Reklama

Nigdy nie byłam jedną z tych dziewczyn, które planują życie co do godziny. Ale były rzeczy, o których marzyłam po cichu: ciepły dom, pachnąca zupa na kuchence i ktoś, kto z miłością kładzie rękę na moim brzuchu, gdy mówi: „nasze dziecko”. Oskar wydawał się właśnie takim „kimś”. Miał 30 lat, mówił o przyszłości i wspólnym domu gdzieś pod lasem. Nie zgrywał bohatera, nie uciekał od bliskości. Przynajmniej tak myślałam.

Między nami zaczęło się banalnie — przez znajomych. Potem wspólne wypady, nocowanie u siebie, aż w końcu zamieszkaliśmy razem. Oskar miał swoje dziwactwa: wieczne śniadania na słodko, nieodkładanie ręcznika na miejsce i tę dziwną potrzebę, by zawsze mieć plan B. Ale kto nie ma wad? Ja marzyłam o dziecku. Od dawna. Nie mówiłam tego wprost, bo nie chciałam go wystraszyć. Kiedyś powiedział tylko: „Jeszcze nie teraz, ale może za rok, dwa…”. Skinęłam głową, a serce i tak wierzyło w to „może”.

6 grudnia, akurat w Mikołajki zrobiłam test. Dwa czerwone paski pojawiły się szybciej niż zdążyłam pomyśleć „to niemożliwe”. Najpierw było niedowierzanie, potem łzy. Zadzwoniłam do Anity.

— Anita, zgadnij, co… — rzuciłam zduszonym głosem. — Jestem w ciąży!

— Serio?! — usłyszałam po drugiej stronie. — I co zrobisz?

— Mam plan. Kupiłam malutkie buciki. Dam je dziś Oskarowi wieczorem jako prezent mikołajkowy.

I tak właśnie zrobiłam. Nie sądziłam tylko, że ten drobny gest wszystko zniszczy.

Pojawiło się puste spojrzenie

Wieczorem wrócił jak zawsze, trochę zziębnięty, z torbą przewieszoną przez ramię i tym swoim lekko znużonym uśmiechem.

— No i co, byłaś grzeczna? — rzucił w drzwiach, podając mi papierową torebkę z logo kawiarni. — Mikołaj zostawił ci ciastko z karmelem. Próbujemy, czy przyszła mama dalej lubi słodycze?

Zamarłam na sekundę. „Przyszła mama”… — taki żart bez znaczenia. Pewnie przez moje gadanie o dziecku, ale serce i tak mi zadrżało.

— Dziękuję. Mam też coś dla ciebie. — Podałam mu niewielkie pudełko, zapakowane starannie w czerwony papier w renifery. — Taki drobiazg, symbolicznie.

— To nie skarpetki, prawda? — zażartował i rozsiadł się na kanapie. Otwierał paczkę powoli, jakby chciał podtrzymać napięcie. Ja wstrzymałam oddech. W środku były buciki: malutkie, kremowe, z kokardką.

Zobaczył je i zamarł. Uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy. Zamiast tego pojawiło się puste spojrzenie — jakby przez chwilę nie rozumiał, co trzyma w dłoniach. Potem powoli podniósł wzrok i nic nie powiedział.

Jestem w ciąży — wyszeptałam. — Zrobimy to razem, prawda?

Długo milczał. W końcu sięgnął po telefon i kurtkę.

— Wiesz, wyskoczę tylko do sklepu… coś mi się przypomniało. Masz może klucze do auta?

Podałam mu je, a on... nie wrócił. Dopiero po trzech godzinach przyszedł SMS: „To nie był mój plan na te święta. Ani na to życie. Przepraszam”. Patrzyłam w ekran jak otępiała. W dłoniach ściskałam wciąż pustą paczkę po bucikach. W głowie miałam tylko jedno słowo: „Nie”.

Nie chciałam jej słuchać

Na początku myślałam, że żartuje. Że zaraz wróci — z batonikami i tym głupim uśmiechem. Ale mijała godzina za godziną, a drzwi pozostawały zamknięte. Telefon milczał. Małe buciki leżały na stole jak wyrzut sumienia. Kiedy przyszedł ten cholerny SMS, nie byłam nawet zła. Raczej mnie sparaliżowało, jakby ktoś odłączył wszystkie emocje. Patrzyłam na ekran, jakby napis był w obcym języku.

Nie było żadnego „kocham”, „muszę to przemyśleć”, „boję się”, tylko ucieczka. Przemyślana i tchórzliwa. Zaczęłam więc dzwonić. Najpierw raz, potem drugi, później piąty i dziesiąty. Włączała się poczta głosowa. Ostatecznie napisałam wiadomość: „Oskar, wróć. Pogadamy. Proszę. Nie zostawiaj mnie z tym samej…”. Nie odpowiedział, dlatego zadzwoniłam do Anity.

— Mogę przyjść? — spytałam cicho, czując, jak głos mi się łamie.

— Jasne — powiedziała. I czekała na mnie: z gorącą herbatą, kocem i spojrzeniem, które mówiło „nienawidzę go za ciebie”.

— Może… może go to przerosło — próbowałam tłumaczyć. — Może nie był gotowy…

— Natalia, on uciekł — przerwała stanowczo. — Nie odebrał telefonu. Wysłał ci wiadomość, jakbyś była kurierem z przesyłką, nie kobietą w ciąży.

Nie chciałam jej słuchać. Nie chciałam słyszeć prawdy. Bo wtedy musiałabym przyznać, że to nie była tylko chwilowa panika, a ostateczna decyzja.

Siedziałam jak cień

Wigilia. Choinka u mamy jak co roku: idealna, plastikowa, z symetrycznie powieszonymi bombkami, sztuczny śnieg na oknach, na stole barszcz z uszkami, ryba po grecku, makowiec. I atmosfera tak napięta, że można ją kroić.

— Zjesz coś w końcu, Natalia? — spytała mama chłodnym tonem, nie podnosząc wzroku znad pierogów.

— Nie jestem głodna — mruknęłam.

— No trudno. Marnować się będzie — westchnęła i spojrzała na mojego brata. — Bartek, weź jej chociaż tego karpia.

Siedziałam jak cień. Patrzyłam, jak wszystko toczy się jak co roku, tylko bez mnie. Ja byłam tylko przeszkodą, dodatkiem niepasującym do wystroju.

— Natalia, ty tak naprawdę… nie masz żadnego planu? — zaczęła mama znowu. — Przecież nie utrzymasz się z dzieckiem. I gdzie będziesz mieszkać? Tu?

— Mamo… — odezwał się ostrzegawczo Bartek.

— Nie, niech powie — naciskała. — W końcu dorośliśmy do rozmów. Bo jak się podejmuje decyzje, trzeba umieć za nie odpowiadać.

Zacisnęłam dłonie na kolanach. Głowa mi pulsowała.

Oskar odszedł — powiedziałam cicho. — Dwa tygodnie temu. Zostawił mnie, jak się dowiedział, że jestem w ciąży.

W pokoju zapadła cisza. Nawet ciotka Halina przestała chrupać karpia.

— No to gratuluję wyboru partnera — mruknęła mama.

Wybiegłam z kuchni. Wróciłam do mieszkania jeszcze tego samego wieczoru. Było puste i ciche. Usiadłam na kanapie, spojrzałam na buciki, a potem osunęłam się na podłogę i rozpłakałam.
Po raz pierwszy naprawdę poczułam, że jestem sama. Postanowiłam jednak, że urodzę to dziecko — choćby nie wiem co.

Będę matką

W sylwestra nie wstałam z łóżka. Włączyłam telewizor tylko po to, żeby coś buczało w tle. Fajerwerki widziałam przez szybę, o północy nie podniosłam się nawet, żeby wyjrzeć na balkon. Trzymałam w dłoniach kartkę — zmiętoloną, już trzecią wersję listu, który pisałam do Oskara. Po co? Sama nie wiem.

„Nie chcę cię przekonywać ani zmieniać. Chciałam tylko powiedzieć, że to dziecko nie prosiło się na świat, tak samo jak ja nie prosiłam cię o cud. Chciałam tylko być z tobą. Tyle”.

Patrzyłam na te zdania i nie czułam nic — ani złości, ani żalu. Byłam pusta. Zmięłam list i wrzuciłam do szuflady z bielizną. Któregoś dnia, gdy podnosiłam z podłogi kubek po herbacie, któreś z jego słów wróciły jak echo: „Nie wiem, czy kiedyś dorosnę do dzieci. Ale ty to chyba masz już w sobie”.

Może miał rację. Może ja już miałam w sobie ten cień dojrzałości. Strach i determinację, które idą w parze. W każdym razie któregoś dnia, mówiąc do lustra, po raz pierwszy powiedziałam to na głos:

— Będę matką. I dam sobie radę. Choćbyś miał nigdy się nie pojawić. Choćbyś nie wiedział nawet, jak wygląda jego twarz.

Potem spojrzałam znów na buciki. Nie były już symbolem zdrady ani prezentem dla niego. Zaczynały być czymś nowym — czymś tylko moim.

Życie trzeba zbudować od nowa

Pomalowałam ściany w pokoju dziecinnym na kolor miętowy. Sama, pociągnięcie po pociągnięciu. Na komodzie stanęły buciki — te same, które miały być symbolem miłości, a potem zdrady. Teraz były jak trofeum. Dowód, że przetrwałam. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś kogoś pokocham. Czy komuś zaufam. Ale wiem, że jestem w stanie urządzić życie na nowo — nie idealne, ale prawdziwe. Takie, gdzie każda decyzja będzie moja.

Siedziałam na pufie, głaszcząc się po brzuchu. Dziecko kopnęło. Mocno, jakby mówiło: „Jestem tu, mamo”. Uśmiechnęłam się przez łzy i wzięłam do ręki buciki.

— Miałeś ich nie zobaczyć — szepnęłam. — Ale teraz są twoje. Tylko twoje.

Oskar nie wrócił. Nie napisał nawet ani nie zadzwonił. I może lepiej, że tak się stało. Nie mam już w sobie miejsca na czekanie. Już nie pytam: „Dlaczego?”. Pytam: „Co dalej?”. A dalej jest plan. Nie perfekcyjny, nie pełen odpowiedzi, ale mój. Bo czasem życie trzeba zbudować od nowa — nie z miłości, lecz ze zgliszczy. I wtedy właśnie wychodzi, kim naprawdę jesteśmy.

Natalia, 27 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama