Reklama

Wszyscy myślą, że dzieci nie pamiętają. Że są jak gąbki – coś wchłoną, ale potem wystarczy wycisnąć, zamoczyć w innym wiadrze i już – gotowe do nowego życia. Ale ja patrzę na Bartka i wiem, że to nieprawda. On pamięta wszystko. Tę ciszę, kiedy Tomasz zamykał za sobą drzwi po raz ostatni. Talerze, które kiedyś oznaczały śniadania we trójkę, a teraz stoją na górnej półce, bo nie mam serca ich wyrzucić.

Codzienność zawsze zaczyna się tak samo. Budzę się przed budzikiem, a Bartek już w kuchni, siedzi z kubkiem mleka, wpatrzony w ekran. Zamiast bajek – skróty meczów. Jego drużyna przegrała wczoraj. Po porażkach zawsze sprawdza, co poszło nie tak. Może dlatego, że piłka to jedyne, co jeszcze układa mu się w głowie.

Odkąd Tomasz się wyprowadził, Bartek zrobił się cichszy. Często się zamyśla, nawet kiedy mówi do mnie, patrzy gdzieś w dal. Czasem łapię się na tym, że tęsknię za jego głupimi pytaniami. Teraz zadaje tylko jedno pytanie, raz w miesiącu, zawsze tego samego dnia:

– Mamo, myślisz, że tata tym razem przyjdzie?

Nie kłamię. Mówię:

– Nie wiem, kochanie. Może.

Ale w środku mnie rośnie wtedy taki żal, że czasami aż muszę wyjść do łazienki, zamknąć się i zagryźć rękę, żeby nie wyć. Bo wiem, że on już nie przyjdzie. Albo jeśli nawet, to tylko na chwilę. Jak widz. Jak ktoś, kto wpadnie na mecz, ale nie zrozumie wyniku.

Nie spodziewałam się go

A mimo to Bartek czeka. I kocha tego człowieka, który coraz mniej przypomina ojca, a coraz bardziej gościa z ulicy. Dlatego tak bardzo mnie boli, kiedy widzę, jak się stara. Jak w sobotę układa kanapki w kształty flagi ulubionej drużyny, tylko po to, żeby tata, jeśli przyjdzie, pomyślał, że ma fajnego syna.

Nie zapowiadało się na nic szczególnego. Dzień Dziecka, Bartek właśnie kończył rysować jakieś boisko z wymyśloną drużyną, którą nazwał FC Mama Team. Miałam nadzieję, że będzie to spokojny dzień, że obejrzymy mecz, może upieczemy coś razem.

Byłam w kuchni, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Bartek od razu zerwał się z miejsca, jakby serce mu stanęło. On już wiedział, że to tata.

Otworzyłam i zobaczyłam Tomasza. Stał tam z uśmiechem i kolorową torbą. Pachniało drogimi perfumami. Wszedł pewnie, jakby nadal tu mieszkał. Bartek nie powiedział nic. Stał w przedpokoju jak słup soli, z dłońmi zaciśniętymi w pięści.

– Kogo my tu mamy! Małego mistrza! – zawołał Tomasz z przesadnym entuzjazmem. – A tu prezent. Może pomoże wam wygrać z tą śmieszną drużyną.

W ogóle go nie znał

Podał Bartkowi reklamówkę. Wstrzymałam oddech. Bartek otworzył powoli i wyciągnął koszulkę. Kolory zdradziły wszystko – była to koszulka drużyny, której Bartek nie cierpiał. Rywala.

Bartek patrzył na nią chwilę, po czym opuścił wzrok. Milczał. Tomasz nie zauważył niczego. Poklepał go po ramieniu, rozglądając się po mieszkaniu.

– No, nie cieszysz się? Miałem problem, żeby dorwać twój rozmiar!

Bartek nadal patrzył w ziemię. Miał czerwone uszy. Wiedziałam, co to znaczy – walczył ze sobą, próbował nie płakać, nie zawieść, nie wybuchnąć. Tomasz spojrzał na mnie, oczekując, że jakoś uratuję sytuację.

– Dziękujemy. Naprawdę… miły gest – powiedziałam spokojnie, choć w środku mnie już się gotowało. Głupia, bezmyślna demonstracja troski. Rzecz, która miała przykryć miesiące ciszy.

Tomasz zaproponował, że może pójdą na lody, ale Bartek tylko pokręcił głową. Ja zgrzytałam zębami, bo widziałam, że on już nie wie, co robić.

Gdy Tomek wyszedł, długo patrzyłam na Bartka. Stał z tą koszulką w ręku, jakby trzymał coś ciężkiego. Potem złożył ją powoli, jakby nie chciał jej zniszczyć, i bez słowa wszedł do swojego pokoju. Zamknął drzwi.

Był zawiedziony

Usiadłam na krześle w kuchni i po raz pierwszy od dawna poczułam, że się boję. Bo widziałam, że przez miesiące myślał, że może tata się zmieni. Że może w końcu będzie widział, że on nie potrzebuje prezentów, tylko żeby ktoś go słuchał.

Bartek nie wychodził z pokoju przez większość dnia. Zostawiłam mu obiad pod drzwiami, ale talerz stał nietknięty jeszcze wieczorem. W końcu zapukałam.

– Mogę? – zapytałam cicho.

Nie odpowiedział, ale drzwi nie były zamknięte. Weszłam. Leżał na łóżku, patrzył w sufit. Koszulki nigdzie nie było widać.

– Nie podobała ci się ta koszulka, co? – usiadłam na brzegu łóżka.

– On mnie nie zna. Nic o mnie nie wie – powiedział spokojnie, jakby mówił o kimś zupełnie obcym.

– Może chciał dobrze. Czasem ludzie nie potrafią inaczej – odparłam, choć sama nie wierzyłam w te słowa.

Chciałam go pocieszyć

Nie patrzył na mnie. Wstał, otworzył szafę, sięgnął za ubrania i wyciągnął koszulkę. Popatrzył chwilę, po czym wcisnął ją głębiej, niemal wciskając między ścianę a półkę.

– Nie chcę, żeby ją ktoś widział – powiedział cicho.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Zostałam jeszcze chwilę, patrząc, jak zakłada słuchawki. Wycofałam się bez słowa. Próbowałam ułożyć sobie w głowie jedno – jak bardzo trzeba się oddalić od własnego dziecka, by nie wiedzieć, kogo ono naprawdę kocha. Gapiłam się w ścianę i nagle zaczęły mi się przypominać wszystkie tamte chwile – te, które powinny były coś znaczyć, ale nigdy nie znaczyły.

Tomasz nawet kiedy jeszcze z nami mieszkał, to był gdzieś daleko. Fizycznie obecny, emocjonalnie niedostępny. Mówił, że musi odpocząć po pracy. Że nie ma głowy. Że jutro się pobawi z Bartkiem. A potem zawsze było coś ważniejszego.

Nigdy nie miał czasu

Po rozwodzie myślałam, że to się zmieni. Naiwnie wierzyłam, że skoro już nie musi udawać męża, to może spróbuje być ojcem. Ale wtedy zrozumiałam, że Tomasz nie wie, jak to się robi. Że on myśli, że wystarczy przyjść z prezentem i problem załatwiony. Nie rozumie, że dziecka nie da się kupić.

Widziałam dzisiaj w oczach Bartka nie zawód. To było coś gorszego – zrozumienie. Jakby pogodził się z tym, że ojciec nie potrafi go poznać, mimo że zna go od urodzenia. I nagle poczułam, że nie daję rady. Ile razy można tłumaczyć, że tata się stara, że po prostu inaczej nie umie, skoro to nieprawda?

Nie wiem, czy kiedykolwiek powiem Tomaszowi, że nie potrzebujemy jego prezentów, że Bartek nie chce nowej koszulki. On chce, żeby ktoś zapytał, jak się czuje, gdy przegrywa jego drużyna. Albo co narysował dziś w zeszycie. I że coraz rzadziej o tym mówi, bo wie, że nikt nie słucha.

Miałam dość tłumaczeń

Następnego dnia Bartek zachowywał się tak, jakby nic się nie wydarzyło. Wstał, ubrał się, zrobił sobie śniadanie. Siedzieliśmy razem przy stole, ale nie patrzył mi w oczy. Odrabiał lekcje, potem włączył mecz, nawet się zaśmiał przy jednej akcji. Wszystko wyglądało normalnie.

Ta cisza była jak mur. Solidny, gładki, bez jednej rysy. I nagle zrozumiałam, że nie umiem go przeskoczyć. Że Bartek nauczył się chować. Może nie chce więcej się zawieść, że tak jest bezpieczniej.

– Wiesz… nie musisz nosić tej koszulki – powiedziałam cicho, kiedy wieczorem przyszedł do kuchni po herbatę.

– Wiem. Już ją schowałem – odpowiedział spokojnie. I wyszedł.

Zostałam sama. Patrzyłam w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał. Wydawał się taki dorosły, jakby nagle zamknął za sobą drzwi do dzieciństwa.

Zawsze myślałam, że płacz oznacza, że coś się dzieje. Ale teraz wiedziałam, że milczenie boli bardziej. Bo ono nie daje już nadziei. Jest jak kurtyna, która opada, zanim skończy się spektakl.

Iwona, 40 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama