy. Coś się we mnie zmieniło.
Nie wiedziałam, co robić
Dzień po kłótni nie odezwał się ani słowem. Rano Marek wyszedł do pracy, trzaskając drzwiami tak mocno, że dzieci podskoczyły przy śniadaniu. Milczałam. Nie chciałam im tłumaczyć, dlaczego tata znowu jest zły. W południe zadzwoniłam do Natalii.
– Spotkajmy się. Muszę pogadać – powiedziałam cicho.
Godzinę później siedziałyśmy na ławce w parku. Kupiłyśmy kawy na wynos. Ja miałam łzy w oczach już przy pierwszym łyku.
– Ja się duszę, Natalia. Boję się wracać do domu. Boję się cokolwiek kupić, powiedzieć, zrobić... – zaczęłam mówić.
Natalia słuchała w ciszy. Potem tylko położyła mi rękę na kolanie.
– Karola. Ty się boisz męża. To nie jest normalne.
– Nie mam dokąd pójść – wyszeptałam. – Gdybym nawet chciała odejść...
– Masz mnie. Masz Tomka. Przenocujesz u mnie, nawet z dzieciakami. Pomogę ci. Ale musisz sama poczuć, że już wystarczy.
Patrzyłam na liście spadające z drzew. Chciałam uwierzyć, że dam radę. Że jestem kimś więcej niż żoną, która musi prosić o zgodę na dezodorant. Wieczorem wróciłam do domu. Zajrzałam do szafy. Sukienka wciąż tam była. Zaczęłam pakować torby. Powoli. Bez pośpiechu. Każdy ruch był jak przebudzenie.
Podjęłam decyzję
Zamek w drzwiach zaskrzypiał tuż po dziewiętnastej. Dzieci już leżały w łóżkach, oglądały bajkę. Ja siedziałam na skraju kanapy z dwoma torbami u stóp. W dłoniach trzymałam kubek herbaty, ale był już zimny.
Marek wszedł do przedpokoju i zamarł.
– Co to ma być? – spytał bez cienia emocji.
– Wyprowadzam się – powiedziałam.
Nie podniósł głosu. Nie zrobił awantury. Spojrzał tylko na mnie uważnie, jakby analizował ruch przeciwnika w szachach.
– Nie możesz mi tego zrobić, Karolina. Zniszczysz naszą rodzinę – powiedział cicho.
– Rodzina to nie więzienie. A ja nie jestem twoją własnością – odpowiedziałam spokojnie, aż sama się sobie dziwiłam.
Podszedł bliżej. Widziałam, jak jego twarz delikatnie drga. Może ze złości. Może z lęku.
– Nie poradzisz sobie sama. Nie dasz rady.
– Może nie. Ale spróbuję. Bo wolę się potknąć na własnych nogach, niż gnić przy twoim boku.
Milczał długo.
– Nie zabierasz dzieci? – zapytał zimno.
– Zabieram jutro rano. Dzisiaj chcę, żeby zasnęły spokojnie.
Nie odpowiedział. Stał w przedpokoju, a ja minęłam go bez słowa. Nie było krzyku. Właśnie zrozumiałam, że wszystko się skończyło.
Nie zmienię zdania
Zamieszkałam u Natalii. Na razie w jednym pokoju z dziećmi, ciasno, ale bezpiecznie. Zrobiłam to. Odeszłam. Czasem budzę się w nocy z bijącym sercem – ze strachu, że on zaraz wejdzie. Albo że się rozmyślę. Nie jest łatwo. Każda decyzja to teraz wyzwanie. Każda złotówka oglądana z dwóch stron. Ale nikt mnie już nie rozlicza z paragonów, nie patrzy na ręce, nie mówi, kiedy mogę oddychać.
Patrzę na dzieci i wiem, że zasługują na matkę, która nie boi się żyć. Która pokazuje im, że godność nie ma ceny. W naszym domu nie wolno mi było kupić nic dla siebie. Teraz kupiłam sobie wolność. Nie wiem, ile będzie kosztować – ale wiem, że było warto.
Karolina, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Byłam pewna, że trafiłam na prawdziwą miłość w internecie. Gdy poprosił o przelew, zapaliła mi się czerwona lampka”
- „Nad grobem ojca słyszałem tylko krzyki mojej mamy i żony. Wreszcie nie wytrzymałem, bo ile można kłócić się o znicze”
- „Gdy kupiłem zegarek za kasę z premii, żona urządziła mi awanturę. Przekroczyła granicę, więc mogłem zrobić tylko1”

