Reklama

Wszystko, co miałem, zbudowałem z jedną kobietą. Dom, wspomnienia, rytuały. Na papierze byliśmy zgodnym małżeństwem – bez awantur, bez zdrad, bez dramatów. I może właśnie to było najgorsze. Z biegiem lat nasze życie przypominało grafik korporacyjny: śniadania o tej samej porze, rozmowy ograniczone do „co kupić” i „czy pralka już skończyła”. Nie pamiętam, kiedy ostatnio spojrzałem na swoją żonę inaczej niż przez pryzmat obowiązków. Czułem się jak martwy człowiek w ciele trzydziestolatka. Aż w końcu znalazłem coś, co obudziło we mnie emocje, których dawno nie czułem.

Soboty, które nic nie znaczyły

W każdą sobotę wstawaliśmy o tej samej porze. Beata robiła jajka na miękko i kroiła kromki chleba z centymetrową precyzją. Ja parzyłem kawę, siadałem naprzeciwko niej i włączałem radio. Wiadomości, prognoza pogody, rozmowy o niczym. A potem… sprzątanie. Odkurzacz, ścierki, odkamienianie czajnika. Beata nie potrafiła usiedzieć w miejscu, ale to nie była energia z pasji – to był automatyzm. Jakby bez tych zadań nie wiedziała, co ze sobą zrobić.

– Może dziś pojedziemy gdzieś dalej? – rzuciłem raz, niepewnie.

– Dalej? Ale przecież trzeba zrobić pranie, a ja obiecałam Grażynie, że do niej wpadnę – odpowiedziała bez zastanowienia.

Odstawiłem kubek na blat i wyszedłem na balkon zapalić. Wiedziałem, że się nie obrazi, nawet nie zapyta, czemu wychodzę. Znała ten schemat. I ja też.

Wieczory były jeszcze gorsze. Siedzieliśmy razem na kanapie, oglądając jakiś program, ale równie dobrze mogłaby to być pusta ściana. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz Beata mnie dotknęła. Nawet nie w sposób erotyczny – po prostu tak, jak się dotyka kogoś bliskiego. Kładłem się spać z ciężarem na klatce piersiowej. Nie był to smutek. To była beznadzieja. Bez wybuchów. Bez hałasu. Tylko głucha cisza między dwojgiem ludzi, którzy kiedyś się kochali. A najgorsze było to, że nikt nas nie skrzywdził. Po prostu przestaliśmy siebie zauważać.

Czysty przypadek

Wszystko zaczęło się banalnie – od wiadomości. Dostałem maila na służbową skrzynkę, pomyłka, jakaś oferta z biura podróży. Wśród linków był jeden do strony z wynajmem domków nad jeziorem. Otworzyłem go bezwiednie i zobaczyłem zdjęcie – kobieta siedząca na pomoście, bose stopy zanurzone w wodzie, uśmiechnięta, swobodna. Coś mnie w niej uderzyło. Nie znałem jej, ale wyglądała tak… jakby miała w sobie życie. Jakby potrafiła się śmiać nie z grzeczności, tylko naprawdę.

Znalazłem ją później na Instagramie, przez nazwę ośrodka. Miała profil publiczny. Codzienne zdjęcia z tego domku, kawa na tarasie, rower o wschodzie słońca. A między tym kilka przemyśleń, takich zwyczajnych, a jednak szczerych. Zaczęliśmy pisać po kilku dniach. Najpierw tylko komentarze, potem wiadomości. Nie flirtowaliśmy. To było… spokojne. Ale w tym spokoju było coś, czego brakowało mi od lat – ciekawość.

Miała na imię Ewa. Rozwiedziona, bez dzieci, uczyła jogi i prowadziła ten ośrodek sama. Pisała o samotności, ale nie jako o dramacie, tylko o stanie, z którego można coś zbudować. I ja, facet z wieloletnim małżeńskim stażem, zacząłem z nią rozmawiać tak, jak nie rozmawiałem z nikim od lat. Nie zakochałem się od razu. Ale coś się we mnie przesunęło. Jakiś zimny, zastały kawałek. I nie chciałem, żeby wrócił na miejsce.

Dwa życia, jedno nazwisko

W pracy chodziłem jak na skrzydłach. Zacząłem ubierać się lepiej, częściej się śmiałem, nawet koledzy zauważyli zmianę.

– Co, romansik? – żartowali. Machałem ręką, ale coś we mnie cicho potakiwało. Choć jeszcze nie dotknąłem Ewy nawet palcem, zdradzałem Beatę myślami. I z każdym dniem robiłem to coraz śmielej.

W domu nic się nie zmieniało. Beata wciąż planowała obiady na tydzień do przodu, wieczory spędzała z książką na jednym końcu kanapy, ja – z laptopem na drugim. Pisałem z Ewą godzinami. Mówiła mi, że dobrze się przy mnie czuje, że przyjemnie się jej ze mną milczy, nawet przez ekran. Pytała o moje dzieciństwo, o marzenia, o to, czego żałuję. A Beata? Nawet nie zauważyła, że już od tygodni nie uprawiamy seksu. Albo zauważyła i uznała, że tak musi być.

Pewnego wieczoru Beata podeszła do mnie i rzuciła:

– Może pojechalibyśmy gdzieś na weekend?

Zamarłem.

– Tak po prostu?

– Tak po prostu. Coś jest między nami nie tak, prawda?

Wbiłem wzrok w ekran. Na komunikatorze Ewa właśnie napisała: „Czasem mam wrażenie, że jesteś jedynym facetem, który nie boi się mówić prawdy”. Beata patrzyła na mnie uważnie. Może coś czuła. Może po prostu próbowała ratować coś, co od dawna było martwe. Pokiwałem głową.

– Jasne. Możemy pojechać.

Ale wiedziałem, że nie o tę podróż mi chodzi. Myślami byłem gdzie indziej. Z kimś innym. W innym życiu, którego coraz bardziej pragnąłem.

Zgubione resztki sumienia

Pojechaliśmy. Mały pensjonat pod lasem, pokój z balkonem, wspólne śniadania przy bufecie. Niby wszystko, czego trzeba, żeby odnowić więź. Ale ja nie potrafiłem się w tym odnaleźć. Leżeliśmy obok siebie w łóżku, a między nami była taka odległość, jakbyśmy leżeli na przeciwnych końcach świata.

– Pamiętasz, jak tu przyjechaliśmy po raz pierwszy? – spytała cicho Beata.

Pokręciłem głową. Kłamałem. Pamiętałem, ale nie chciałem wracać do tamtego wspomnienia. Do czasów, kiedy naprawdę ją kochałem. Teraz tylko czekałem, aż zaśnie, żeby wyjąć telefon i napisać do Ewy. „Nie potrafię tu być” – napisałem tamtej nocy, siedząc na balkonie. „Wiem. Ale jesteś. To o czymś świadczy” – odpisała po chwili.

To było jak uderzenie. Byłem tu ciałem, ale duszą... już dawno zdradziłem Beatę. Nie musiałem z nikim spać. Już wystarczyło, że pozwoliłem sobie pragnąć. Pragnąć czyjejś obecności, czyjegoś spojrzenia. Kogoś, kto mówił do mnie z uważnością. Kogoś, kto chciał mnie słuchać. A przecież kiedyś to Beata była tą osobą.

– Co tam piszesz? – zapytała nagle zza moich pleców. Zdrętwiałem.

– Służbowy mail – skłamałem.

Kiwnęła tylko głową i wróciła do łóżka. Nie dopytywała. Nie robiła scen. I to bolało jeszcze bardziej. Bo ta kobieta już nawet nie miała siły walczyć o mnie. A ja... nie miałem odwagi powiedzieć jej prawdy.

Już tego nie naprawię

Z dnia na dzień coraz trudniej było mi wracać do domu. Beata niczego nie podejrzewała – albo udawała, że nie widzi. Może było jej wygodnie nie zadawać pytań. Robiła swoje, jak zawsze. Gotowała, sprzątała, planowała. Czasem rzuciła:

– Wszystko okej? – a ja tylko kiwałem głową. Oboje graliśmy w tę samą grę – udawaliśmy, że nic się nie dzieje. Że jesteśmy parą. Że to tylko przemęczenie. Rutyna. Życie.

A tymczasem ja zacząłem jeździć do Ewy. Na początku mówiłem, że delegacja, że spotkanie z kontrahentem. Wsiadałem do samochodu z sercem bijącym jak młot. Przekraczałem próg jej domku i nagle… oddychałem. Rozmawialiśmy długo, piliśmy wino, tańczyliśmy boso po kuchni. Dotykała mnie tak, jakby chciała poznać każdy fragment mojego ciała. I w jej oczach widziałem zachwyt, którego nie czułem od lat.

Wiesz, że jesteś piękny, kiedy mówisz prawdę? – powiedziała kiedyś, gdy opowiadałem jej o moim dzieciństwie, o strachu przed byciem przeciętnym, o tym, jak bardzo chciałem czegoś więcej.

Wiedziałem, że to się źle skończy. Ale nie potrafiłem przestać. Kiedy wracałem do Beaty, czułem się jak oszust. Jej obecność zaczęła mnie męczyć. Każde jej pytanie irytowało. Każde spojrzenie przypominało, że jestem gdzieś, gdzie nie powinienem być. Że jestem mężem tylko z nazwy. A mimo to wciąż nie miałem odwagi nic zakończyć. Zawiesiłem się między dwoma światami. I wiedziałem, że któregoś dnia któryś z nich pęknie.

Powrót do pustego domu

Stało się szybciej, niż przypuszczałem. Beata trafiła na wiadomość. Nie szukała – telefon sam się odblokował, gdy podałem jej go bez zastanowienia. Przyszło powiadomienie od Ewy: „Tęsknię. Ciągle Tobą pachnę”. Patrzyła na ekran, a potem na mnie, długo, bez słowa.

Chcesz coś powiedzieć? – zapytała tylko.

Nie chciałem kłamać. Ale prawda w gardle ugrzęzła jak drzazga.

– Przepraszam – wykrztusiłem.

Odeszła. Spakowała się w godzinę. Bez krzyku. Bez scen. Wzięła tylko to, co potrzebne. Pomyślałem wtedy, że zrobiłem to, czego tak bardzo się bałem – zburzyłem wszystko, co znałem, w imię czegoś, co nawet nie miało kształtu. Pojechałem do Ewy. Uśmiechnęła się, ugościła mnie herbatą, zapytała, czy jestem gotowy na życie bez kłamstw.

– Nie wiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Chyba nie umiem już ufać sam sobie.

Zamieszkałem u niej na kilka tygodni. Ale coś zaczęło się psuć. Jej uśmiechy były coraz rzadsze. Nasze rozmowy coraz płytsze. Pewnego dnia wróciłem z pracy, a ona siedziała na ganku z kubkiem kawy i nie spojrzała na mnie, gdy mówiła:

Myślałam, że cię naprawię. Ale ty się nie zgubiłeś teraz. Ty zgubiłeś się dawno.

Spakowałem się w ciszy. Dziś mieszkam sam. W zimnym mieszkaniu, które kiedyś było domem. Beata nie wróciła. Ewa już nie pisze. A ja każdego wieczoru siedzę w ciszy, której tak bardzo chciałem uniknąć.

Adam, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama