Reklama

Nie przepadam za ludźmi z miasta. Mają w oczach pośpiech, który mnie męczy. Zawsze gdzieś dzwonią, zawsze coś planują, wszystko muszą wiedzieć, kontrolować. A potem dziwią się, że nie mogą zasnąć.

Miałam szczęście

Mam na wsi dom po babci, psa, który szczeka na samochody, i dwa króliki, które są mniej kłopotliwe niż większość ludzi. Na wsi rano pachnie dymem z pieców, a wieczorem lasem. Pracuję zdalnie – coś tłumaczę, coś poprawiam, czasem napiszę jakiś artykuł, który nikogo nie poruszy. I dobrze mi z tym.

Najlepsze są poranki w lesie. Wchodzisz między drzewa i jesteś nikim. Żadnych oczekiwań, żadnych rozmów. Tylko mech, cisza i grzyby, jeśli masz szczęście. Tamtego dnia miałam. Najpierw trzy dorodne maślaki, potem portfel. Leżał pod młodą sosną, jakby ktoś go położył tam specjalnie. Skórzany, czarny, w dobrym stanie. W środku: dowód osobisty jakiegoś faceta z Warszawy, karta do metra, paragon z kawiarni i trochę gotówki. Portfel pachniał wodą kolońską i miastem.

Zabrałam go do domu. Zaparzyłam herbatę z lipy, usiadłam przy kuchennym stole i zaczęłam pisać list: „Lepiej zgubić portfel niż głowę. Portfel odsyłam – wszystko w środku. Głowy bym się nie podjęła. Pozdrawiam – Agnieszka”.

Włożyłam list do koperty razem z portfelem, nakleiłam znaczek i odłożyłam wszystko na szafkę przy drzwiach. Następnego dnia poszłam na pocztę.

Dostałam odpowiedź

Kilka dni później dostałam list w zwykłej białej kopercie. Od razu wiedziałam, że to on. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie zostawić go na później, jak się zostawia ciastko na koniec, ale nie wytrzymałam. Otworzyłam od razu.

Napisał, że odzyskanie portfela było dla niego czymś więcej niż tylko ulgą. Użył słowa „nadzieja”, co mnie trochę rozbawiło, bo nie sądziłam, że kartka z lasu może mieć taki wpływ. Pisał z humorem, ale było w tym coś, co mnie zatrzymało. Zdanie: „Świat jeszcze nie całkiem zwariował, skoro ktoś pisze takie wiadomości”.

Napisał, że zbliża się weekend i że wybiera się na wieś odwiedzić znów kolegę, który ma działkę w okolicy. Zapytał, czy moglibyśmy się spotkać, tak po prostu, przy herbacie, bez zobowiązań. Jeśli to dla mnie zbyt dziwne, zrozumie. Przez cały dzień nosiłam to pytanie w głowie. Z jednej strony – nie ufałam ludziom, szczególnie tym z Warszawy, którzy zawsze coś kombinują. Z drugiej – chciałam wiedzieć, czy będzie miał taki sam wygląd, jak na zdjęciu.

Napisałam mu krótką odpowiedź: „W sobotę będę w domu. Herbata – standardowa oferta. Jeśli nie boisz się wsi, zapraszam”.

Nie miałam oczekiwań

Przyjechał kilka minut po piętnastej. Wyglądał trochę inaczej niż na zdjęciu w dowodzie – mniej poważnie, mniej poukładanie. W dżinsach i kurtce z lekko rozpiętym suwakiem, pod którym miał sweter z łokciami trochę wytartymi. Nie wyglądał na kogoś, kto nosi garnitury na co dzień. I to mnie uspokoiło.

– Agnieszka? – zapytał z lekkim uniesieniem brwi, jakby naprawdę nie był pewien, czy to ja.

– Michał? – odpowiedziałam, nie siląc się na grzeczności.

– Wyglądasz na kogoś, kto nie wpuszcza ludzi do domu bez powodu.

– Zwykle nie wpuszczam. Ale dziś zrobiłam wyjątek.

Uśmiechnął się szerzej. Nie spieszyłam się z zaproszeniem go do środka.

– Nie jesteś z tych, co marzą o przeprowadzce do miasta?

– Nie. A ty o wsi?

– Czasem o marzę, ale jak już tam jestem, to z kolei chcę uciec z powrotem.

– Czyli klasyka. Niezdecydowany.

– Albo realistyczny.

Polubiłam go

Zaparzyłam herbaty, podałam ją bez pytania o cukier. Włączyłam radio, ale od razu je ściszyłam. On obserwował mój każdy ruch, ale nie w sposób natarczywy. Raczej jak ktoś, kto dawno nie był u kogoś na herbacie.

– Masz tu bardzo… domowo – powiedział w końcu.

– W mieście nie mają domów?

– Mają. Ale większość z nich pachnie klimatyzacją.

– A mój pachnie czym?

– Laskiem sosnowym i czystym piecem kaflowym.

– To nawet miłe.

Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Słychać było tylko tykanie zegara.

– Wiesz – odezwał się nagle – nie myślałem, że to wszystko zajdzie tak daleko.

– Co dokładnie?

– Że portfel doprowadzi mnie do kuchni kobiety, która pisze listy ręcznie i zna się na grzybach.

– I?

– I chyba dobrze, że go zgubiłem.

Był sentymentalny

Uśmiechnęłam się, ale nie odpowiedziałam. Nie ufałam jeszcze temu urokowi, który mieszał poczucie humoru z czymś, czego nie potrafiłam nazwać.

– Będziesz chciała kiedyś pójść ze mną do lasu? – zapytał, zanim się pożegnał.

– Jeśli nie będziesz deptał grzybów, to może.

– Obiecuję się starać.

Odszedł w stronę samochodu, a ja jeszcze chwilę patrzyłam za nim z ganku. Pies nie szczekał. To mnie zaniepokoiło bardziej niż wszystko inne.

Michał wrócił do Warszawy i od razu napisał. List był dłuższy niż poprzedni. Więcej w nim było opowieści niż żartów – wspominał dzieciństwo u dziadków, pisał o pracy, która go męczyła. Dziękował za herbatę i ciszę. Odpisałam. Później on znowu. Pisał częściej, ja rzadziej. Nie złośliwie – po prostu nie miałam takiej potrzeby. Miałam ogród, psa, króliki i las. Ale gdy list przychodził, czytałam od razu, czasem dwa razy.

W końcu zaproponował, żebym przyjechała do niego. Napisał, że pokaże mi swoje miejsca i zaparzy miasto w filiżance. Brzmiało to bardzo niepewnie, jak ktoś, kto nie jest przyzwyczajony do proszenia o cokolwiek. Pojechałam.

Coś się zmieniło

Jego mieszkanie było jasne, pełne książek i niepotrzebnych rzeczy. Było w nim coś znajomego. Rozmawialiśmy długo – o książkach, śmiechu, samotności. Nie padło nic wielkiego, ale coś się zmieniło. Wróciłam do siebie z głową pełną wątpliwości. Lubiłam swoje życie, a on był z innego świata i zaczynałam się bać, że będę musiała wybrać.

Minęły jednak dwa lata. Nie wiem, kiedy dokładnie przestałam mówić „ja”, a zaczęłam „my”. Najpierw od niechcenia, w zdaniu rzuconym w sklepie, potem coraz częściej. Michał przyjeżdżał regularnie, najpierw na weekendy, później zostawał na dłużej. Przestał przynosić ze sobą komputer. Zostawiał go w Warszawie i twierdził, że „tu nie działa”.

Z czasem zaczął rozpoznawać grzyby. Nadal miał problem z odróżnieniem podgrzybka od zeschłego liścia, ale się starał. Pewnej jesieni przyjechał z dokumentami. Usiadł przy ognisku i bez słowa położył przede mną akt notarialny. Działka tuż za moim lasem. Objął mnie ramieniem i powiedział tylko: „Nie powiem nic więcej. Wiesz, co to znaczy”.

Wiedziałam i nie musiałam odpowiadać. Czasem trzeba coś zgubić, żeby znaleźć właściwe miejsce. I właściwego człowieka.

Agnieszka, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama