„W każdej rodzinie jest czarna owca. W naszej był to Filip, który po latach, okazał się jednak prawdziwym błogosławieństwem”
„Mój siostrzeniec, Filip, od małego był urwisem i przysparzał wielu kłopotów. Kiedy nagle przepadł jak kamień w wodę, poczuliśmy ulgę. Ale po długim czasie nieźle nas zaszokował… Czasem trzeba dać łobuzowi drugą szansę, bo może się okazać, że tym razem jej nie zmarnuje”.

W rodzinie, jak i w stadzie owiec, może się trafić odmieniec. Taki indywidualista nikogo nie słucha, chodzi swoimi ścieżkami i wyprowadza z równowagi wszystkich tych, którzy zachowują się odpowiednio i zgodnie z ogólnie przyjętymi normami. Na taką czarną owieczką nie ma co liczyć w żadnej sytuacji, bo nigdy nie dotrzyma terminu, słowa i jeśli w ogóle się pojawi, to najpewniej spóźniona. Takiej owieczce lepiej nie pożyczać kasy, nie polecać jej nikomu i nie ufać żadnym jej deklaracjom. Osoby, o której mowa, lepiej unikać i widywać się z nią jak najrzadziej... nawet na rodzinne imprezy lepiej jej nie zapraszać. A po co? I tak pewnie narobi rabanu.
Filip pyskował, kombinował i patrzył tylko, jak się nie narobić
W gronie naszych bliskich, od zarania dziejów, zakałą rodziny był Filip – najmłodszy syn mojej siostry Weroniki i jej męża, Jurka. Jej pozostałe pociechy, a mianowicie Marylka oraz Witek, już od czasów przedszkolnych byli jego przeciwieństwami. Pamiętam te dzieci jako posłuszne, taktowne, wyróżniające się w szkole, a potem na studiach wyższych i co najistotniejsze – świetnie zorganizowane i z perspektywami na świetlaną przyszłość.
Można się zdziwić, że brat z tych samych rodziców jest zupełnie odmienną osobą. Nieraz się zdarzało, że ktoś się zastanawiał, jakim sposobem dzieciak urodzony przez tę samą matkę i z tego samego ojca, dorastający w tym samym mieszkaniu, pod względem charakteru tak mocno odstaje od swojego rodzeństwa.
Filip już od maleńkości nie należał do grzecznych dzieci. Niby chodził z głową na karku, miał szybki refleks i wcześnie zaczął gadać, ale to niestety zawsze obracało się przeciwko niemu. Na dodatek ciągle psocił, wiercił się jak na szpilkach, pyskował i wciąż knuł, jak tu sobie ułatwić życie i uniknąć wysiłku.
Dwukrotnie powtarzał klasę: najpierw w podstawówce, a potem w gimnazjum. Gdy wreszcie nadszedł czas na liceum, był już wyższy i silniejszy od swoich rówieśników. Górował nad nimi o dwie głowy, więc nikogo nie zdziwiło, że trochę się go obawiali. Świetnie to wykorzystywał, bo podporządkował sobie klasę tak, by miał od kogo odpisywać zadania i ściągać na klasówkach. Niestety wszystko to odbiło się na egzaminie dojrzałości, którego nie zdał i do którego miał ponownie podejść za rok. Jak można się domyślać, zrezygnował, wyjechał do Irlandii i podobno tam dorabiał.
Powszechnie przyjęło się, że o Filipie się w rodzinie nie wspomina, ani o niego nie dopytuje. Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, jak niezręcznie czują się jego rodzice, kiedy zmuszeni są ukrywać wstyd za poczynania syna i wmawiać wszystkim dookoła, że u niego wszystko gra. Chcieliśmy im tego oszczędzić, dlatego nigdy w rozmowach nie nawiązywaliśmy do ich syna.
Filip również nie utrzymywał zażyłych relacji z rodzeństwem – ciągłe wojaże po odległych zakątkach globu sprawiały, że z biegiem czasu coraz bardziej tracili ze sobą kontakt i stawali się sobie obcy.
I co my teraz zrobimy?
Marylka i Witek założyli własne rodziny i zajmowali się swoimi sprawami zawodowymi. Ich życie było tak wypełnione obowiązkami, że ledwo znajdowali chwilę, by odwiedzić swoich leciwych rodziców. Na całe szczęście zarówno Weronika, jak i jej współmałżonek radzili sobie całkiem dobrze i nie wymagali ciągłego doglądania. Można było do nich śmiało przychodzić bez uprzedzenia. Ich lodówka była pełna, mieszkanie lśniło czystością, a oni sami tryskali dobrym humorem. O cóż więcej można prosić?
Choć Weronika jest ode mnie sporo starsza, bo przyszła na świat niemal trzynaście lat wcześniej niż ja, to jednak mam gorsze zdrowie od niej. Borykam się z problemami z ciśnieniem, dlatego muszę o siebie dbać. Ogromnie się radowałam, że zarówno moja siostra, jak i szwagier trzymają się nieźle i nie muszę się o nich zamartwiać. Niestety, los bywa przewrotny i pewnego dnia dowiedziałam się, że obydwoje trafili do szpitala: Jurka dopadł zawał, a Weronika złamała sobie biodro. Wyszło na jaw, że szwagier tak bardzo przejął się jej wypadkiem, iż jego serce tego nie zniosło i ledwie udało się go uratować.
Bliscy musieli stawić czoła ogromnemu dylematowi – w jaki sposób zaplanować dni i zatroszczyć się o dwoje starszych, schorowanych krewnych, którzy przynajmniej tymczasowo będą potrzebowali nieprzerwanej, całodobowej opieki? Póki nie doświadczy się takiej sytuacji na własnej skórze, nikt nawet nie zdaje sobie sprawy z ogromu komplikacji, jakie niesie ze sobą takie wyzwanie! Jeden chory to już jest nie lada kłopot, a co tu mówić o potrzebującym pomocy małżeństwie! A trzeba dodać, że Weronika i Jurek są nierozłączni i nie wchodziło w grę to, by ulokować ich osobno – jednego tu, drugiego tam.
Idealnym rozwiązaniem byłoby pozwolić im zostać w dotychczasowym miejscu zamieszkania, a samemu przenieść się do nich. Ale czy ktokolwiek jest w stanie tak po prostu porzucić wszystko i przenieść się w całkiem nową przestrzeń, w odmienne realia? Wszyscy mieliśmy swoje sprawy i nie mogliśmy porzucić ich po to, by opiekować się krewnymi.
Nawet dzieciom, które całe lata mieszkały z rodzicami, trudno jest wrócić do rodzinnego domu. Wiadomo, że ludzie w podeszłym wieku słuchają ulubionych stacji radiowych, oglądają swoje ukochane seriale w telewizji, posiadają swoje rytuały i przyzwyczajenia, które niekiedy mogą przyprawiać o nerwy, a pogodzenie się z tym stanowi niemałe wyzwanie. Poza tym choroba zawsze negatywnie wpływa na charakter. Nawet osoby z łagodnym usposobieniem bywają zrzędliwe i apodyktyczne, dosłownie wszystko potrafi im przeszkadzać, z lekkiego drzemania wybudzi ich nawet najcichszy szmer, pojawiają się u nich kaprysy i zachcianki, których wcześniej nie było. Koleżanka z biura latami troszczyła się o własną, schorowaną matkę i pamiętam, ile razy z jej powodu roniła łzy. Z tego względu z lękiem zastanawiałam się nad przyszłością.
To jedyne rozsądne rozwiązanie
Opiekowanie się rodzicami to zadanie, które przypadło w udziale najbliższym krewnym, jednak zarówno Marylka, jak i Witek nie kwapili się do podjęcia tego zobowiązania. Obydwoje wymigiwali się, przytaczając rozliczne argumenty – nawał obowiązków w pracy, rosnące wydatki, dorastające pociechy, które mają coraz większe oczekiwania, zmęczenie oraz własne problemy ze zdrowiem.
– Niedawno dostałem nie najlepsze wyniki badań i doktor zalecił mi, żebym zwalniał tempo – wyjaśniał Witek. – A poza tym cierpliwość to nie jest moja mocna strona, łatwo tracę nerwy, więc z całą pewnością nie nadaję się na pielęgniarza. Po prostu tego nie ogarnę!
Maryla natomiast skupiła się całkowicie na swoim projekcie zawodowym, który miał mieć kluczowy wpływ na jej przyszłe zarobki i rozwój kariery. Tak bardzo zaangażowała się w pracę nad tym zleceniem, że nie była w stanie myśleć o niczym innym. W mgnieniu oka wpadła na pomysł, który jej zdaniem stanowił optymalne i najbardziej korzystne wyjście z sytuacji dla każdego z zainteresowanych.
– Nie ma innej opcji, tylko zatrudnić na stałe kogoś do opieki – oznajmiła podczas naszej telefonicznej rozmowy. – Najlepiej, żeby ta osoba zamieszkała razem z rodzicami i zajęła się wszystkimi sprawami. Według mnie to jedyne sensowne rozwiązanie!
– Ale zapominasz o tym, że twoi rodzice niekoniecznie będą chcieli mieć w domu kogoś zupełnie obcego – sprzeciwiłam się. – Są ostrożni, nie przepadają za nowymi znajomościami i niełatwo przychodzi im przyzwyczajenie się do nowości, a tu nagle pojawi się ktoś na stałe w ich mieszkaniu i w dodatku będzie tam rządził. Nie jestem pewna, czy to zaakceptują.
– Nie będą mieli wyjścia – zadecydowała stanowczo. – Gdy uświadomimy im, że to jedyna słuszna opcja, na pewno się zgodzą. W końcu są rozsądnymi ludźmi – Maryla była zdecydowana.
Dlaczego nic o tym nie wspomnieliście wcześniej?
Starając się być taktowną, ale jednocześnie nie owijając w bawełnę, przedstawiłam Weronice i Jurkowi nasze sugestie. Nie odzywali się, gdy mówiliśmy. W ciszy wysłuchali naszych argumentów o tym, że długo zastanawialiśmy się, w jaki sposób zapewnić im opiekę i wreszcie wpadliśmy na optymalne rozwiązanie. Na koniec spytałam ich o zdanie na ten temat.
– Naprawdę doceniamy wasze wsparcie i troskę – odparła moja siostra. – To wspaniałe uczucie mieć świadomość, że w trudnych chwilach można liczyć na najbliższych, ale naprawdę nie musicie się przejmować.
– Co takiego? – Witek nie krył swojego zdziwienia. – Przecież sami nie zajmiecie się teraz wszystkim. Zdecydowanie potrzebujecie pomocy!
– Nie musimy radzić sobie sami – odparła Weronika. – Od dłuższego czasu pomaga nam Filip. Nawet gdy byliśmy w pełni sił, bez niego byłoby trudno. To on robił większe zakupy, pilnował porządku w naszym domu, chodził do urzędów i załatwiał mnóstwo innych rzeczy, czasem błahych, ale uciążliwych. Prał nawet nasze ubrania, więc wie doskonale, czego nam potrzeba.
– Nic nie ulegnie zmianie, już to z nim uzgodniliśmy – uzupełnił Jurek. – Odwiedzał nas w szpitalu każdego dnia, więc wszystko mamy ustalone i nie ma powodów do zmartwień.
Okazuje się, że od dłuższego czasu opiekował się rodzicami, a nikt nie miał o tym pojęcia! Jak to w ogóle możliwe? Szwagier, jakby w odpowiedzi na te wszystkie wątpliwości, wytłumaczył, że nie było sensu rozpowiadać o tym, że rodzony syn dba o swoich staruszków.
– A co to niby za wielka rzecz, żeby się tym afiszować? – rzucił pytanie. – Pomaga ten, kto ma ochotę i możliwości, to chyba jasne. Filip tak poukładał sobie życie, że daje sobie radę. Mieszka tuż obok, ale niewykluczone, że w przyszłości wprowadzi się do nas na dobre. Czas pokaże.
Nie da się ukryć, że poczuliśmy ulgę, mimo iż od razu zaczęły się pojawiać podejrzenia, że w tym dobrym geście może kryć się jakiś haczyk, że chodzi mu tylko o majątek rodzinny i wyłudzenie od staruszków trochę szmalu. Jednak opłacenie fachowej opieki byłoby o wiele droższe, więc nie ma co narzekać. Poza tym dom siostry i jej męża wchodzi w skład spadku, który i tak w przyszłości trafi do ich wszystkich dzieciaków.
No i proszę, nasz Filipek wziął się w garść i opiekuje się staruszkami. Idzie mu to całkiem nieźle. Czasem w życiu bywa tak, że ten, po którym najmniej się spodziewasz, potrafi zaskoczyć i przebić wszystkich innych. Nawet ci, którzy uchodzili za najbardziej przykładnych, przy nim wypadną blado i nijako.
Anastazja, lat 60
Czytaj także:„Mój szwagier to prawdziwy cwaniak. Dostał cały spadek po mojej teściowej, ale chciał ugrać jeszcze więcej”„Moja siostra trzymała się męża, który miał słabość do kieliszka i ciężką rękę. Nikt się nie spodziewał tego, co w końcu zrobiła”„Teściowa syna brzydzi się własnych wnuków. Ja robię za pełnoetatową nianię, a ona zbija bąki”

