Reklama

Wieczory wyglądają u mnie zawsze tak samo: herbata, stary koc, Netflix w tle i przewijanie Instagrama, czasem zdjęć w telefonie, a czasem po prostu myśli, których nie chcę mieć. Na przykład tej, że może już naprawdę nikogo nie spotka albo że może mi to nawet nie przeszkadza.

Nudziło mnie to

Moje życie z boku wygląda całkiem przyzwoicie. Nieźle zarabiam, mieszkam sama, nie potrzebuję nikogo, żeby się utrzymać. Problem w tym, że ostatnio nawet siebie ciężko mi utrzymać w całości. Znajomi wciąż mnie próbują swatać. Twierdzą, że jestem za fajna, żeby być sama i na pewno gdzieś tam jest ktoś, kto mnie rozśmieszy i zrobi mi śniadanie do łóżka. Tyle że ja już przestałam wierzyć w to „gdzieś tam”.

Ostatnia randka? Dwa miesiące temu. Michał, ładny uśmiech, pusty środek. Rozmowa się nie kleiła, a ja po godzinie złapałam się na tym, że wolę wrócić do domu i wyczyścić odpływ w prysznicu, niż siedzieć tam dalej.

Aplikacje randkowe? Loteria. Czasem coś się zaczyna, ale zwykle kończy się znikaniem tej drugiej osoby albo czymś jeszcze mniej uprzejmym. Mam wrażenie, że każdy czegoś szuka, ale nikt nie wie czego. Ja też nie jestem pewna. Do wszystkiego podchodzę ostrożnie, jakbym stąpała po lodzie. A może właśnie to jest problem – że przestałam ryzykować?

Zniechęciłam się

I właśnie wtedy, zupełnie nieproszony, pojawił się on. Nie w aplikacji, po prostu poznałam go przez kogoś, kto powiedział, że „musicie się poznać, serio, on ma w sobie coś innego”. Zaczął od wiadomości – nic nadzwyczajnego, ale w tej zwykłości coś mnie zatrzymało. Zanim się obejrzałam, zgodziłam się z nim spotkać w Mikołajki. Zaprosił mnie na morsowanie. Nie miałam o tym zielonego pojęcia, ale nie chciałam pokazać, że jestem słaba, więc się zgodziłam.

Zajechałam na umówione miejsce z duszą na ramieniu. Nawigacja pokazała koniec trasy jakieś sto metrów wcześniej, a dalej był już tylko śnieg, drzewa i cisza. Auto stukało zawieszeniem na wybojach, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno dobrze zrobiłam. Ostatni kawałek drogi prowadził wzdłuż zamarzniętego jeziora, całkiem sporego, otoczonego laskiem. Wyglądało to trochę jak z pocztówki, ale z tej chłodniejszej serii. Może nawet z tej, którą wysyła się w ramach złośliwego żartu.

Zauważyłam go od razu. Stał przy brzegu, ubrany w kurtkę z kapturem i czapkę, z dwoma termosami w dłoniach i dużym, wełnianym kocem przewieszonym przez ramię. Uśmiechał się jakbyśmy się już znali. I może właśnie to mnie zdziwiło najbardziej – ta jego pewność.

Zaskoczył mnie

Wysiadłam i pierwsze, co poczułam, to chłód. Nie taki zwyczajny, ale ten, który wchodzi pod kurtkę, przez buty, aż po kostki. Śnieg chrzęścił pod nogami, a powietrze było czyste i suche. Czułam się trochę jak intruz w tej scenerii. On za to wyglądał, jakby tu należał.

– Cześć – powiedział, jakbyśmy się umówili na kawę w centrum. – Cieszę się, że jesteś. Tu jest herbata z imbirem – dodał. – Na rozgrzewkę.

Byłam spięta. Czułam to w barkach, w szczęce, nawet w oddechu. Próbowałam się uśmiechnąć, ale nie wychodziło mi to zbyt naturalnie.

– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – zapytałam w końcu, patrząc na zamarzniętą taflę. – Ja nawet nie lubię zimnej wody w prysznicu.

– Nie każdy lubi – przyznał. – Ale nie chodzi o to, żeby było łatwo. Chodzi o to, żeby poczuć.

Stałam chwilę w milczeniu. Słyszałam tylko wiatr i oddech. Może moje serce też, bo biło mi jakoś za szybko.

– Patrzę na to jezioro jak na coś obcego – powiedziałam. – Jak na coś, co mogłoby mnie połknąć, gdyby tylko chciało.

– Nic cię nie połknie – uśmiechnął się lekko. – Ale może cię obudzi.

Był przy mnie

Pokiwałam głową, jakbym rozumiała, choć wcale nie byłam pewna, czy chcę się budzić. Pomyślałam tylko, że nie chcę wyglądać jak ktoś, kto się cofa, kto nie próbuje.

– Dobra – powiedziałam cicho. – Spróbuję.

Rozebrałam się szybko, zanim zdążyłam się rozmyślić. Palce drżały przy ściąganiu bluzy, a skarpetki kleiły się do stóp. Śnieg był lodowaty, ale nie miałam już odwrotu. Stałam w kostiumie, owinięta tylko ręcznikiem, i patrzyłam na ciemną wodę. Była spokojna, prawie nieruchoma. Nie wyglądała groźnie, ale czułam w niej coś dzikiego.

Zrobiłam kilka kroków. Stopa zanurzyła się pierwsza, potem druga. Zimno uderzyło mnie od razu, jakby tysiące igieł wbijały się naraz w nogi. Wciągnęłam powietrze przez zęby, ale nie cofnęłam się.

– Jestem tu – powiedział Radek z brzegu. – Tylko spokojnie.

Weszłam dalej. Woda sięgała mi do ud, potem do pasa. Krzyknęłam. Nie z bólu, tylko z niedowierzania i z adrenaliny. Nie poznawałam siebie. Zaczęłam się śmiać. To było coś innego, coś, co obudziło się we mnie nagle i gwałtownie.

Zrobiłam to

– To jest szaleństwo! – krzyknęłam przez śmiech.

– Ale jesteś w wodzie – odpowiedział. – Robisz to!

Kiedy wyszłam, owinięta w ręcznik, podał mi koc. Przykucnęłam przy nim. Spojrzał mi w oczy.

– Nie każda dziewczyna by się odważyła. Podziwiam.

Siedzieliśmy na kocu, termosy między nami, ręce owinięte wokół kubka z gorącą herbatą. Zaczęłam rozluźniać ramiona, oddech się wyrównał. W końcu poczułam ciepło – prawdziwe, nie z termosu, ale z wewnątrz.

– Dobrze ci poszło – powiedział spokojnie. – Nie udawałaś. Byłaś tam naprawdę.

– A ty skąd wiesz, kto udaje?

– Znam to uczucie. Sam długo wszystko udawałem.

Zamiast odpowiedzieć, spojrzałam mu w oczy. Był tam spokój i coś jeszcze – może ciekawość, może ciepło.

– Właśnie weszłaś do lodowatego jeziora – powiedział. – Jeśli to nie jest czucie, to ja już nic nie rozumiem.

I chyba wtedy poczułam, że dzieje się coś ważnego. Jeszcze nie nazwałam tego uczuciem, ale już wiedziałam, że coś we mnie się zmieniło.

Byłam z siebie dumna

W drodze powrotnej jechałam przez zasypane boczne drogi, mijając gdzieniegdzie rozproszone światła domów. W aucie grała cicho muzyka, ale nie słuchałam jej uważnie. Czułam jeszcze na skórze resztki chłodu, ale to ciepło w środku nie chciało zgasnąć. Jakby coś we mnie zostało rozpalone i uparcie się tliło.

Wysiadłam pod blokiem z samochodu i ruszyłam do klatki, nie odwracając się, ale w windzie spojrzałam na swoje odbicie. Policzki miałam czerwone, oczy błyszczące. Wyglądałam inaczej. Tydzień później, w niedzielne przedpołudnie, siedziałam na kanapie, z kocem owiniętym wokół nóg. Śnieg wciąż leżał na dachach, a na ekranie telefonu pojawiła się wiadomość: „Za tydzień jest morsowanie z ogniskiem. Idziemy?”.

Uśmiechnęłam się. Nie od razu odpisałam. Wstałam, podeszłam do okna. Ludzie na ulicy śpieszyli się, niosąc siatki z zakupami, psy merdały ogonami, dzieci rzucały się śnieżkami. Wszystko to wyglądało nagle inaczej, jakby świat zyskał trochę koloru. Wróciłam na kanapę i odpisałam: „Tylko jeśli znowu weźmiesz dla mnie termos”. Po chwili odpisał: „Zawsze”.

Zuzanna, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama