Reklama

Byłam kiedyś silna jak dąb. Każdą trudność brałam na klatę, każdą krzywdę tłumiłam gdzieś głęboko w sobie. Bo przecież dzieci... dzieci były najważniejsze. Patrzyłam, jak rosną, jak zakładają własne rodziny, jak układają sobie życie. A ja? Ja byłam w tle. Dla nich byłam czymś oczywistym – jak powietrze. Jak świeże bułki w niedzielny poranek. Nikt się nie zastanawiał, ile mnie to kosztuje.

To było dla mnie normalne

Kiedy Beata zadzwoniła i rzuciła od niechcenia:

Mamo, przyjedź wcześniej na działkę, przygotuj coś do jedzenia – nawet przez sekundę nie pomyślałam, żeby odmówić.

Jak zawsze, rzuciłam wszystko, upiekłam trzy ciasta, zrobiłam sałatkę, naszykowałam mięso na grilla.Marzyłam o tym, żeby po prostu usiąść w ogrodzie z książką, poczuć ciepło słońca na twarzy. Ale przecież jak ja, stara Zofia, miałabym odpuścić? Przecież od zawsze byłam tą odwszystkiego.

Przed wyjazdem stałam w kuchni z szarym fartuszkiem w rękach. Gniotłam go w palcach i zastanawiałam się... czy to jeszcze ma sens? Czy ja jestem tu dla siebie? Czy tylko dla nich? Odpowiedź przyszła szybko – razem z odgłosem trzaskającej pokrywy bagażnika. Wrzuciłam torby do samochodu i ruszyłam. Znowu. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że ta majówka zmieni wszystko. Że w końcu – po tylu latach – coś we mnie pęknie. I że już nie będę w stanie tego skleić.

Byłam na każde skinienie

– Mamo, kawa już się kończy! – usłyszałam z tarasu głos Beaty.

Odłożyłam ścierkę, wytarłam mokre ręce o fartuch i ruszyłam do kuchni, żeby zrobić nowy dzbanek. W drodze zatrzymałam się jeszcze przy Krzysiu, który przewrócił półmisek z ciastkami.

– Babciu, sok! Rozlał się sok! – krzyknęła Ola z pretensją, jakby to była moja wina.

Wytarłam rozlany napój, zmieniając serwetki i poprawiając obrus. Kawa, ciasto, plamy, ręczniki – ja od wszystkiego. Zawsze ja. W kuchni Jarek właśnie opierał się o lodówkę, rozmawiając przez telefon i nawet nie zwrócił uwagi, że go potrzebuję. Pchnęłam go łagodnie łokciem.

Mamo, podaj mi masło, dobra? – rzucił, jakby byłam kelnerką w barze mlecznym.

Bez słowa podałam. Bo tak było łatwiej. Bo co miałam zrobić? Powiedzieć "podaj sobie sam"? "Wstań i sprzątnij po sobie"? Nie, przecież byłam "mamą od wszystkiego".

Stałam przy ekspresie do kawy. W tym czasie Beata zawołała znowu:

– Mamo, a możesz jeszcze zerknąć, ile jest kiełbasy w lodówce? Roman coś marudzi, że będzie głodny.

Czułam, jak coś mnie ściska w gardle. Nikt nie pytał, jak ja się czuję. Czy chcę usiąść. Czy moje biodra, które od miesięcy bolą mnie jak diabli, nie potrzebują chwili odpoczynku. Byłam przezroczysta. Byłam rękami do noszenia tacek, nogami do biegania po ketchup. Zaparzyłam kawę. Wyjęłam kiełbasy. Uśmiechnęłam się sztucznie. I tylko serce we mnie biło coraz szybciej, coraz ciężej. Jakby w środku ktoś walił pięściami o zamknięte drzwi, prosząc o uwagę.

Ale przecież... kto by słuchał?

Czułam się upokorzona

Siedziałam na skraju ławki, przyglądając się, jak Roman uwija się przy grillu. Zapach pieczonego mięsa rozchodził się w powietrzu, dzieci biegały po ogrodzie, Beata śmiała się głośno z jakiegoś żartu Jarka. Wreszcie pozwoliłam sobie na mały luksus – oparłam się plecami o mur i przymknęłam oczy. Tak bardzo chciałam choć przez chwilę poczuć, że jestem częścią tej rodziny, a nie jej służącą.

– Babciu! Babciu, gdzie jest keczup?! – darła się Ola, przerywając moje marzenie.

– Babciu, Krzyś rozlał sok! – doleciało zaraz potem z drugiej strony altanki.

Podniosłam się ciężko. Z trudem. Jakby moje nogi były z ołowiu. Ruszyłam do kuchni po keczup, po ręczniki papierowe, po wszystko. Roman parsknął śmiechem:

– No zobacz, mamo, bez ciebie to się nie da! – rzucił niby żartem, a ja poczułam, jak coś mnie zabolało w środku.

Mama lubi mieć zajęcie! – zaśmiała się Beata, nawet na mnie nie patrząc.

Stałam chwilę z butelką keczupu w ręce, nie wiedząc, co bardziej mnie złości – rozlany sok na tarasie czy to, jak łatwo przylgnęła do mnie ta rola: babci od plam i kanapek. Nikt nie zaproponował, żebym usiadła. Nikt nie zapytał, czy nie jestem zmęczona. Byłam po prostu służącą. Automatem do spełniania potrzeb.

Podeszłam do Oli, podałam keczup, wytarłam rozlany sok. Gdy się pochylałam, poczułam ból w krzyżu, aż mnie zamroczyło. I wtedy pierwszy raz od bardzo dawna od oczu napłynęły mi łzy. Nie takie złości czy bezsilności. To były łzy z głębi duszy. Łzy kogoś, kto przez lata był niewidzialny. Szybko je otarłam, żeby nikt nie zauważył. Bo przecież babcia musi być uśmiechnięta. Babcia jest od pomagania. Babcia nie płacze.

Zbuntowałam się

Kolacja trwała w najlepsze. Mięso parowało na talerzach, dzieci chichotały, Beata popijała wino, rozbawiona rozmową z Romanem. Siedziałam z boku, przy najmniejszym talerzyku, z pustym kubkiem herbaty, bo nawet nie miałam kiedy dolać sobie wrzątku.

– Mamo, podasz jeszcze sałatkę? – rzuciła Beata, nie patrząc nawet w moją stronę.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Jakby jakaś stara, zardzewiała sprężyna wreszcie nie wytrzymała. Wstałam. Wzięłam w ręce miskę sałatki. I zamiast ją podać – rzuciłam ją na stół z takim impetem, że łyżka odbiła się i upadła na podłogę.

– Mam dosyć! – krzyknęłam, aż wszyscy zamarli. – Mam dosyć bycia niewidzialną! Mam dosyć bycia waszą służącą, kucharką, niańką!

Talerze zadrżały na stole. Widziałam ich miny – przerażenie, niedowierzanie, jakby pierwszy raz mnie naprawdę zobaczyli. Ale to nie był koniec. Wzięłam stos brudnych talerzy, które stały przede mną, i z rozmachem cisnęłam nimi. Brzdęk rozbijającej się porcelany rozdarł ciszę.

– Co ty robisz?! – wrzasnęła Beata, zrywając się z miejsca.

– Co JA robię? – prychnęłam z gorzkim śmiechem. – Po raz pierwszy w życiu robię coś dla siebie! Nie będę już więcej biegać na wasze skinienie! Nie będę więcej niewidzialną starą babą, która ma cieszyć się, że może wam usługiwać! Beata patrzyła na mnie osłupiała, Jarek rozdziawił usta, Roman próbował coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Tylko Magda, moja kochana wnuczka, siedziała w kącie z wielkimi, zaszklonymi oczami. Ona jedna rozumiała.

– Myśleliśmy... – zaczęła Beata, ale głos jej się załamał – ...myśleliśmy, że ci to sprawia przyjemność.

– Przyjemność?! – sapnęłam. – Sprzątanie?!

Nikt już nic nie powiedział.

Nikt mnie nie przeprosił

Wyszłam i stałam chwilę na zewnątrz, walcząc ze łzami. Czułam, jakby całe życie przeleciało mi przed oczami. Ale jeszcze nie chciałam odchodzić. Jeszcze miałam cień nadziei, że ktoś wyjdzie za mną. Że ktoś powie: „Mamo, przepraszam, nie wiedzieliśmy...”. Nic takiego się nie stało.

Po kilku minutach usłyszałam tylko ciche szepty zza drzwi.

– Co za wstyd... – syknęła Beata. – Narobiła cyrku przy dzieciach.

Zawsze była przewrażliwiona – dorzucił Jarek. – Miała wszystko, a jeszcze jej źle.

Roman milczał, ale nie bronił mnie. Nigdy nie bronił. Nogi miałam jak z waty. Wróciłam do domku na działce. Bez słowa, z kamienną twarzą zaczęłam pakować swoje rzeczy. Tylko Magda, moja wnuczka, przemknęła obok, spuszczając głowę, jakby jej było wstyd. Ale nawet ona nie odważyła się nic powiedzieć. Wyszłam bez pożegnania. Zrozumiałam, że dla nich nie byłam rodziną.
Byłam tylko wygodną usługą – a gdy odmówiłam, stałam się problemem.

Poczułam w sobie siłę

Wracałam do domu ostatnim autobusem. Patrzyłam przez brudną szybę na migające światła miasta, czując, że pękło we mnie coś, czego już nigdy nie skleję. Nikt nie zadzwonił. Żadna wiadomość, żaden telefon, żadna próba zatrzymania mnie.

– Lepiej dla wszystkich – powiedziałam do siebie cicho, żeby nie zapłakać.

Z trudem przekręciłam klucz w zamku. Mój mały, cichy świat witał mnie chłodem i ciszą. W kuchni jeszcze pachniało kawą sprzed dnia. Odłożyłam torbę, usiadłam przy stole i długo gapiłam się w pusty blat. Czułam się tak... obco. Tak, jakby cały ten świat, który zbudowałam przez lata dla rodziny, nagle się ode mnie odwrócił. Jakby nagle ktoś powiedział: „Twoje zadanie zakończone. Teraz zniknij”. W głowie dudniły mi słowa Beaty: "Narobiła cyrku." W uszach brzmiały szepty Jarka: "Zawsze była przewrażliwiona."

Czy naprawdę tyle dla nich znaczyłam? Czy byłam tylko sprzętem do wynoszenia talerzy i sprzątania? Wzięłam głęboki oddech. Mimo wszystko – poczułam coś dziwnego. Coś nowego. Cichy bunt.
Nie był to krzyk. Nie był to płacz. Było to spokojne, ciężkie postanowienie. Już nigdy więcej nie dam się zepchnąć do roli służącej. Już nigdy więcej nie będę prosić o miejsce przy ich stole. Już nigdy więcej nie pozwolę, by ktoś decydował za mnie.

Zofia, 68 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama