Reklama

Czułam się wtedy tak, jakbym była meblem, który stoi w kącie i nikomu nie przeszkadza, dopóki nie zacznie zawadzać. Ponad sześćdziesiąt lat życia – całe dla innych. Dla dzieci, dla męża, dla wnuków. Dla rodziny. Zawsze gotowa, zawsze pod ręką – Mamo, możesz zostać z dziećmi?, Mamo, podwieź mnie na zajęcia, Joanna, ugotujesz coś na szybko? I zawsze z tym samym uśmiechem, choć zmęczenie w oczach mówiło co innego. A teraz? Teraz nawet zwiędłego kwiatka nikt nie przyniósł.

Maj był dla mnie miesiącem czekania. Czekania na ten jeden dzień, kiedy ktoś może przypomni sobie o mnie. Może Adam zauważy, że jestem kimś więcej niż kucharką i sprzątaczką. Może dzieci wpadną, choćby na chwilę, z kartką, z kwiatkiem, z uśmiechem. M Tylko że z każdym kolejnym rokiem tych „może” było coraz mniej. I bolały coraz bardziej.

Czekałam na miły gest

Dzień Matki zaczął się jak każdy inny. Adam siedział przy stole w szlafroku, z gazetą w ręku. Siorbał herbatę, co zawsze mnie drażniło, ale już dawno przestałam zwracać mu uwagę. Stałam przy kuchence, gotowałam wodę na kawę, a w głowie miałam tylko jedną myśl: Może dzisiaj coś się zmieni?.

Spojrzałam na zegar. Była ósma piętnaście. Cisza w domu była ciężka jak ołów. Zerknęłam na Adama, zastanawiając się, czy może… Może coś powie?

– Adam – zaczęłam cicho, prawie szeptem, bojąc się, że usłyszę, co za chwilę usłyszę. – Pamiętasz, jaki dzisiaj dzień?

Adam nawet nie oderwał wzroku od gazety. Wzruszył ramionami, jakby pytał, co ja w ogóle od niego chcę.

– Niedziela? – mruknął. – A co, coś ważnego?

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Nie chciałam płakać. Zacisnęłam usta, starając się opanować drżenie w głosie.

– Nie… tak tylko pytałam – wymamrotałam, czując, jak serce zaczyna mi bić szybciej, a oczy wilgotnieją.

Adam odwrócił stronę gazety, siorbnął kolejny łyk herbaty i westchnął, jakby to on był najbardziej zmęczonym człowiekiem na świecie. A ja? Ja stałam przy kuchence, czując się jak cień, który od lat wisi nad tym domem, niewidoczny, niezauważany.

Nagle zadzwonił telefon. Podskoczyłam, serce mi stanęło. Na wyświetlaczu – Kasia.

Odebrałam natychmiast, prawie się uśmiechając. Może jednak? Może chociaż ona pamiętała?

– Kasiu, kochanie! – powiedziałam zbyt entuzjastycznie, jakby się czegoś spodziewała.

– Mamo, tylko na chwilę – Kasia mówiła szybko, głosem pełnym zniecierpliwienia. – Dzieci chore, nie wiem, jak ja się ogarnę. Przepraszam, że dziś nie przyjedziemy. Może w tygodniu, dobra? Muszę kończyć, trzymaj się, pa!

I już jej nie było. Zostałam z telefonem przy uchu, z sygnałem końca połączenia, jak z pustym talerzem, na którym jeszcze przed chwilą leżało coś ważnego. Spojrzałam na Adama. Nawet nie podniósł głowy. Wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: No i co z tego?

– Nie rób takiej miny. To tylko dzień, jak każdy inny – mruknął, odwracając stronę gazety.

A ja… czułam, jak coś mnie dusi. Jakby całe życie, które oddałam innym, nie znaczyło zupełnie nic.

Syn odhaczył życzenia

Po rozmowie z Kasią wpatrywałam się w ekran telefonu, jakby miał za chwilę zadziałać cud. Może oddzwoni? Może powie, że jednak wpadną, że mają coś dla mnie... Ale nic takiego się nie wydarzyło. Telefon milczał, a Adam przewracał kolejne strony gazety. W końcu nie wytrzymałam.

– Adam, mógłbyś chociaż... – zaczęłam, ale głos ugrzązł mi w gardle.

On oderwał wzrok od gazety, spojrzał na mnie z lekkim zniecierpliwieniem, jakbym przeszkadzała mu w czymś ważnym.

Co znowu? – zapytał.

– Nic – odparłam szybko, bo przecież i tak by nie zrozumiał.

Wzięłam głęboki oddech, podniosłam kubek z herbatą i poszłam do pokoju. Usiadłam na kanapie i wbiłam wzrok w okno. Za szybą słońce grzało, na trawniku sąsiadka Basia rozwieszała pranie, a ja czułam się, jakby świat toczył się gdzieś obok mnie. Jakby nikt nie zauważył, że ja też tu jestem, że oddycham, że czekam.

Nagle zadzwonił telefon. Michał. Zaskoczenie ścisnęło mi gardło. Szybko odebrałam.

– Michał! Synku! – powiedziałam z nadzieją w głosie.

– Cześć, mamo. Wszystkiego najlepszego, zdrowia, spełnienia marzeń... – powiedział to takim tonem, jakby odczytywał formułkę z kartki.

– Dziękuję, kochanie. Może... może zadzwonisz jeszcze później? Pogadamy trochę?

– Mamo, nie mam teraz czasu. Lecę na spotkanie, wiesz jak jest. Zadzwonię kiedyś, dobra? Pa!

I już go nie było. Po prostu. Jakby rozmowa z matką była tylko obowiązkiem do odhaczenia, jak rachunek do zapłacenia. Odłożyłam telefon na stół i patrzyłam na niego, jakby był czymś obcym. Jakby to nie była moja jedyna łączność z dziećmi, tylko kawałek plastiku, który przypominał mi, jak bardzo jestem im niepotrzebna. Przetarłam dłonią oczy. Nawet nie płakałam – nie było już łez. Było tylko puste miejsce w środku i cisza, która brzmiała głośniej niż wszystkie dźwięki tego dnia.

Wyżaliłam się mężowi

Kolacja była cicha, aż zbyt cicha. Adam jadł kanapkę, jakby nigdy nic, od czasu do czasu siorbał herbatę. Kroiłam chleb w kuchni, ale w końcu nie wytrzymałam. Usiadłam naprzeciw niego i patrzyłam, jak spokojnie przeżuwa, jakby nic się nie stało. Czułam, jak coś mnie dławi, jak te wszystkie słowa, które przez cały dzień tłumiłam, teraz wylewają się ze mnie na siłę.

Adam, nie zauważyłeś, że dzieci o mnie zapomniały? – zaczęłam, głos mi się załamał, ale nie mogłam już przestać. – Kasia tylko zadzwoniła, rzuciła dwa słowa na odczepnego, Michał nawet nie spytał, co u mnie. Nie przyszli. Przecież to Dzień Matki, Adam! Czy to naprawdę tak trudno pomyśleć o mnie chociaż raz w roku?

Adam wzruszył ramionami, odłożył nóż na talerz, jakby to, co mówiłam, go męczyło.

– Przecież masz już swoje lata, Asia... – powiedział, jakby to coś tłumaczyło. – Nie możesz się obrażać o takie rzeczy. Dzieci mają swoje życie, nie mogą siedzieć na twojej głowie.

Spojrzałam na niego ze złością i rozczarowaniem.

– Swoje życie? – powtórzyłam z goryczą. – A ja całe życie byłam dla nich. Zostawałam z wnukami, gotowałam obiady, pomagałam, jak tylko mogłam. A teraz co? Nie zasłużyłam nawet na głupiego kwiatka?

Adam westchnął ciężko, jakby to była najnudniejsza rozmowa świata.

– Nie przesadzaj, Asia. To tylko dzień. Dzień Matki, dzień jak każdy inny. Po co robić z tego tragedię?

Poczułam, jak zalewa mnie fala gniewu, a jednocześnie coś we mnie pęka. Jakby te wszystkie lata, całe poświęcenie, cała moja miłość do tej rodziny, nagle wyparowały, zostały zadeptane i zakopane gdzieś głęboko pod stertą gazet, kanapek i obojętności.

– Dzień jak każdy inny? – wyszeptałam, a głos mi zadrżał. – Może dla ciebie. Ale dla mnie... dla mnie to przypomnienie, że jestem nikim. Że nikomu na mnie nie zależy. Że nie ma już nikogo, kto chciałby się mną zająć, kto chciałby mnie docenić, kto chociaż raz w roku przypomniałby sobie, że jestem matką, a nie służącą.

Adam tylko potrząsnął głową, odwracając wzrok, jakby chciał uciec od tej rozmowy. A ja siedziałam przy stole, zaciskając dłonie w pięści, próbując powstrzymać łzy, które cisnęły się do oczu. Nie miałam już siły. Nie wiedziałam, jak z tym żyć dalej.

Musiałam odetchnąć

Nie wytrzymałam w tym domu. Musiałam wyjść, odetchnąć, złapać trochę powietrza. Założyłam sweter, trzasnęłam drzwiami i wyszłam na ulicę. Wieczorne słońce jeszcze grzało, ale we mnie było zimno. Szłam bez celu, bez planu, jakby nogi same mnie niosły. W głowie dudniły mi słowa Adama: *"Nie przesadzaj, to tylko dzień"*. "To tylko dzień"… A dla mnie to był cały świat.

Przeszłam kilka ulic, aż znalazłam się na osiedlowym skwerze. Ławki, dzieci bawiące się na placu zabaw, ludzie z psami. Czułam się obca wśród nich. Jakby wszyscy mieli swoje sprawy, swoje szczęścia, a ja byłam tylko cieniem. Przeszłam obok Basi, mojej sąsiadki, która stała z siatką z zakupami i uśmiechała się promiennie.

– O, Asiu, jak miło cię widzieć! – powiedziała, podchodząc do mnie. – U mnie dzieci dziś były, przyszł y z ciastem, z kwiatami. Tak miło... – zaśmiała się cicho, zupełnie nieświadoma, jak te słowa mnie kłuły. – A jak u ciebie?

– U mnie? – wyszeptałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. – U mnie cisza. Nikt nie przyszedł. Nikt o mnie nie pamiętał.

Basia nagle spoważniała, dotknęła mojej dłoni.

– Asiu, nie smuć się... dzieci mają swoje życie, pewnie zarobieni, zajęci, wiesz, jak to jest…

– Wiem – odpowiedziałam, ale głos mi się załamał. – Wiem, że mam swoje lata i że nie powinnam oczekiwać za wiele. Ale… – spojrzałam na Basię, a potem na plac zabaw, na młode matki bawiące się z dziećmi – …ale boli, Basia. Boli jak cholera, że oni o mnie zapomnieli. Jakbym była nikim. Jakbym już się nie liczyła.

Basia tylko westchnęła, ścisnęła moją dłoń i patrzyła na mnie z taką litością, że poczułam się jeszcze gorzej. Wyrwałam rękę, powiedziałam cicho "muszę już iść" i odeszłam, czując, że całe to życie, które dla innych budowałam, rozsypuje się jak domek z kart.

Mąż mnie nie rozumiał

Wróciłam do domu późno. Zanim przekroczyłam próg, wzięłam głęboki oddech, starając się jakoś pozbierać. Ale kiedy weszłam do mieszkania, wszystko wróciło z podwójną siłą. Adam siedział przed telewizorem, wpatrzony w ekran, jakby nic się nie wydarzyło. Na stole leżały okruszki po kolacji, puste talerze, kubek z niedopitą herbatą.

Stałam w progu, patrząc na ten obraz – jakby mnie tu w ogóle nie było. Jakbym była tylko dodatkiem do mebli, którego nikt nie zauważa.

– Wróciłaś? – rzucił Adam, nawet nie odrywając wzroku od telewizora. – Nareszcie. Zimno się zrobiło, a drzwi zostawiłaś niedomknięte, przeciąg był.

Przez chwilę nic nie mówiłam. Stałam tak, a w mojej głowie kłębiły się myśli, których już nie mogłam dłużej trzymać w sobie.

– Adam... – zaczęłam cicho, a potem głos mi się załamał. – Czy ty w ogóle rozumiesz, jak ja się dzisiaj czuję?

Adam westchnął, jakby był zmęczony moim pytaniem. Odłożył pilot na stół, spojrzał na mnie, ale w jego oczach było tylko zniecierpliwienie.

– Asia, o co ci chodzi? Przecież mówiłem – to tylko dzień. Nie rób z tego dramatu.

– Nie o dzień mi chodzi! – podniosłam głos, czułam, jak łzy napływają mi do oczu. – Chodzi o to, że oni o mnie zapomnieli! Kasia, Michał... nawet nie przyszli. Nie spytałeś mnie ani razu, jak się czuję, co u mnie. Ja tu jestem, Adam! Ja tu żyję, oddycham, gotuję ci obiady, słucham twoich narzekań... I nikt, nikt nawet nie pomyślał, żeby mi dzisiaj powiedzieć: "Dziękuję, mamo, że jesteś".

Adam patrzył na mnie chwilę, a potem wzruszył ramionami.

– No to co, że nie zadzwonili? Mają swoje życie. Nie wymagaj za dużo. Czemu się od razu obrażasz?

To mnie dobiło. Oparłam się o framugę, próbując powstrzymać drżenie rąk. Chciałam coś powiedzieć, wykrzyczeć mu, że jestem zmęczona tym wszystkim, że mam dość tej obojętności, tego bycia nikim. Ale nie miałam siły.

Odwróciłam się i poszłam do sypialni. Zamknęłam za sobą drzwi i opadłam na łóżko, tuląc się do poduszki. Łzy spływały mi po policzkach, a w głowie krążyła tylko jedna myśl: Nie chcę już tak żyć. Nie chcę być niewidzialna. Nie chcę być nikim.

Czułam żal

Leżałam w ciemności, nasłuchując odgłosów domu, w którym już dawno przestałam czuć się potrzebna. Adam chrapał cicho za ścianą, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby ten dzień był naprawdę tylko kolejnym, zwykłym dniem w jego uporządkowanym świecie. A ja? Czułam się, jakby coś we mnie umarło.

Nie płakałam już. Nie było we mnie siły na łzy. Była tylko pustka – taka głęboka, że aż czułam ją fizycznie, jak kamień w środku. Wtedy zrozumiałam coś, co chyba od dawna próbowałam sobie wmówić, a co w końcu wybrzmiało w mojej głowie jasno i brutalnie: **To się już nigdy nie zmieni**.

Adam nie stanie się innym człowiekiem. Nie zacznie nagle rozumieć moich potrzeb. Dzieci nie przypomną sobie o mnie nagle w kolejny Dzień Matki, jeśli im nie przypomnę, że istnieję. A ja… ja całe życie czekałam na coś, co się nigdy nie wydarzyło. Całe życie oddawałam siebie innym, zapominając o sobie.

Przekręciłam się na bok, patrząc w ciemność. W myślach wracały obrazy sprzed lat – jak całowałam rozbite kolano Kasi, jak robiłam Michałowi kakao, kiedy miał gorączkę. Jak piekłam ich ulubione ciasto, jak odwoziłam ich na zajęcia, jak czekałam na ich telefon, kiedy byli już dorośli. I za każdym razem, gdy dzwoniłam do nich z pytaniem "Jak się czujesz?", słyszałam: "Nie teraz, mamo, później". Później. Zawsze później. A teraz już nie chcę później. Nie chcę czekać. Nie chcę się prosić o miłość, o uwagę, o pamięć. Nie chcę żyć jak cień.

Joanna, 65 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama