Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie przestałam czuć, że Marek mnie kocha. To nie był jeden moment. Nie było żadnego dramatycznego rozstania, kłótni ani zdrady – przynajmniej wtedy tak myślałam. To raczej stopniowe wyciszanie – jakby ktoś skręcał gałkę od radia i wyłączał nasze emocje po kawałku

Pobraliśmy się młodo, ale nie głupio. Dobraliśmy się rozsądnie. Ja – poukładana, on – odpowiedzialny. Mieliśmy dom, pracę, wspólne plany. Tyle że od jakiegoś czasu Marek był dla mnie bardziej współlokatorem niż mężem. Obojętność weszła między nas niepostrzeżenie. Rano wymienialiśmy się informacjami jak z gazetki – „dzieci spakowane”, „zupa w lodówce”, „pamiętaj o śmieciach”.

Myślałam, że to minie. Że może potrzebujemy odpoczynku, jakiegoś resetu. Więc zaproponowałam wakacje. Egipt – ciepło, słońce, luksusowy hotel z all inclusive i spa. Marek się zgodził niemrawo, ale nie protestował. Ucieszyłam się. Naprawdę się ucieszyłam. Może znów będziemy blisko. Może znów mnie dotknie tak, jak kiedyś – bez powodu, tylko dlatego, że chciał.

Pierwszego dnia poszliśmy nad basen. Marek założył okulary przeciwsłoneczne i od razu sięgnął po drinka. Ja próbowałam go zagadywać, ale odpowiadał półsłówkami. Zauważyłam, jak zerknął na młodą dziewczynę przy barze – zmysłowa, opalona, uśmiechała się lekko. Myślałam, że to przypadek. Jeszcze wtedy.

Wieczorem pocałował mnie w policzek, jakbyśmy byli sąsiadami. A ja przypomniałam sobie, jak kiedyś zasypialiśmy spleceni, jak dzieci we mgle, oddychając tym samym powietrzem. Teraz nawet się nie przytuliliśmy. To miały być nasze wakacje ratunkowe. A już pierwszego dnia coś było nie tak.

Po kolacji powiedział, że idzie do spa

Siedzieliśmy przy stoliku w hotelowej restauracji, otuleni szumem klimatyzacji i obojętnością. Marek wpatrywał się w ekran telefonu. Przesuwał coś kciukiem z taką determinacją, jakby tam miało znaleźć się całe nasze małżeństwo. Ja z kolei bawiłam się widelcem, przesuwając kawałek grillowanego kurczaka po talerzu.

– Marek, jesteśmy tu razem, a ty znikasz co chwilę. Możesz chociaż raz spojrzeć na mnie? – powiedziałam cicho, ale z wyrzutem.

Nie podniósł głowy. Palec zawisł w połowie gestu, ale nie odłożył telefonu.

– Naprawdę? Teraz zaczynasz? – westchnął. – Przylecieliśmy na odpoczynek, a nie żeby się kłócić.

– Kłócić? Ja próbuję z tobą rozmawiać. Choć przez chwilę być... razem.

W końcu odłożył telefon, jakby robił mi łaskę. Spojrzał na mnie tak, jakby mnie nie poznawał.

– Potrzebuję chwili dla siebie. Czy to takie dziwne?

– Nie. To tylko... mam wrażenie, że całe nasze życie to teraz „chwila dla siebie”. Tylko że osobno – powiedziałam, patrząc w jego oczy, które kiedyś znałam na pamięć.

Nie odpowiedział. Wzruszył ramionami i znów sięgnął po telefon. Zaparło mi dech. Poczułam, jakbym zniknęła, przestała być zauważalna. Otoczona przez obcych ludzi, w egzotycznym kraju, przy własnym mężu – byłam bardziej samotna niż kiedykolwiek.

Po kolacji powiedział, że idzie do spa. „Chcę się zrelaksować”, rzucił krótko, nie proponując, bym poszła z nim. Zniknął na trzy godziny. Leżałam na hotelowym łóżku, wpatrując się w sufit, słuchając cykania klimatyzatora. Kiedy wrócił, pachniał olejkami i świeżością. Nie zapytał, jak minął mi wieczór. Po prostu położył się i zasnął.

A ja leżałam obok i czułam, jak coś we mnie zamiera. Jakby z każdym jego brakiem słów, moich emocji było coraz mniej. Ale jeszcze się łudziłam. Jeszcze.

Spotkanie w spa

Zdecydowałam się, że nie będę czekać. Skoro Marek miał swoje „chwile dla siebie”, ja postanowiłam mieć swoje. Zeszłam rano do recepcji i zapisałam się na masaż. Potrzebowałam dotyku – nawet jeśli miał to być dotyk profesjonalny, techniczny, obcy. Cokolwiek, byle coś poczuć.

Kiedy podeszłam do stolika z grafikiem zabiegów, zobaczyłam, jak Marek stoi kilka metrów dalej. Rozmawiał z jedną z masażystek. Noura – tak miała na plakietce. Smukła, o karmelowej cerze i czarnych jak smoła oczach. Miała na sobie biały, obcisły strój i uśmiech, który był za bardzo... ciepły. Za długo patrzyła na Marka. A on – jego ramiona były opuszczone, ręce w kieszeni, ale głowa lekko pochylona w jej stronę. Rozmawiali po angielsku, zbyt cicho, bym mogła coś zrozumieć.

Odwróciłam się, zanim mnie zauważyli.

Później tego dnia Marek oznajmił, że znów idzie na masaż. Nawet nie pytał, czy chcę iść z nim. Skinęłam głową i nie powiedziałam, że mam zabieg o tej samej godzinie.

Tyle że przyszłam wcześniej. Dwadzieścia minut wcześniej, udając, że się pomyliłam. Recepcjonistka spojrzała na mnie pytająco, ale tylko się uśmiechnęłam. – „Chciałam się wcześniej zrelaksować” – rzuciłam. Weszłam w głąb korytarza spa.

Drzwi do jednego z pokoi były lekko uchylone. Usłyszałam stłumiony śmiech. Zamarłam.

Zajrzałam.

Noura stała bokiem, w półprzyciemnionym świetle, jej dłonie były na karku Marka. On był w samym ręczniku, odwrócony do niej przodem, blisko, zbyt blisko. Jej dłoń przesunęła się po jego ramieniu, potem niżej, a on nie zrobił nic, by to zatrzymać. Było w tym coś więcej niż masaż. Coś... czego nie dało się pomylić z profesjonalizmem.

Drzwi skrzypnęły. Spojrzeli na mnie jednocześnie.

– Ela, to nie tak… – powiedział Marek, wyciągając rękę w moją stronę.

Spojrzałam na niego. Zimno. Bez słów. Przez sekundę byłam martwa wewnątrz.

– Nie mów nic – powiedziałam cicho.

Odwróciłam się i wyszłam.

Zasłużył na ciszę

Zatrzasnęłam za sobą drzwi hotelowego pokoju i oparłam się o nie plecami. W środku była cisza, której nie znałam. Taka, która nie uspokaja – tylko dusi. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Chodziłam po pokoju, nie wiedząc co ze sobą zrobić.

Zsunęłam się na podłogę przy walizce. Pamiętałam, gdzie co leży – zwinęłam ubrania, kosmetyki, ładowarkę. W połowie składania rzeczy do torby zamarłam. I co dalej? W hotelowym lobby? Na lotnisko? Przecież nie mam jak wrócić. Samolot dopiero za cztery dni.

Otworzyłam okno. Egipskie słońce uderzyło prosto w twarz. Za mocno. Zasłoniłam zasłony.

Położyłam się na łóżku. Po raz pierwszy od dawna – sama.

Nie powiedziałam Markowi ani słowa. Nie zostawiłam karteczki. Nie zrobiłam sceny. Widział mój wzrok. Widział moje plecy, kiedy wychodziłam. Wiedział wszystko, co trzeba.

Gdy wrócił do pokoju, byłam już w piżamie, udając, że śpię. Stał przez chwilę w drzwiach, potem westchnął i zamknął się w łazience. Nie otworzyłam oczu. Nie drgnęłam.

Rano zjadłam śniadanie sama. Wzięłam ręcznik i poszłam na plażę. Nie zostawiłam mu wiadomości. Nie zapytałam, czy chce iść ze mną. I tak by nie chciał.

Zachowywałam się normalnie. Dla ludzi. Dla siebie. Tyle że Marek przestał istnieć. Był powietrzem. Mijał mnie w pokoju, w korytarzu, przy basenie. A ja nawet nie odwracałam głowy.

„Nie zasłużył na mój krzyk. Na moją łzę. Zasłużył na ciszę” – powtarzałam sobie. I to bolało jego bardziej niż cokolwiek.

A ja? Ja zaczynałam się uczyć, jak to jest być sama. Już nie samotna z kimś – tylko po prostu sama. I to było uczciwsze niż wszystko, co przez ostatnie miesiące udawaliśmy.

Trzeciego dnia podszedł do mnie na plaży

Dni płynęły, jakby należały do kogoś innego. Wstawałam rano, zakładałam letnią sukienkę, szłam na śniadanie. Piłam kawę, czytałam książkę przy basenie. Uśmiechałam się do obcych ludzi, mówiłam „dziękuję” i „dzień dobry” w kilku językach. Nie odezwałam się ani razu do Marka.

On był. Ale tylko fizycznie. Mijał mnie przy bufecie, rzucał spojrzenia, które mnie nie dotykały. Spał w tym samym łóżku, na jego brzegu, jakby przepaść między nami była już widoczna nawet dla niego.

Trzeciego dnia podszedł do mnie na plaży. Usiadł na leżaku obok, przysunął go bliżej. Milczał chwilę, a potem westchnął.

– Ela, nie wiem, co mnie podkusiło. Nie szukałem tego. Stało się… ale to nic nie znaczyło.

Udawałam, że nie słyszę. Patrzyłam w morze, gdzie dzieci budowały zamki z piasku, a pary trzymały się za ręce.

– Nie znaczyło nic – powtórzył. – To było... głupie. Naprawdę. Po prostu... nie wiem. Zawiodłem cię. Wiem.

Nie odwróciłam głowy. Nie skinęłam. Nic.

W mojej głowie szumiało jedno zdanie: Dla ciebie może nie. Dla mnie znaczyło wszystko.

Gdy zasypiałam tego wieczoru, Marek próbował coś jeszcze mówić. Mówił o wspomnieniach, o pierwszym mieszkaniu, o tym, że kocha mnie „po swojemu”. Przymknęłam powieki, głęboko, spokojnie, udając sen. Płakałam w środku. Ale na zewnątrz byłam twarda jak kamień.

W środku nocy obudził mnie jego dotyk – chciał się przytulić, położyć dłoń na moim biodrze. Powoli odsunęłam się na drugi koniec łóżka. Nie powiedziałam ani słowa.

Następnego dnia zabrałam ręcznik i zeszłam na basen wcześniej. Usiadłam z dala od niego. Zamówiłam drinka. I patrzyłam, jak kobiety flirtują z kelnerami, jak śmiech niesie się w powietrzu, w którym nie było już mojego małżeństwa.

Nie wrócę do tamtego życia

Lot powrotny był spokojny, prawie pusty. Przez całą drogę patrzyłam w okno, ale nie widziałam nic. Tylko ciemność i rozmyte światła miast pod nami.

Na lotnisku w Warszawie była chłodna noc. Czekała na mnie siostra. Nie pytała o nic – tylko przytuliła mnie bez słów, jakby wiedziała, że lepiej niczego nie mówić.

W domu zapadła cisza inna niż ta hotelowa. Tamta bolała. Ta była moja. Usiadłam w kuchni, zaparzyłam herbatę i otuliłam się kocem.

Zegar na ścianie tykał. Każde tyknięcie brzmiało jak nowe zdanie, które mogłabym powiedzieć Markowi – ale już nie zamierzałam.

Nie czułam się silna. Nie czułam się też szczęśliwa. Czułam się... pusta. Ale wiedziałam jedno: nie wrócę do tamtego życia. Do kobiety, która czekała, aż ktoś ją zobaczy. Aż ktoś ją pokocha.

Mogłam być sama. Ale już nigdy nie będę samotna obok kogoś.

Elżbieta, 36 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama