„W moim związku panował chłód jak w mroźny poranek. Szukałam kogoś, kto mnie ogrzeje, a skończyłam na lodzie”
„Wojtek niczego nie zauważa. Opowiada dalej o pojemności zbiornika i cichszym trybie pracy. Uśmiecha się, jakby naprawdę go to ekscytowało. A ja tylko przytakuję. Nie wiem, kiedy to się stało. Ale wiem, że coś się skończyło. I że od dawna boję się to nazwać”.

- Redakcja
Są dni, kiedy nie wiem, czy bardziej mnie męczy to, co się dzieje, czy to, czego od lat już nie ma. Mam trzydzieści lat i jestem z Wojtkiem od siedmiu. Nasze życie jest… poprawne. Mamy mieszkanie z balkonem, gotujemy razem obiady, oglądamy seriale. Rozmawiamy głównie o tym, czy zdążyliśmy zapłacić rachunki i czy remont łazienki robimy w tym roku, czy dopiero w przyszłym. Niby wszystko w porządku. Nikt nikogo nie zdradza, nie krzyczy, nie trzaska drzwiami.
A jednak wieczorami, kiedy leżymy obok siebie w łóżku i każde z nas gapi się w telefon, mam wrażenie, że jestem sama. Że Wojtek jest tu ciałem, ale nie sercem. I że ja też już dawno się z tej relacji wycofałam – tylko jeszcze nie powiedziałam tego na głos.
Praca jest moją ucieczką. Lubię mieć nad czymś kontrolę, lubię nie czuć się dodatkiem do czyjegoś życia. Pracuję w agencji reklamowej, gdzie nikt nie mówi o remontach ani ekspresach do kawy. Spotykam się z ludźmi, którzy czasem mnie inspirują, a czasem wkurzają, ale przynajmniej coś czuję. Wieczorem jemy z Wojtkiem kolację. On mówi o nowym ekspresie do kawy.
– Myślałem, żeby kupić ten z funkcją spieniania mleka, ten co Bartek ma. Widziałem promocję.
– Mhm. Super – odpowiadam i kiwam głową, choć myślami jestem zupełnie gdzie indziej.
Wojtek niczego nie zauważa. Opowiada dalej o pojemności zbiornika i cichszym trybie pracy. Uśmiecha się, jakby naprawdę go to ekscytowało. A ja tylko przytakuję. Nie wiem, kiedy to się stało. Ale wiem, że coś się skończyło. I że od dawna boję się to nazwać.
Czegoś mi brakowało
Imprezy firmowe zwykle omijałam. Tłumaczyłam się zmęczeniem, brakiem czasu albo koniecznością dokończenia prezentacji. Tym razem poszłam, choć sama nie wiem dlaczego. Scenariusz zawsze ten sam – lekko przesadzone dekoracje, drinki za firmowe pieniądze, rozmowy o celach kwartalnych przeplatane plotkami. I wtedy go zobaczyłam. Stał z boku, trzymając szklankę i słuchał, nie wchodząc nikomu w słowo. Radek, nowy w dziale strategii. Wiedziałam, że niedawno do nas dołączył, ale nie zamieniliśmy dotąd ani słowa.
Nie flirtowaliśmy. To nie była tego typu rozmowa. Po prostu staliśmy obok i zaczęliśmy mówić. O książkach, o miejscach, do których chcielibyśmy pojechać, o tym, że ludzie często zapominają o tym, czego naprawdę potrzebują.
– Lubię ludzi, którzy nie boją się ciszy – powiedział w pewnym momencie, zerkając na mnie tak, jakby chciał sprawdzić, czy zrozumiem, co mówi.
– Ja jej ostatnio bardzo nie lubię – odpowiedziałam szybciej, niż pomyślałam.
Nie zapytał, dlaczego. Może nie musiał, to było zbyt oczywiste. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, a potem wróciłam do domu. W nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam obok Wojtka, patrzyłam w sufit i czułam dziwne napięcie w ciele, jakby coś we mnie drgnęło po bardzo długim czasie. To nie było zakochanie, tylko... jakby coś mi się przypomniało. Coś, czego od dawna nie czułam.
Zaczęłam patrzeć na Wojtka inaczej. Wcześniej nie zwracałam na to uwagi, a teraz zauważyłam, że kiedy na mnie patrzy, jego spojrzenie jest martwe. Jakby patrzył na mebel. Albo na tapetę. Nie wiedziałam jeszcze, co z tym zrobię. Ale już wiedziałam, że coś się we mnie obudziło. Przyznałam przed sobą, że czegoś mi brakowało. Nie wiedziałam, co to było – aż do rozmowy z Radkiem.
Coś się zmieniło
Mogłam pracować zdalnie. Wiele osób z tego korzystało, ja też przez większość czasu. Ale od tamtej imprezy częściej pojawiałam się w biurze. Tłumaczyłam to kiepskim internetem, potrzebą skupienia, niewygodą domowego biurka. Nikt nie pytał. A jeśli nawet – zawsze miałam gotową odpowiedź.
Radek też bywał w biurze. Nie codziennie, ale często. Czasem mijałam go na korytarzu, czasem w kuchni. Kawa, kilka zdań. Niewinne momenty. Pojawiały się spojrzenia, coraz dłuższe, coraz mniej obojętne. Nie rozmawialiśmy dużo. I właśnie to było najdziwniejsze – napięcie narastało w ciszy.
Któregoś dnia zostaliśmy w biurze najdłużej. Niby przypadek, ale wiedziałam, że nie. Zostaliśmy sami. On siedział przy swoim biurku, ja przy swoim. Udawaliśmy, że coś kończymy. A potem po prostu do niego podeszłam. Nie powiedziałam nic, on też nie. Nasze ciała zrobiły to za nas.
Nie było w tym romantyzmu. Nie było świec, nie było długiego budowania napięcia. To było szybkie, impulsywne. Jakbyśmy oboje chcieli tylko sprawdzić, czy jeszcze coś czujemy. Ja – czy jeszcze jestem zdolna do pragnienia. On – nie wiem. Nie pytałam. W drodze do domu miałam ochotę zawrócić. Ale szłam dalej. Serce waliło mi jak oszalałe, a jednocześnie w środku czułam się dziwnie spokojna. Zgrzeszyłam. Zdradziłam. A mimo to… poczułam się lżej. Jakbym wreszcie przestała się dusić.
Następnego dnia w biurze spotkałam Magdę, koleżankę z działu.
– Widziałam cię dziś z Radkiem. Nie boisz się igrać z ogniem? – zapytała, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się bez przekonania.
– Już się dawno temu wypaliłam. Teraz tylko sprawdzam, czy jeszcze potrafię się ogrzać – odpowiedziałam.
Nie skomentowała. Może wiedziała, co mam na myśli. A może po prostu uznała, że nie warto ciągnąć tematu. Wróciłam do biurka i pracowałam dalej, jakby nic się nie stało. Ale coś się stało. I nie zamierzałam już udawać, że nie.
Miałam tylko siebie
Obudziłam się i przez chwilę nie wiedziałam, która jest godzina. Słońce wlewało się przez okno, a obok mnie chrapał Wojtek. Leżał na plecach, z ręką zarzuconą na poduszkę. Zawsze spał tak samo. Spokojnie, jakby nic go nie dotykało. Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę i próbowałam coś poczuć. Cokolwiek. Nie poczułam nic. Żadnej czułości, złości, żalu. Tylko spokój i pustkę. Taki rodzaj ciszy, która nie koi, tylko uświadamia, że wszystko, co było kiedyś ważne, dawno się skończyło.
Wiedziałam, że to koniec, nie potrzebowałam więcej znaków. Decyzja zapadła bez słów. Zaczęłam pakować walizkę. Tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nie chciałam brać wszystkiego, chciałam po prostu wyjść jak najszybciej. Wojtek był w kuchni, kiedy zeszłam. Robił sobie herbatę. Zdziwił się, widząc mnie z walizką, ale nie powiedział nic przez dłuższą chwilę.
– To przeze mnie? – zapytał w końcu cicho, nie patrząc mi w oczy.
Zawahałam się, zanim odpowiedziałam.
– Nie. Chodzi o mnie – powiedziałam i dopiero wtedy spojrzałam mu prosto w twarz.
Nie zapytał więcej, nie próbował mnie zatrzymać. Może też już to czuł i był zmęczony tą udawaną bliskością. Może ulżyło mu tak samo jak mnie. Wzięłam taksówkę. Po drodze patrzyłam przez szybę, nie wiedząc, co teraz. Nie jechałam do Radka, nie miałam planu. Miałam tylko siebie.
Byłam uczciwa wobec siebie
Nie zamieszkałam z Radkiem. Nie padły żadne obietnice, nie było rozmowy, że „teraz coś budujemy”. Nasz kontakt się urwał. Może dlatego, że tak było prościej. A może dlatego, że od początku wiedzieliśmy, że to się nie uda.
Wynajęłam małe mieszkanie na drugim końcu miasta. Białe ściany, skrzypiąca podłoga, cisza, która wieczorami wbijała się w uszy. Praca pomagała przez kilka pierwszych tygodni. Zajmowała ręce, wypełniała czas. Ale nie łatała tej dziury, która otworzyła się we mnie, kiedy wyszłam wtedy z walizką.
Wieczorami siadałam na podłodze i patrzyłam w pustą przestrzeń. Bez Wojtka, bez Radka. Bez planu. Samotność, którą wybrałam, nie miała w sobie nic romantycznego. Była cicha, zimna, surowa. Nie bolała od razu, dopiero z czasem. Zaczęłam się zastanawiać, czego właściwie chciałam. Czy właśnie tej ciszy, tej przestrzeni? I czy można tęsknić za czymś, co samemu się odrzuciło?
Zadzwoniłam któregoś dnia do mamy. Wiedziałam, że wie. Nie musiałam jej nic mówić – słyszała w moim głosie, że coś się zmieniło.
– Nie rozumiem cię – powiedziała, gdy już przeszłyśmy przez grzeczności. – Miałaś wszystko.
Zawahałam się, zanim odpowiedziałam.
– Właśnie. A ja w ogóle tego nie czułam.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Myślę, że to była nasza najszczersza rozmowa od lat. Nie byłam szczęśliwa, ale po raz pierwszy od dawna byłam uczciwa wobec siebie.
Nie chciałam tak żyć
Zaczęłam znowu wstawać o tej samej porze. Robiłam śniadanie, wychodziłam do pracy, wracałam, włączałam serial i jadłam kolację. Rytm. Nie tak inny od tego, który miałam z Wojtkiem, tylko może bardziej mój.
Czasem myślałam o Radku. Nie tęskniłam za nim, nie fantazjowałam o wspólnym życiu. Po prostu przypominałam sobie tamtą rozmowę, jego spojrzenie, zdanie o ciszy. Jakby wtedy coś się we mnie odblokowało. Jakby jego obecność była wytrychem do czegoś, co zamknęłam dawno temu.
W śnie Wojtek pojawiał się niespodziewanie. Gotował obiad, czytał gazetę, uśmiechał się. Budziłam się bez żalu, ale z uczuciem, że może kiedyś wszystko było prostsze. I że to, co straciłam, było właśnie tą prostotą. Ciepłem, które się znało. Stabilnością.
Myślałam, że może byłam tchórzem, uciekając od kogoś, kto mnie nie ranił, kto mnie po prostu… nie dostrzegał. A może właśnie odwrotnie – miałam odwagę odejść bez dramatów, bez wielkich powodów. Po prostu dlatego, że nie chciałam już tak żyć. Nie chodziło o lepsze życie. Chodziło o życie, które będę w stanie nazwać swoim.
Czasami siedziałam przy oknie i patrzyłam na ludzi. Śmiali się, rozmawiali, całowali. Nie byłam zazdrosna, nie pragnęłam tego. Może nie każdy wybór musi prowadzić do czegoś lepszego. Może niektóre wybory prowadzą po prostu – do siebie.
Warto było odejść
Stanęłam przed lustrem w łazience. To było jedno z tych luster, które pokazują wszystko – zmarszczki, cienie pod oczami, zmęczenie. Patrzyłam na siebie długo, bez makijażu, w rozciągniętym swetrze. Włosy związane niedbale, spojrzenie trochę puste.
Nie wiedziałam, czy zrobiłam dobrze. Nie potrafiłam tego ocenić. Nie czułam triumfu, nie czułam też porażki. Po prostu stałam w miejscu, które wybrałam. Samodzielnie. I to był jakiś początek, choć nie wyglądał jak żaden z tych, które znałam z książek czy filmów.
Wojtek nie dzwonił, ja też nie. Wiedzieliśmy, że nie ma już powrotu. Radek mijał mnie czasem w biurze, rzucał krótkie „cześć” i tyle. To było łatwiejsze, niż udawanie, że coś się zaczęło. Bo nic się nie zaczęło, ale za to skończyło się coś innego. Coś, co trwało latami i w końcu się wypaliło.
Nie planowałam nowego życia, nie szukałam nikogo. Miałam spokój i to musiało wystarczyć na teraz. Nie tęskniłam za Wojtkiem ani za Radkiem. Tęskniłam za kimś, kim jeszcze nie byłam. I właśnie dlatego warto było odejść.
Aleksandra, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy mąż zaczął pachnieć cudzymi perfumami, uknułam zemstę. On odebrał mi wiarę w miłość, a ja jemu godność i luksusy”
- „Wyjechałam do Szczyrku, żeby spędzić trochę czasu z siostrą. Ale to szwagier umilał mi mroźne wieczory w górach”
- „Spadek z Danii spadł mi prosto z nieba. Gdy lądowałem na lotnisku w Kopenhadze, czułem, że kryje się za tym tajemnica”

