„W lesie wśród mchu znalazłam coś więcej niż grzyby. To znalezisko zmieniło całkowicie moje życie”
„Las pachniał wilgocią i liśćmi, które dopiero co zaczynały żółknąć. Ścieżki były znajome, choć lekko zarośnięte. Pamiętałam każdy zakręt, każde miejsce, w którym kiedyś się śmialiśmy. Szłam wolno, rozglądając się”.

- Redakcja
Odkąd odszedł Władek, dom stał się cichy. Nie tak jak wieczorami, gdy spokój wypełnia dom po całym dniu. To była taka martwa cisza, która ciąży, wisi w powietrzu, wnika przez skórę. Taka, której się nie da przewietrzyć, choćby wszystkie okna były otwarte na oścież.
Straciłam sens
Codzienne rytuały straciły sens. Zaparzam herbatę tylko dla siebie, nakrywam do stołu, choć talerz był już tylko jeden. Kiedyś dzieliliśmy się wszystkim – nawet milczeniem. Teraz ono było już tylko moje. Sąsiadka z naprzeciwka, która zawsze zbyt głośno domyka furtkę, zapukała kilka dni temu. Trzymała w ręku wiklinowy koszyk.
– Pani Helenko, pójdziemy w weekend na grzyby? W lesie ponoć już wysyp!
– Nie, dziękuję. Jakoś… nie mam głowy – odpowiedziałam, jak zwykle.
Władek kochał las. Co jesień chodziliśmy razem, zawsze się śmiał, że to on znajdzie pierwszego prawdziwka. Gdy to ja go znajdywałam, udawał zdziwionego, teatralnie przecierał oczy, a ja się śmiałam, bo wiedziałam, że robi to tylko po to, żebym się uśmiechnęła.
Od jego śmierci nie byłam w lesie ani razu. Przestał być naszym miejscem, a stał się pustką. Ale coś się we mnie poruszyło po tej wizycie sąsiadki. Może to jej spojrzenie, może samotność, która nagle zaczęła bardziej ciążyć niż zwykle. Może po prostu przyszedł czas. Zdecydowałam: pójdę sama.
Chciałam coś zmienić
Nie spałam dobrze tej nocy. Przekręcałam się z boku na bok, nasłuchiwałam ciszy, która była jakaś inaczej niż zwykle. W końcu, tuż przed świtem, wstałam, ubrałam się i zaparzyłam herbatę. Owinęłam się szalem, chociaż nie było jeszcze aż tak zimno. Jakiś lęk ściskał mnie w środku, ale nie chciałam się do tego przyznać. Zamiast myśleć o tym, co było, postanowiłam skupić się na krokach. Jednym po drugim.
Las pachniał wilgocią i liśćmi, które dopiero co zaczynały żółknąć. Ścieżki były znajome, choć lekko zarośnięte. Pamiętałam każdy zakręt, każde miejsce, w którym kiedyś się śmialiśmy. Szłam wolno, rozglądając się nie tylko za grzybami, ale też jakimś śladem Władka.
Zatrzymałam się przy starej sośnie, pod którą zawsze zaczynaliśmy zbieranie. Uklękłam na wilgotnej ściółce i odgarnęłam mech, choć nie wierzyłam, że coś tam będzie. I wtedy zobaczyłam mały, okrągły przedmiot, częściowo zatopiony w ziemi. Wyjęłam go ostrożnie i przez chwilę nie wiedziałam, co trzymam w dłoni. A potem poznałam – to była obrączka.
Nie spodziewałam się
Nie wyglądała jak nowa. Miała wyżłobienia, nalot czasu i brudu. A jednak coś we mnie drgnęło. To nie była nasza obrączka, ale mogła być. Przypominała mi, że coś takiego kiedyś miało znaczenie. Trzymałam ją długo, czułam pod palcami jej chłód. Nie wiedziałam, do kogo należała, ani jak długo tu leżała, ale w tamtej chwili to nie było ważne.
– Władku, gdybyś to widział… – szepnęłam, czując, jak głos więźnie mi w gardle. – Może to jakiś znak?
Wstałam powoli, chowając obrączkę do kieszeni. Nie zbierałam już dalej grzybów. Wyszłam z lasu tak, jak do niego weszłam – w milczeniu. Ale tym razem czułam, że jakieś pęta zaczęły we mnie puszczać.
Wróciłam do domu w mokrych butach i z zimnymi dłońmi, ale nawet nie poczułam chłodu. Postawiłam koszyk na kuchennym stole, chociaż był niemal pusty. Tylko kilka podgrzybków, które zebrałam. Z kieszeni wyjęłam znalezioną obrączkę. Przyjrzałam się jej uważnie, oświetlonej ciepłym światłem lampy nad stołem. Rdza, zmatowienie, ślady czasu – wyglądała jak znalezisko z innego życia.
Wspomnienia wróciły
Podeszłam do kredensu, otworzyłam najniższą szufladę. Przez chwilę tylko patrzyłam na pudełko z pamiątkami, nie dotykając go. W końcu je wyjęłam. Były tam rzeczy, do których co jakiś czas wracałam: szalik, który Władek nosił w ogrodzie, karta z życzeniami na imieniny, klucz od domku nad jeziorem, który już dawno sprzedaliśmy. I nasza fotografia – zrobiona przez przypadkowego turystę, w górach. Śmiejemy się na niej oboje.
Wzięłam sznureczek z małej szkatułki i przewlekłam go przez obrączkę. Zawiązałam go sobie na szyi. Nie pasowała do mnie. Była za ciężka, obca, ale jednocześnie coś we mnie łagodniało, jakby ten przedmiot dostał drugie życie – a ja wraz z nim.
Podeszłam do kredensu, gdzie w rogu stało zdjęcie Władka. Spojrzałam na nie uważnie, nie uciekając wzrokiem. Zmrużyłam oczy, jakbym chciała go sobie wyobrazić tak wyraźnie, jak wtedy, gdy jeszcze budził mnie rano zapachem kawy.
– Nie muszę zapominać, żeby iść dalej – powiedziałam cicho.
Zaczęłam od nowa
Usiadłam przy stole i przez dłuższą chwilę tylko patrzyłam na kuchenne zasłony, lekko poruszane przeciągiem. Nie poczułam ulgi, ale coś w rodzaju przestrzeni, jakby w końcu zrobiło się miejsce na to, co dalej.
Następnego ranka znowu usłyszałam znajome trzaśnięcie furtki. Spojrzałam przez firankę. Sąsiadka z wiklinowym koszem, już gotowa na grzyby. Chciała pewnie zapukać, ale się zawahała. Może myślała, że znów odmówię. Otworzyłam drzwi, zanim zdążyła odejść.
– Zaczekaj chwilkę, tylko wezmę płaszcz – powiedziałam bez zbędnych tłumaczeń.
Szłyśmy razem ścieżką prowadzącą w głąb lasu. Początkowo w ciszy, jak dwie nieznajome, które przypadkiem ruszyły w tym samym kierunku. Z czasem rozmowa zaczęła się toczyć sama – o grzybach, o tym, że kiedyś wszystko było lepsze i że w tym roku lipiec dziwnie pachniał.
– Miło cię widzieć w lesie – powiedziała nagle, bez patrzenia na mnie.
– Chyba byłam tam cały czas, tylko niewidzialna – odpowiedziałam i sama zdziwiłam się tym, co powiedziałam.
Szłam dalej, a sznureczek z obrączką lekko kołysał się na szyi.
Stanęłam na nogi
Gdy wróciłam do domu, pierwsze, co zrobiłam, to zdjęłam płaszcz i powiesiłam go obok starej kurtki Władysława. Nie wyrzuciłam jej nigdy, nie potrafiłam i może wcale nie musiałam. Stanęłam przed zdjęciem Władka, dotknęłam palcami zawieszki z obrączką. Chciałam coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Zaczekałam chwilę, aż oddech się uspokoi.
– Nie jestem już sama – wyszeptałam w końcu. – Ale ty zawsze będziesz ze mną.
Nie odpowiedział, ale wcale nie musiał. W pokoju było cicho, ale nie była to już ta sama cisza co wcześniej. Teraz było w niej coś łagodnego, jakby miejsce po nim nie bolało już tak ostro. Może jeszcze wrócę do pieczenia ciast, może znowu zapiszę się do chóru, a może po prostu jutro znów pójdę do lasu, ale już nie po to, by uciec.
Helena, 67 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Znałam mojego męża jak zły szeląg i wiedziałam, że coś ukrywa. Zamarłam, gdy poznałam jego sekret”
- „Chciałam mieć brzoskwiniową cerę, więc posłuchałam teściowej. Jej rady wyszły mi bokiem jak robak z zepsutego owocu”
- „Myślałam, że samodzielne życie jest słodkie jak konfitura z brzoskwiń. Po tygodniu marzyłam, by wrócić do rodziców”

