Reklama

Skończyłam niedawno czterdzieści lat. Przez cały dzień moich urodzin udawałam, że to zwykły poniedziałek. Wstałam o tej samej porze, co zawsze, włączyłam radio, ale dźwięki grały gdzieś obok mnie.

Nikt nie pamiętał

Wyszłam do pracy bez makijażu, w tej samej granatowej marynarce, którą nosiłam od lat, bo pasowała do wszystkiego i nie rzucała się w oczy. W autobusie nikt na mnie nie spojrzał, a ja nie spojrzałam na nikogo. Przez cały dzień przy biurku wypełniałam tabele i liczyłam, tak jak co dzień, odkąd skończyłam studia. W biurze nikt nie zapytał, co planuję po pracy, nikt nie złożył życzeń, oprócz Oli. Przyszła rano z kawą i powiedziała cicho:

– Wszystkiego najlepszego, Ewa.

Odpowiedziałam:

– Dzięki. Tylko nie śpiewaj, proszę.

Uśmiechnęła się, ale szybko zniknęła z powrotem za monitorem. Po południu poszłam do sklepu i włożyłam do koszyka mały tort. Zrobiłam to raczej ze wstydu, że miałabym wrócić do pustego mieszkania z pustymi rękami.

W domu zadzwonił telefon. Spojrzałam na ekran i odrzuciłam połączenie. Wiedziałam, kto dzwoni i wiedziałam, co usłyszę. Wolałam ciszę. Usiadłam w kuchni i patrzyłam przez okno na gałęzie drzew poruszane wiatrem. Siedziałam tak długo, aż zrobiło się zupełnie ciemno. Nie włączyłam światła.

Siedziałam w samotności

Jeśli miałabym opisać ten dzień jednym słowem, powiedziałabym: obojętność. Nic mnie nie bolało, ale też nic mnie nie cieszyło. A może po prostu nie potrafiłam już rozpoznać różnicy. Wieczorem, kiedy ulice ucichły, wyjęłam z lodówki tort. Zostawiłam go w plastikowym opakowaniu, nawet nie przeniosłam na talerz. Stałam przy zlewie i jadłam wprost z pudełka, małą łyżeczką do herbaty.

Smakował sztucznie, jakby ktoś próbował naśladować malinę, ale bez przekonania. Nie zapaliłam świeczek, nie składałam sobie życzeń, nie miałam na to ochoty. Byłam po prostu zmęczona.

W radiu ktoś mówił o nadchodzącej fali mrozów. Włączyłam je tylko po to, żeby nie siedzieć w całkowitej ciszy. Mimo to dźwięki nie przebiły się do mnie. Patrzyłam w ścianę, jakby czekała, aż jej coś powiem. Ale nie miałam nic do powiedzenia. Nawet sobie.

Na moment pomyślałam o dzieciństwie. Mama zawsze piekła sernik na moje urodziny, chociaż nigdy go nie lubiłam. Uważała, że to eleganckie ciasto, odpowiednie na taką okazję. Stawiała go na stole z tą swoją dumą, z miną, która mówiła: „Nie narzekaj, zrobiłam to dla ciebie”. Nigdy nie pytała, co bym chciała. Miała plan na wszystko.

Decydowała za mnie

Sernik, szkoła muzyczna, liceum z rozszerzoną matematyką, potem rachunkowość. Żadnych tańców, żadnych harcerzy, żadnych nieprzemyślanych decyzji. Miało być porządnie. Życie w prostych kolumnach. Kiedy powiedziałam, że chciałabym zapisać się na zajęcia z rysunku, odpowiedziała tylko:

– To jakieś fanaberie. To ci nie da przyszłości.

A gdy nie dostałam się na upragnione studia, rzuciła bez patrzenia mi w oczy:

– Nie tak to sobie wyobrażałam.

Siedząc w kuchni, przypomniałam sobie tamten wieczór, kiedy dowiedziałam się, że mnie nie przyjęli. Płakałam w łazience z twarzą schowaną w ręcznik. Myślałam wtedy, że świat mi się zawalił. A przecież to był tylko początek.

Następnego dnia matka zadzwoniła ponownie. Telefon zawibrował na blacie, kiedy właśnie wkładałam kubek do zmywarki. Tym razem odebrałam.

– Dlaczego nie odebrałaś wczoraj? To niegrzeczne – powiedziała od razu, bez przywitania.

– Po prostu nie chciałam rozmawiać – odpowiedziałam spokojnie.

– No tak, zawsze uciekasz. Mogłaś być kimś, a sama wszystko zmarnowałaś przez takie ucieczki.

– A może to nie wszystko moja wina?

Po drugiej stronie zapadła cisza. Przez chwilę myślałam, że się rozłączyła, ale usłyszałam cichy oddech, jakby nie była pewna, co teraz powiedzieć. Nie czekałam na dalszy ciąg. Pożegnałam się i zakończyłam połączenie.

Nie czułam złości

Wtedy poczułam, jakby nagle zrobiło się więcej miejsca w środku. Miałam wrażenie, że ta rozmowa była potrzebna, choć powiedziałyśmy sobie prawie to samo, co zawsze.

Nie spodziewałam się jego wiadomości. Przyszła wieczorem, kiedy przeglądałam maile z pracy: „Cześć, widziałem cię ostatnio w tramwaju. Nadal nosisz ten sam szalik. Może kawa? – Andrzej”. Zawahałam się. Minęło prawie osiem lat. Odpisałam po godzinie i umówiliśmy się w kawiarni w centrum miasta.

Gdy przyszłam, on czekał już przy stoliku. Niewiele się zmienił. Może miał więcej siwych włosów przy skroniach, ale oczy miał te same – czujne, uważne. Uśmiechnął się, gdy mnie zobaczył.

– Pamiętasz, co mówiłaś, kiedy odchodziłaś?

– Że się boję, że nie wystarczę.

– I miałaś rację?

Zawahałam się.

– Nie. Zabrakło mi tylko odwagi.

Chciałam coś zmienić

Andrzej spojrzał gdzieś za moje ramię, jakby chciał odpowiedzieć, ale nie wiedział, co. Po kawie rozeszliśmy się bez obietnic. Nie było dotyku, nie było „do zobaczenia”, tylko lekki ukłon głowy i krok w dwie różne strony.

Wracając do domu, czułam się dziwnie. Nie było tęsknoty, nie było ulgi. Po prostu nie wiedziałam, co z tym wszystkim zrobić. W mieszkaniu otworzyłam lodówkę, a tam stał jeszcze kawałek tortu. Wyjęłam go, usiadłam przy stole i zjadłam powoli, choć wcale nie miałam na niego ochoty. Chyba chciałam tylko zamknąć to, co zaczęło się tamtego dnia.

Kiedy odsunęłam talerzyk, poczułam zmęczenie, ale inne niż dotąd. Nie takie, które wciągało mnie w bezsilność, raczej takie, które zapowiadało, że nadchodzi czas porządków. Wiedziałam, że tak dalej się żyć nie da. Muszę coś zrobić, choćby małego, ale swojego.

Usiadłam na kanapie z telefonem w dłoni i wpisałam w wyszukiwarkę „terapia”. Przeglądałam strony po kolei, aż trafiłam na gabinet w mojej dzielnicy. Zadzwoniłam jeszcze zanim zdążyłam się rozmyślić.

Pomyślałam o sobie

Umówiłam się na pierwszą wizytę na przyszły tydzień. Gdy odłożyłam telefon, zrobiło mi się lżej. Może odrobinkę, ale wystarczyło. Potem włożyłam buty i zeszłam po schodach do skrzynki na listy, bo od kilku dni miałam wrażenie, że się przepełniła. Natknęłam się na sąsiadkę, panią Irenę, która stała przy drzwiach z siatką warzyw.

– Wszystkiego najlepszego, pani Ewo. Późno, ale szczerze – powiedziała, poprawiając rękaw płaszcza.

– Dziękuję. I wie pani co? W tym roku to naprawdę coś znaczy – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niej naprawdę szczerze.

Kiedy wróciłam do siebie na górę, poczułam, że coś się we mnie uspokoiło. Nie wiedziałam, czy zmienię pracę, czy wyjadę, czy zostanę tu na długo, ale wreszcie pierwszy raz od lat pomyślałam, że mogę o czymś zdecydować sama, bez patrzenia przez ramię na to, co ktoś powie.

Ewa, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama