Reklama

Znaliśmy się z Radkiem chyba od zawsze – nie wiem nawet ile. Za dzieciaka bawiliśmy się na jednym podwórku, a potem nasze drogi niby się rozeszły, ale dalej od czasu do czasu widywaliśmy się na jednym osiedlu. Nie spodziewałam się jednak ani ja, ani on, gdy wpadniemy na siebie w Łodzi na jednej uczelni. Spotkaliśmy się na tym samym wykładzie. Było to miłe zaskoczenie, bo fajnie jest zobaczyć w obcym mieście znajomą twarz, zwłaszcza że dopiero zaczynaliśmy studencką przygodę.

I tak zostaliśmy parą

Po zajęciach poszliśmy na kawę i od tego czasu widywaliśmy się już regularnie. Najpierw na zasadzie po prostu spotkań dwójki znajomych, a potem się okazało, że zaczęło między nami iskrzyć. Może dziwnie to zabrzmi, ale nikt się tego nie spodziewał. Znaliśmy się od lat. Byliśmy równolatkami, choć zwykle w sąsiednich klasach. Mieszkaliśmy na jednym osiedlu, a jednak jakoś nigdy nic się nie wydarzyło. Tymczasem w obcym mieście… zaskoczyło.

Po kilku tygodniach przyjechaliśmy do naszych rodzin w odwiedziny i postanowiliśmy razem wpaść do moich i jego rodziców. Moja mama śmiała się z naszej historii i uznała, że to niezwykle romantyczne. Tata w sumie nie powiedział za wiele, ale nigdy nie należał do wylewnych ludzi. Rodzice Radka też zareagowali pozytywnie. Z jego mamą od razu poczułam wspólną nić porozumienia. Miałam wrażenie, że jest dla mnie niczym koleżanka, choć oczywiście ja zwracałam się do niej „proszę pani”.

– Masz ochotę na wypad do kina? – zapytała któregoś dnia. – Chłopaki chcą oglądać mecz, a my nie będziemy się z nimi męczyć.

– Jasne, super pomysł – powiedziałam entuzjastycznie bardzo mile zaskoczona.

Od tego czasu chodziłyśmy razem w różne miejsca. Bardzo mi się to podobało. Miałam nawet wrażenie, że mam z nią lepszy kontakt niż z moją mamą, a którą nigdy tak swobodnie z nią nie rozmawiałam. Nie miałam też nigdy historii z moimi rodzicami, że chodziłam z nimi na lody, do kina czy na babskie zakupy.

W końcu ze sobą zamieszkaliśmy

Początkowo oboje korzystaliśmy z akademików. Na drugim roku zaczęliśmy jednak pracować i postanowiliśmy coś wynająć. Niewielka kawalerka nie była może rajem dla dwojga osób, ale jednak dla nas była czymś niesamowitym.

Nasi rodzice byli dumni z naszych postępów. Odbyły się korowody odwiedzin i miłe słowa. Ja czułam, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Szkoła, praca, związek i relacje rodzinne. Wszystko układało się super do końca studiów i do naszego ślubu.

Wesele zrobiliśmy w naszej rodzinnej miejscowości w Konstantynowie. Nie dość, żeby było taniej, to tam też oboje mieliśmy większość rodzin. Łatwiej było też zorganizować noclegi. Po weselu miałam też bardzo przyjemną rozmowę z teściową, którą pamiętam do dziś.

– Wiesz Daria – zaczęła któregoś dnia matka Radka. – Bardzo się cieszę, że się z Radkiem zeszliście. Fajna z was para – aż miło się patrzy.

– Dziękuję pani…

– Nie no… dziecko… jesteśmy rodziną, mów do mnie mamo – uśmiechnęła się szeroko i mnie uściskała. – Mam nadzieję, że dalej będziesz dbała o mojego syna. To wyjątkowy chłopiec.

Trochę mnie zaskoczył ten komentarz, ale nie odebrałam go negatywnie. Nie doszukiwałam się drugiego dna, a może właśnie trzeba było? Zresztą… czy to by coś zmieniło w dalszej historii?

Nie mogłam zrozumieć, co się dzieje…

Po szczęśliwych chwilach zwykle przychodzi trudniejszy czas. Minęły dwa lata i przeprowadziliśmy się do Łodzi, gdzie kupiliśmy mieszkanie w kredycie. Pech chciał, że Radek któregoś dnia miał na budowie, na której dorabiał, dość poważny wypadek. Uraz kręgosłupa, po którym zalecono mu leżenie. Nic bardzo poważnego, ale musiał dużo odpoczywać. No i się zaczęło…

„Jak się czuje Radek?” – trzy minuty później. – „Bardzo proszę o odpowiedź”. Nie minęło kolejnych może pięć, a już następny sms: „Możesz mi wyjaśnić, czemu mnie ignorujesz?”. Zobaczyłam je kilkanaście minut po tym, jak doszedł ostatni.

Oczywiście od razu odpisałam: „Mamo, wszystko ok, odpoczywa. Nie odpisywałam, bo robiłam mu jeść”. Odpowiedź była niemal natychmiastowa: „Nie kupuję twoich wymówek. Ja jak gotuję, mam jakoś możliwość pisania”. Ciśnienie skoczyło mi pod sam sufit. „Radek ma chory kręgosłup, nie ręce – może odpisać”. „Może trochę pokory dziewczyno” – brzmiała odpowiedź.

Przeczytałam tę rozmowę Radkowi i chociaż niby nic się nie wydarzyło, ręce mi się trzęsły. Myślałam, że mam dobrą relację z teściową, a tu poszła zadym o nic.

– Przestań, po prostu się martwi – powiedział mój mąż. Czułam się zawiedziona. Liczyłam, że mnie wesprze, że porozmawia z mamą, a tu nic z tego.

Postanowiłam nie generować konfliktu bez sensu i zdawałam codzienne, szczegółowe raporty z samopoczucia małżonka. Od tego czasu było już jednak tylko gorzej.

– Czy ty naprawdę nic nie umiesz zrobić dobrze? Nic dziwnego, że Radek schudł, skoro tak gotujesz – mówiła moja teściowa i jednocześnie już przekopywała szuflady w poszukiwaniu przypraw czy innych magicznych składników, które według niej czyniły jej zupę pomidorową lepszą niż moja. – Jak można robić zupę bez wywaru z mięsa! Nie wiem, czy da się to w ogóle uratować! – szalała, gdy któregoś razu wpadła w odwiedziny.

– Czy ty naprawdę nie widzisz, że te kanapy powinny mieć narzuty? Ohydnie się wycierają… – mówiła innym razem, gdy z dezaprobatą patrzyła na nasz komplet wypoczynkowy w salonie. Ciekawe, że takich uwag nie wygłaszała przy swoim synu, a tylko wtedy, gdy byłyśmy same.

– Ja zawsze prasowałam pranie. Radek ma delikatną skórę – wygłosiła kazanie, gdy zobaczyła, jak chowam pranie, które świeżo zdjęłam z suszarki i po prostu poskładałam.

Skąd u niej taka zmiana?

Oczywiście mówiłam o tym Radkowi, ale w sumie odpowiedź była zawsze ta sama: że ona po prostu się troszczy. Na początku starałam się następnym razem zmienić to, co jej nie pasowało, ale ona za każdym razem znalazła coś innego, co było jej zdaniem źle. Tak minęły następne lata. Nie było żadnej opcji odzyskać dawny kontakt z nią.

– Daria wstydziłabyś się… na lustrach są smugi… – po czym wzięła płyn i zaczęła je przecierać. – Przecież ledwo w nich coś widać. Ja rozumiem, że ty nie potrzebujesz z nich korzystać, ale Radek musi dobrze wyglądać w pracy.

To nie pierwszy raz, kiedy moja teściowa robiła mi taką jazdę, ale o jedną za dużo... Każda kolejna była zresztą bardziej absurdalna.

– A ja bym chciała, żeby mamusia nigdy więcej nie przychodziła, gdy ja będę w domu. Spotykajcie się sami – powiedziałam, po czym podałam jej kurtkę.

Teść nigdy nic nie mówił, gdy był akurat, bo czasem ona przyjeżdżała sama. Tego dnia był z nią i mijając mnie, po prostu uśmiechnął się pod nosem i nic nie powiedział. Radek za to dostał szału, gdy wrócił i się dowiedział, że kazałam jego mamie wyjść. Nie chciał niczego słuchać. Co więcej – sam wyszedł.

Teraz tydzień już mieszka u mamy, a ja chyba mam dość tej toksycznej relacji, w której to mama dyktuje trzydziestoletniemu synowi i jego żonie, jak mają żyć. Nie wiem jeszcze, jak skończy się ta historia, ale nie widzę raczej pozytywnego zakończenia.

Niedawno też przypomniały mi się słowa teściowej z wesela: „Mam nadzieję, że dalej będziesz dbała o mojego syna. To wyjątkowy chłopiec”. Może od początku miałam błędne przekonanie co do naszej świetnej relacji?

Daria, 30 lat

Czytaj także:
„Teściowa wprasza się do nas na weekendy i wszystkich rozstawia po kątach. Nie mogę wytrzymać z tą sekutnicą”
„Matka ciągle mi truje o chodzeniu do kościoła. Więcej ciepła ma dla krzyża na ścianie niż dla własnych dzieci”
„Matka nabrała na mnie chwilówek, bo brakowało jej na życie. Teraz ona ma tylko wyrzuty sumienia, a ja kredyty na lata”

Reklama
Reklama
Reklama