Reklama

Kiedyś maj był dla mnie początkiem życia. Wszystko się wtedy budziło – ziemia, truskawki, nadzieje. Przez lata przyzwyczaiłam się do tego, że zapach wilgotnej ziemi i słodka woń pierwszych owoców znaczyły tyle, co ślub, narodziny dziecka, nowy rozdział. Teraz... maj to tylko ból. I wstyd. I żal.

Truskawki były całym moim światem. Od dziecka pracowałam przy zbiorach u sąsiadów, potem z Błażejem wzięliśmy kredyt, kupiliśmy ziemię i zasadziliśmy pierwsze sadzonki. Przez lata razem zdzieraliśmy ręce, plecy, nerwy. Ale też śmialiśmy się wśród krzaków, całowaliśmy się po zmroku przy skrzynkach pełnych owoców. Myślałam, że stworzyliśmy coś silnego. Coś, czego nikt i nic nie rozerwie. Myliłam się.

Siedziałam na drewnianym schodku przy werandzie, ściskając w dłoni filiżankę z zimną już kawą. Truskawki dojrzewały na polu jak co roku, zupełnie obojętne na to, że moje życie właśnie się sypało. Basia przysiadła się do mnie niepostrzeżenie. Zawsze wiedziała, kiedy ze mną źle.

– Znowu nie spałaś? – zapytała cicho, zerkając na moją twarz, pewnie widziała ciemne podkówki pod oczami.

– Nie mogę... – westchnęłam. – Jak zamknę oczy, widzę ją. Widzę ich.

– Olga... co się stało? Powiedz mi, proszę – położyła mi dłoń na kolanie.

Wzrok uciekł mi gdzieś daleko, w kierunku rzędu dojrzałych już krzaków.

– Nie mogę patrzeć na truskawki, Basia. Nie mogę... – szepnęłam, a w gardle coś się zacięło.

Basia milczała. I dobrze. Czasem najlepsze, co można dać drugiemu człowiekowi, to obecność i cisza.

Coś podejrzewałam

Zawsze wiedziałam, kiedy Błażej coś kręci. Ma taki szczególny sposób uciskania sobie karku – jakby chciał sam siebie uciszyć. Widziałam to pierwszy raz, gdy schował przed ślubem mandat za prędkość. Wtedy wybaczyłam, bo „chciał mnie nie martwić”. Teraz jednak nie chodziło o mandat. I ja już nie byłam tą naiwną dziewczyną sprzed lat.

Zaczęło się jakoś w kwietniu. Z dnia na dzień przestał przychodzić na obiad, nie zjawiał się przy kolacji. Tłumaczył się pracą w biurze, papierami, rozliczeniami. Tyle że od zawsze to ja robiłam papierologię – on nienawidził siedzieć przy komputerze. Nagle jednak pokochał arkusze Excela i nocne zmiany przy fakturach.

Pewnego wieczoru, kiedy znowu siedziałam sama przy stole, nie wytrzymałam. Wstałam, poszłam do jego biura. Drzwi były uchylone. Błażej siedział przy biurku, gapił się w telefon. Kiedy mnie zobaczył, od razu odłożył go zbyt szybko, zbyt nerwowo.

– Znowu nie zjesz kolacji? – zapytałam, opierając się o framugę.

– Nie mam czasu. Papierów mam po uszy – burknął, nie patrząc mi w oczy.

– To ciekawe, bo przez ostatnie dziesięć lat to ja tonęłam w tych papierach, a ty mówiłeś, że „wolność gospodarza to brak biurka”.

– Zmieniło się – odpowiedział, zbyt szybko. – Więcej ludzi, większa produkcja. Muszę pilnować wszystkiego.

– Więc mnie już nie potrzebujesz?

Spojrzał wtedy na mnie, ale bez czułości. Jak na pracownicę, której nie chce tłumaczyć nowego systemu.

– Nie przesadzaj, Olga.

Odsunęłam się bez słowa. Ale tamtej nocy nie spałam. Kręciłam się w łóżku, nasłuchiwałam jego kroków. Kiedy w końcu wrócił, pachniał perfumami. Damskimi. Na pewno nie moimi. Zrobiło mi się zimno, mimo że kołdra była ciepła.

Zobaczyłam ich przypadkiem

Wracałam z pola, ręce miałam brudne od ziemi, włosy potargane od wiatru. Czułam się zmęczona i niewidzialna. Mijałam magazyn, kiedy usłyszałam śmiech – dziewczęcy, zbyt głośny, z przesadną radością. Zatrzymałam się. Drzwi były lekko uchylone. Zajrzałam.

Błażej stał przy regale, trzymał w dłoni jakiś śrubokręt, a obok niego Kinga – nowa dziewczyna z ekipy sezonowej. Wcześniej rzuciła mi się w oczy – zbyt opalona, zbyt mocno umalowana, zbyt pewna siebie. Uśmiechała się teraz do mojego męża jakby znała go od lat. On coś mówił, pochylony blisko, a ona dotknęła lekko jego ramienia. Oboje roześmiali się cicho. Zamrugałam, jakby obraz miał się rozmyć. Ale nie rozmył się.

Weszłam do środka. Kinga od razu się wyprostowała, zrobiła krok w tył. Błażej odwrócił się spokojnie, bez cienia winy na twarzy.

– Wesoło tu – rzuciłam.

– Opowiadałem jej coś – odpowiedział z uśmiechem. – Mam chyba jeszcze jakieś poczucie humoru, co?

– Zabawne. Bo ostatnio w domu ci z tym kiepsko idzie – spojrzałam mu prosto w oczy.

Kinga wymknęła się szybko, rzucając nerwowe „do widzenia”. Zostaliśmy sami.

– Naprawdę? Będziesz tak? – westchnął Błażej, rozkładając ręce. – Dziewczyna się śmiała. I tyle.

– Bo była rozbawiona? Czy zauroczona? – uniosłam brew.

– Nie rób scen. To nie twój styl.

– A co jest moim stylem, Błażej? Płacenie rachunków? Sprzątanie po twojej pracy? Udawanie, że nie widzę?

Milczał. Patrzył gdzieś obok mnie, jakby próbował znaleźć dziurę w ścianie, w którą mógłby uciec.

– Zacznij mnie traktować jak żonę. Albo przynajmniej jak człowieka.

Wyszedł. Nie odpowiedział ani słowem. A ja stałam tam jeszcze chwilę. Potem usiadłam na skrzynce i zaczęłam płakać. Po cichu. Żeby nikt nie słyszał.

Nie miałam złudzeń

Telefon Błażeja leżał na komodzie. Rzadko go zostawiał bez opieki, ale tego wieczoru wpadł pod prysznic i zapomniał. Ekran rozbłysnął. Nie chciałam. Naprawdę nie chciałam zaglądać. Ale ręka sama sięgnęła. Odruch. Strach. Przeczucie.

„Dziś wieczorem jak ostatnio?” – przeczytałam.

Nadawca: Kinga. Świat zawirował. Dłonie zaczęły mi się trząść. Przewinęłam rozmowę. Tam było wszystko. Serduszka. Ukryte znaczenia. Zdania, które nie wymagały wyjaśnień. A jednak krzyczały do mnie. Weszłam do łazienki. Drzwi otworzyły się z trzaskiem.

– Co to jest? – wrzasnęłam, trzymając w ręku jego telefon.

Z piany wystawała tylko jego głowa. Spojrzał na mnie zaskoczony. Potem przerażony. Potem… obojętny.

– Olga…

– Co to jest? Magazyn? Samochód? Nasz dom? Powiedz mi to. Powiedz mi, gdzie z nią spałeś.

Zamilkł. Wyszedł spod prysznica, nie próbował się nawet okryć. Stał tam, mokry, goły, nagi – przede mną i przed swoim kłamstwem.

– To się... wydarzyło. Kilka razy – powiedział cicho.

– Kilka razy? Kilka? – powtórzyłam jak idiotka. – W naszym domu? Kiedy ja siedziałam w polu, kiedy liczyłam skrzynki?

– Nie chciałem cię ranić.

– Nie chciałeś mnie ranić?! – śmiech, który wyrwał się z moich ust, był histeryczny. – Więc co? Przespałeś się z nią z miłości do mnie?

– To był błąd. Ja… ja nie wiem, co się ze mną działo.

– A ja wiem. Znudziłam ci się. Jestem brudna od ziemi, mam zmarszczki i milczę, kiedy trzeba krzyczeć. Ona jest młoda. Ona jeszcze nie śmierdzi potem i rozczarowaniem.

Nie odpowiedział. A ja odwróciłam się i wyszłam, trzaskając drzwiami.

Musiałam komuś powiedzieć

Znalazła mnie na ławce przy szklarni. Siedziałam tam z kubkiem zimnej herbaty i czerwonymi od płaczu oczami. Basia nie zadawała pytań. Po prostu usiadła obok i podała mi paczkę chusteczek.

– Zdradził mnie – powiedziałam w końcu. Głos miałam ochrypły, cichy. – Z nią. Z tą młodą. Z Kingą.

– Boże, Olga... – wyszeptała i objęła mnie ramieniem.

– Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Czy jak podała mu kobiałkę? Czy może jak poprosiła o dodatkowe rękawiczki. Nie wiem. Ale wiem jedno: to się działo. Kilka razy. W moim domu.

– I co teraz? Co zrobisz?

Pokręciłam głową.

– Nie wiem. Wiem tylko, że nie potrafię już na niego patrzeć. I nie potrafię patrzeć na truskawki. Rosły, kiedy on się do niej uśmiechał. Kiedy ja nie spałam, bo martwiłam się o naszą przyszłość, on ją rozbierał wzrokiem między rzędami.

Basia milczała. A potem mocno mnie przytuliła.

– Olga, zasługujesz na coś więcej. Na szacunek, na spokój. Nie na to.

– Ale ja wszystko mu dałam, rozumiesz? Lata pracy. Młodość. Zostawiłam studia, bo planowaliśmy gospodarstwo. Nie poszłam do miasta, bo on mówił, że tu mamy ziemię. To było nasze życie. A teraz on je podeptał. I jeszcze chce, żebym go zrozumiała. Żebym wybaczyła.

– Nie musisz nic. Masz prawo się wściekać. Masz prawo odejść. I masz prawo zostać, jeśli tego chcesz – powiedziała spokojnie.

– Ale ja nie wiem, czego chcę.

Spojrzała na mnie z troską.

– To też jest w porządku. Nie musisz wszystkiego wiedzieć dzisiaj.

I tak siedziałyśmy. W ciszy. Po raz pierwszy od tygodni czułam się trochę mniej samotna.

Mąż się tłumaczył

Podszedł do mnie po kilku dniach. Ubrany w tę samą koszulę, w której chodził w dniu, gdy wszystko się posypało. Może myślał, że będzie symbolicznie. Albo po prostu nie miał siły szukać innej.

– Możemy porozmawiać? – zapytał cicho, stojąc w progu.

Skinęłam głową. Usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole. Tyle razy piliśmy tu razem poranną kawę, śmialiśmy się z pogody, planowaliśmy zbiory. Teraz dzielił nas stół i przepaść.

– Kinga wyjechała – zaczął.

– I co z tego? – odparłam chłodno.

– Zrozumiałem, co straciłem. Co robiłem. To nie była miłość, Olga. To była... ucieczka. Od codzienności. Od zmęczenia. Od siebie.

– Więc mnie zdradziłeś, bo byłeś zmęczony?

– Nie. To nie tak... – spuścił głowę. – Byłem idiotą. Szukałem czegoś, co miałem w domu, tylko przestałem to widzieć. Ciebie.

Patrzyłam na niego i nie czułam już złości. Tylko pustkę.

– Nie da się zasypać dziury w sercu truskawkami, Błażej. Ani przeprosinami.

– Chcę to naprawić.

– Nie da się.

– Ale przecież... tyle razem przeszliśmy. Przecież to coś znaczy.

– To znaczyło. Ale ty to zniszczyłeś. I nie wiem, czy umiem ci jeszcze ufać. Czy chcę.

Milczeliśmy.

– Zamieszkam w domku na końcu gospodarstwa – powiedział w końcu. – Nie będę ci wchodził w drogę. Ale nie odchodź z plantacji. To twoje miejsce. Nasze... było. Ale przede wszystkim twoje.

– Pomyślę – odpowiedziałam.

Bo tak naprawdę nie wiedziałam jeszcze, co dalej. Wiedziałam tylko jedno – nie jestem już tą samą kobietą, którą on zdradził.

Olga, 42 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama