„W kopertach z komunii było łącznie 20 tysięcy złotych. Mieliśmy być bogaci, ale ja wolałam pokazówkę”
„Stałam przy zlewie i zmywałam ostatnie talerze po przyjęciu, kiedy weszła mama. Cisnęła serwetkami do kosza, zamknęła drzwiczki szafki z trzaskiem i spojrzała na mnie spod przymrużonych oczu.
– I co teraz? – zaczęła. – Za co to wszystko kupiłaś?
– Mamo, proszę cię… – westchnęłam, nie odwracając się. To był jego dzień. Chciałam, żeby zapamiętał go jako coś wyjątkowego”.

Nie wiem, czy bardziej się cieszyłam, czy stresowałam, kiedy Jaś miał iść do komunii. Z jednej strony to było takie ważne – pierwsze duże wydarzenie w jego życiu, takie… „dorosłe”, jak mówiła moja mama. Z drugiej strony – ja na pół etatu w sklepie spożywczym, rachunki się ledwo spinały, a tu trzeba było wynająć salę, zapłacić za fotografa, za garnitur, za dodatki. Jednak w środku czułam, że wstydu nie może być. Że ludzie patrzą.
W końcu ugięłam się pod własną presją
Zamówiliśmy salę pod miastem – biała limuzyna podjechała pod kościół, Jaś wyglądał jak z reklamy – w idealnie skrojonym garniturze, który kosztował prawie połowę mojej pensji. Goście się uśmiechali, ciotki piały z zachwytu, a ja w środku byłam rozdygotana. Bo wiedziałam, że nie mamy na to pieniędzy. Że wszystko robię na kredyt – dosłownie i w przenośni.
Ale kiedy zobaczyłam Jasia, jak się śmieje, jak wręcza mi kolejne koperty od rodziny i mówi, że teraz „jesteśmy bogaci”, pomyślałam – może coś się wreszcie zmieni. Kiedy później liczyłam wszystkie banknoty, okazało się, że wszystkiego jest lekko ponad 20 tysięcy. Takiej kasy w życiu nie widziałam.
Stałam przy zlewie i zmywałam ostatnie talerze po przyjęciu, kiedy weszła mama. Cisnęła serwetkami do kosza, zamknęła drzwiczki szafki z trzaskiem i spojrzała na mnie spod przymrużonych oczu.
– I co teraz? – zaczęła. – Za co to wszystko kupiłaś?
– Mamo, proszę cię… – westchnęłam, nie odwracając się. To był jego dzień. Chciałam, żeby zapamiętał go jako coś wyjątkowego.
– Wyjątkowego? – prychnęła. – Limuzyna, quad, garnitur za prawie tysiąc złotych?! Ty chyba rozum straciłaś.
– Przestań mnie oceniać! Nie byłaś nigdy samotną matką, nie wiesz, jak to jest. Poza tym limuzyna i quad były wynajęte.
Mama milczała.
Dwa miesiące później wciąż spłacałam kredyt wzięty na idealną Komunię. Mogłam od razu spłacić wszystko z pieniędzy z kopert, ale czułam, że to pieniądze Janka. Nie moje.
Sama nie wiedziałam, gdzie to wszystko się podziało. Każdy wydatek wydawał się wtedy uzasadniony. Jaś chciał smartwatch – kupiłam. Mówił, że kolega ma elektryczny hulajnogę – zamówiłam. Nowa kanapa do pokoju – też się przydała, przecież ta stara się rozlatywała. To dla nas.
Mama w końcu zapytała, co z pieniędzmi
Weszła do kuchni któregoś dnia i zapytała, czy już spłaciłam pożyczki.
– Jeszcze nie. Mam inne wydatki.
– Jak to? – zdziwiła się. – A te pieniądze z kopert? Dlaczego nie nadpłaciłaś z tego kredytu?
Westchnęłam. Nie miałam ochoty się tłumaczyć.
– To nie było na zachcianki, tylko na prezenty dla Janka. Nic nie wiesz. – Burknęłam.
– Ale wiem, że dwadzieścia tysięcy złotych rozeszło ci się jak kamfora! – rzuciła, a jej głos zaczął drżeć z nerwów. – Tyle ludzie przez rok nie widzą na oczy!
– Dla niego to zrobiłam – powiedziałam cicho. – Chciałam, żeby choć raz miał coś lepszego niż używane rzeczy z OLX-a.
Mama patrzyła na mnie z mieszaniną złości i rozczarowania.
– Tylko że on nie potrzebuje gadżetów. Potrzebuje przyszłości. I jedzenia na przykład.
Zamilkłam.
Po tej rozmowie zaczęłam się bardziej zastanawiać, czy to wszystko na pewno było potrzebne. Ale w końcu to mój jedyny syn. Kto ma mu zapewnić cudowne wspomnienia, jeśli nie matka?
Parę dni później wpadła do mnie koleżanka z pracy, Aneta. Od początku nie pochwalała wizji, jaką mam na Komunię Janka, ale miałam to gdzieś.
– No to mów – powiedziała, siadając naprzeciwko mnie. – Co z tymi pieniędzmi?
Zamiotałam łyżeczką w herbacie, nie patrząc jej w oczy.
– Rozeszło się… – rzuciłam cicho.
– Dwadzieścia tysięcy się „rozeszło”? – powtórzyła, unosząc brwi. – Karina, błagam cię. Nawet jakbym chciała, to nie wiem, na co bym wydała taką kasę w 2 miesiące!
Zacisnęłam usta.
– Smartwatch dla Jasia, nowa kanapa, jakieś ubrania, zestaw klocków z superbohaterami, sporo tego… No i jeszcze raty z poprzednich miesięcy. Trochę się nazbierało.
– Trochę?! – Aneta niemal parsknęła. – Przecież to chore! Połowę z tych rzeczy można było odpuścić.
– Ale inni też dawali dzieciom takie rzeczy. Nie chciałam, żeby się czuł gorszy. Przez całe życie słyszałam, że na coś mnie nie stać. Nie chciałam, żeby on to słyszał.
– A teraz co? Ma rzeczy, a ty masz długi? – zapytała ostro. – To nie jest żadna inwestycja, Karina. To jest próba udowodnienia światu, że nie jesteś biedna. Ale świat ma to gdzieś.
Zamilkłam. Miała rację. Wszystko robiłam „na pokaz”. Chciałam, żeby Jaś nie był tym dzieckiem, co przychodzi na imprezę w spodniach po kuzynie. Ale przy okazji... przestałam myśleć o tym, co naprawdę ważne.
– Może jeszcze coś się da naprawić – powiedziałam cicho.
Aneta spojrzała na mnie poważnie.
– Ale najpierw musisz przestać oszukiwać samą siebie.
Siedziałam w niewielkim biurze pożyczkowym między warzywniakiem a lombardem. Klimatyzator rzęził na całą moc, ale pot mi ściekał po plecach. Pracowniczka – może dwudziestoparoletnia – wystukiwała coś na klawiaturze, nawet na mnie nie patrząc.
– Dochód? – zapytała sucho.
– 3800 miesięcznie… – wymamrotałam.
Zerknęła na ekran, potem na mnie.
– Ma pani już trzy aktywne zobowiązania. Jedno przeterminowane. W tej chwili nie możemy udzielić kolejnej pożyczki.
Wbiłam wzrok w swoje dłonie. Paznokcie poobgryzane, palce drżące.
– Rozumiem – wydusiłam i wstałam.
Na zewnątrz uderzył mnie żar asfaltu i hałas tramwaju. Usiadłam na ławce, telefon ciążył mi w torebce jak cegła. Weszłam w aplikację bankową – saldo: 127,42 zł. Następna rata: 580 zł za tydzień.
I wtedy mnie uderzyło. Nie matka, nie Aneta, nie sąsiadka z klatki. To ja.
Sama siebie wrzuciłam w ten kanał
Widziałam Jasia z jego nowym quadem, jak jeździł wokół bloku z zachwytem. A potem mnie – siedzącą w kuchni, liczącą drobne na chleb.
Byłam dumna tylko przez jeden dzień. Cała reszta to wstyd i panika.
– Pamiętasz, jak Jaś wręczał ci koperty? – zapytała Basia, moja stara znajoma z podstawówki. Siedziałyśmy na ławce pod blokiem, ja z kubkiem zimnej kawy, ona z dzieckiem w wózku.
– Jasne, że pamiętam – uśmiechnęłam się krzywo. – Miał taki błysk w oczach. Trzymał je jak skarb. Mówił: „Mamo, teraz jesteśmy bogaci”.
Basia pokiwała głową.
– I co wtedy pomyślałaś?
Zaciągnęłam się dymem z papierosa i wypuściłam go powoli, patrząc w niebo.
– Że może wreszcie coś się zmieni. Że damy radę. Że po raz pierwszy w życiu coś mamy.
Basia nie mówiła nic. Po chwili sama zaczęłam.
– Dziadek wtedy też dał. Pamiętam, jak wcisnął mi kopertę i powiedział: „Na start w dorosłość. Niech mu służy.” A ja... ja nie miałam planu. Chciałam tylko, żeby było tak, jak u innych. Żeby nikt nie patrzył na nas z litością.
– Karina... – zaczęła, ale przerwałam jej.
– Wiem. Wydałam na bzdury. Nie myślałam o przyszłości Jasia, tylko o tym, żeby raz nie odstawał. Tylko że to trwało jeden dzień. A teraz? Nie mam ani grosza. Tylko jeszcze więcej lęku.
– Jeszcze możesz to naprawić – powiedziała cicho.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Ale może… może miała rację?
Usiedliśmy na starej ławce przy placu zabaw. Jaś jadł loda, powoli, jakby nie chciał, żeby się skończył. Patrzyłam, jak dzieci biegają z piłką, a on w końcu odłożył patyczek i spojrzał na mnie.
– Mamo?
– Hm?
– Gdzie są te pieniądze z komunii?
Zamarłam. Serce mi zamarło na sekundę, potem zaczęło łomotać. Spojrzałam na niego – serio pytał. Nie było w tym pretensji, tylko dziecięca ciekawość.
– Babcia mówiła, że miałem dużo. Że to na przyszłość.
Wzięłam głęboki oddech.
– Wydałam je, Jasiu.
– Na co?
– Na rzeczy… które myślałam, że cię uszczęśliwią. Smartwatch, zabawki, nowe meble. Chciałam, żebyś miał to, czego ja nigdy nie miałam.
Zmarszczył brwi, potem spuścił wzrok.
– Ale ja wolałbym, żebyś była częściej w domu, a nie smartwatch.
To zdanie przebiło mnie na wylot. Chciałam coś powiedzieć, ale głos mi się załamał. Jasio oparł głowę o moje ramię. Milczeliśmy długo.
– Przepraszam – wyszeptałam w końcu.
– Ja nie jestem zły – odpowiedział. – Tylko trochę smutny.
Objęłam go mocno. W tym jednym zdaniu było więcej dojrzałości, niż ja miałam przez całe życie. Zrozumiałam, że zawiodłam nie tylko finansowo – zawiodłam emocjonalnie. Ale on wciąż mnie trzymał za rękę. Jeszcze miałam czas coś zmienić.
Karina, 39 lat
Czytaj także:
- „Według córki nie mam prawa do miłości, bo jestem za stara. Gdy zobaczy mnie w białej sukni, opadnie jej szczęka”
- „Po mężu została mi tylko zapuszczona działka. Nagle pojawił się ktoś, kto wyrwał chwasty z mojego ogródka i serca”
- „Szwagier przyjechał z jedną walizką i zamieszkał pod naszym dachem. Miał nie tylko tupet, ale i lepkie łapy”

