Reklama

Studiuję socjologię i mieszkam z rodzicami na obrzeżach miasta. Niby jestem dorosły, a jednak wciąż pod ich dachem, pod ich kontrolą i obserwacją. Moi rodzice to nie jacyś tyrani, ale mają swój charakterystyczny sposób bycia: wszystko wiedzą najlepiej, wszystko chcą mieć pod kontrolą, a jeśli nie mają, to przynajmniej udają, że mają.

Wiem, że nie mają złych intencji, ale mam też dosyć wiecznego tłumaczenia się gdzie byłem, z kim, czemu tak późno wróciłem, czemu tak głośno słucham muzyki albo czemu siedzę w pokoju tak cicho. Mam dosyć ich zasad, ich dobrych rad, ich pytań.

Dlatego gdy usłyszałem, że wyjeżdżają na Wszystkich Świętych do jakiegoś spa – oboje, razem, na całe trzy dni – nie musiałem się długo zastanawiać. Obiecałem im, że wykorzystam ten czas na naukę, że przysiądę do książek, przygotuję się do kolokwium z teorii socjologicznych, zrobię porządek w notatkach.

Ale nie powiedziałem im, że planuję coś zupełnie innego, coś, czego nie da się zapisać w kalendarzu akademickim, co wymknie się spod kontroli tak samo, jak ja mam nadzieję wymknąć się z tej ich klatki: imprezę, której nie zapomnę – chyba że bardzo się postaram albo bardzo się upiję.

Miałem plan

W sobotę wstałem wcześniej niż zwykle, bo jeśli miałem wszystko przygotować przed wieczorem, to nie mogłem się ociągać. Rodzice wyjechali poprzedniego dnia, zostawiając mi na stole kartkę z numerem do recepcji hotelu i wiadomością, żebym nie siedział zbyt długo przed komputerem. Uśmiechnąłem się pod nosem i schowałem kartkę do szuflady.

Najpierw zabrałem się za meble. Z salonu wyniosłem dwa fotele, stolik pod kwiaty i wielki wazon, który stał w kącie. Przestawiłem kanapę, żeby zrobić miejsce na tańce, i rozłożyłem w przedpokoju matę, żeby nikt nie zniszczył podłogi. Z kuchni przyniosłem plastikowe kubki i talerze, a z piwnicy składany stół. Tym razem miał być barem.

Po południu zaczęli schodzić się pierwsi znajomi. Najpierw Kamil i Zosia, przebrani za wilkołaka i zakonnicę. Weszli jak do siebie, z siatką pełną chipsów i butelek. Potem przyszła reszta – Michał z gitarą, Sylwia w stroju czarownicy i Bartek z dwoma kolegami, których nigdy wcześniej nie widziałem.

Chciałem się pokazać

Zrobiło się głośno. Muzyka z głośników niosła się po całym domu, po kuchni kręciła się grupka ludzi, ktoś zajął łazienkę, ktoś inny robił zdjęcia. W pewnym momencie podszedł do mnie chłopak z niebieskimi włosami i okularkami w stylu retro.

– A ty z kim jesteś? – zapytałem, bo nie przypominałem sobie, żebym go zapraszał.

– Z Krzyśkiem. Luz, stary, impreza jest kozacka – odpowiedział, machając ręką.

W środku aż coś mnie ścisnęło. Goście wchodzili, wychodzili, rozlewali napoje, śmiali się, krzyczeli. W którymś momencie zobaczyłem, że ktoś przestawił głośniki i teraz stały na parapecie, jeden się chwiał niebezpiecznie blisko otwartego okna. Ktoś inny zapalił świeczkę w kuchni, chociaż jasno dawałem do zrozumienia, że nie chcę ognia. Zastanawiałem się, kiedy to wszystko zaczęło się wymykać spod kontroli i czy w ogóle ją jeszcze miałem.

Kiedy zapadł zmrok, w domu było już kilkadziesiąt osób. Wszędzie leżały kurtki, buty, plastikowe talerze i kubki. Pokój przypominał przystanek autobusowy w godzinach szczytu – tłoczno, gorąco, ciasno. Z głośników leciała muzyka, której nie znałem. Ktoś zmienił moją playlistę i podkręcił basy tak mocno, że szyby w witrynie zaczęły lekko dzwonić.

Nie ogarniałem tego

W kuchni jakiś chłopak trzymał szklankę wypełnioną po brzegi i śmiał się z czegoś, co właśnie powiedział. Nie miałem pojęcia, kto to. Drzwi na balkon były szeroko otwarte. Ktoś stłukł szklankę, odłamki leżały na ziemi, a chłopak w stroju wampira stał z miną niewiniątka, mówiąc, że to chyba przez wiatr.

Zanim zdążyłem zareagować, usłyszałem trzask zamykanych drzwi. Pobiegłem do przedpokoju i zobaczyłem, że sypialnia rodziców jest zamknięta. Szarpnąłem za klamkę, ale bez skutku.

– Otwórz te drzwi, tam nie wolno! – krzyknąłem, waląc pięścią.

– Zaraz, chill! – odpowiedział głos z wnętrza.

Zacisnąłem zęby. W końcu szarpnąłem mocniej, raz i drugi, aż zamek puścił z głuchym trzaskiem. Wpadłem do środka i zamarłem. Chłopak z dziewczyną leżeli w łóżku moich rodziców, na ich pościeli. Zamknąłem oczy, po czym wybiegłem z pokoju. Serce waliło mi jak młot. W myślach miałem tylko jedno: „co ja najlepszego zrobiłem? Ojciec mnie zabije. Nie… mama mnie zabije pierwsza”.

Byłem przerażony

Rano obudziłem się na kanapie w salonie. Ktoś obok mnie chrapał. W kącie leżał kawałek pizzy, a na stole przewrócona butelka. Pachniało rozlanym piwem i świecą zapachową. Miałem sucho w ustach, głowę ciężką jak cegłę i dziwne wrażenie, że to nie był sen.

Zamek w sypialni był wyłamany, a w środku panował okropny bałagan. Rozrzucona pościel, nadłamany stolik. Zgarnąłem śmieci z podłogi i zadzwoniłem po ślusarza. Powiedział, że może być za godzinę. To dawało mi szansę na szybkie ogarnięcie salonu i łazienki.

Zacząłem sprzątać w pośpiechu. Wycierałem plamy na panelach, zbierałem butelki, układałem poduszki. Właśnie kończyłem wycierać blat w kuchni, kiedy usłyszałem zgrzyt klucza w zamku. Drzwi się otworzyły.

– Co tu się do cholery dzieje? – zapytał ojciec, stając w progu.

Obok niego stała mama. Jej twarz pobladła, gdy zobaczyła ślusarza klęczącego przy drzwiach do ich sypialni.

– Dzień dobry – powiedział mężczyzna, nieświadom powagi sytuacji. – Naprawiam zamek.

– Marek? – odezwała się mama. – Kto to jest i co on robi w naszej sypialni?

– Ja… eee… zgubiłem klucz… znaczy… zatrzasnęły się drzwi – wyjąkałem, czując, jak gardło mi się zaciska.

Ojciec tylko stał, milczał i patrzył. To było najgorsze.

Było mi wstyd

Mama stała w przedpokoju z rękami skrzyżowanymi na piersi. Patrzyła na mnie tak, jakby nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Ojciec wciąż milczał.

– Marek, ty nas traktujesz jak idiotów? – zapytała. – Co tu się działo?!

Zacząłem coś mówić, ale głos ugrzązł mi w gardle. W końcu wydukałem:

– To miała być tylko mała impreza… Wyszła trochę… no, większa.

Mama spojrzała na mnie, jakbym był kimś obcym.

– Kłamiesz mi prosto w oczy. Miałeś się uczyć.

Ojciec w końcu się odezwał.

– Czy ty zdajesz sobie sprawę, co mogło się stać? Jakie to było niebezpieczne?

Zamilkł, ale czułem, że to jeszcze nie koniec. Próbowałem coś powiedzieć, jakoś się wytłumaczyć, ale nic nie miało sensu. W głowie tylko jedno zdanie: „Mogłem po prostu iść na piwo do Kamila albo się uczyć. Dlaczego zawsze robię wszystko na przekór?”.

Marek, 22 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama