Reklama

Zawsze myślałam, że mój mąż to ideał. Serio. Moje koleżanki powtarzały: „Mariola, złapałaś pana Boga za nogi! On ci kwiaty nosi, z dziećmi na plac zabaw chodzi, nawet zmywarkę sam opróżnia! Ideał”. I wiecie co? Też w to wierzyłam. Bo przecież kto by się spodziewał, że facet, który w sobotę rano smaży naleśniki i zagania dzieci do mycia zębów, wieczorem może być tym samym facetem, który… no właśnie.

Nie jestem z tych, co dramatyzują i nie jestem zazdrosna z natury, naprawdę. Są jednak takie sytuacje, które nie pozostawiają zbyt wiele miejsca na wyrozumiałość. Jak na przykład cudze pończochy na naszej kanapie. To przelało czarę goryczy.

Nakryłam ich w salonie

Zaczęło się banalnie. Wróciłam wcześniej z pracy, bo w biurze nie było prądu. Myślałam, że wykorzystam chwilę spokoju, zrobię sobie herbatę z imbirem i poleżę pod kocem z jakimś serialem. Zamknęłam drzwi najciszej jak potrafiłam – żeby nie obudzić kota, który zawsze drzemie o tej porze w koszu na pranie. I już w korytarzu coś mi nie pasowało.

– Czy ja czuję... wanilię? – powiedziałam półgłosem, marszcząc nos.

To nie był mój zapach. Ja używam tych ziołowych, co to pachną jak łąka po deszczu. A tu – słodki, duszący aromat. Pomyślałam: może córka testowała nowe perfumy? Zajrzałam do salonu i wtedy go zobaczyłam. A raczej ich. Mojego męża, siedzącego na naszej sofie – tej, co ją wybieraliśmy przez dwa tygodnie, bo musiała „pasować do zasłon” – i kobietę. W moim domu, w moim salonie. Na mojej poduszce.

– A więc tak to teraz wygląda? – zapytałam, opierając się o framugę. – Praca zdalna czy domowe SPA?

Mąż zerwał się jak oparzony. Ona próbowała sięgnąć po płaszcz, ale coś jej się zaplątało. Może sumienie.

– Mariola, to nie tak, ja... – zaczął.

– O, daruj sobie. Przecież nie jesteś z tych, co umawiają się z konsultantką firmy kosmetycznej w salonie, prawda?

– Posłuchaj, ja ci wszystko wyjaśnię...

– Wyjaśnisz? No to siadaj. Bo czeka nas długi wieczór.

Wszystkiego się dowiem

Nie usiadł. Chodził nerwowo po salonie, jakby szukał dziury, przez którą mógłby się teleportować. Ona stała jak wryta, z tym płaszczem przewieszonym przez ramię i makijażem rozmazanym bardziej od moich nerwów.

– Mariola, przysięgam, to jeden jedyny raz... – zaczął znowu, z tą swoją miną skruszonego ministranta.

– No patrz, jaki pech, że akurat ten pierwszy raz musiał się odbyć w naszym salonie, w środku tygodnia. I jeszcze nie zdążyłeś po sobie posprzątać – powiedziałam, wskazując na kieliszki i pustą butelkę po winie. Moje wino. Takie na specjalne okazje.

– Nie planowałem tego. To się... jakoś tak stało.

– Aha. „Samo się stało”. To bardzo przekonujące. A pani... – spojrzałam na kobietę, która dotąd nie powiedziała ani słowa – pani też się „jakoś tak” znalazła się u mnie na kanapie?

– Mariola, błagam cię, nie rób sceny... – jęknął mój mąż.

– Nie robię sceny. Chcę znać prawdę.

Kobieta w końcu się odezwała:

– Ja... nie wiedziałam, że jesteście razem.

– O, klasyk. Nie wiedziała. A obrączka? Czyżby zdejmował?

Mąż spojrzał na mnie z jakimś cieniem żalu. Może mu było głupio, a może nie. Ale ja już wtedy wiedziałam jedno: wieczór się nie skończy, dopóki nie wyciągnę z tej dwójki wszystkiego. Do ostatniego kłamstwa.

Byłam taka naiwna

Zaproponowałam jej, żeby się ubrała. W mojej obecności. Stałam w drzwiach salonu, nie ruszając się ani o centymetr.

– I tak już wszystko widziałam – mruknęłam pod nosem.

W międzyczasie mój małżonek usiadł w końcu na kanapie. Właśnie tam, gdzie przed chwilą siedział z obcą kobietą. Jeszcze przedwczoraj tulił się do mnie dokładnie w tym samym miejscu. Taka zamiana ról.

– Mariola, ja wiem, że nie mam nic na swoją obronę...

– A jednak próbujesz się bronić. Ironia losu, nie?

– Daj mi to jakoś naprawić. Porozmawiajmy, tylko we dwoje. Nie teraz, nie przy niej.

– Skoro wszyscy tu już jesteśmy, to nie ma na co czekać.

Kobieta zniknęła w łazience. Słyszałam, jak trzęsą się wieszaki w szafce. Może szukała godności między szczoteczkami do zębów.

Ile to trwa? – zapytałam. Tonem, który pasowałby bardziej do pytania o długość gotowania jajek.

– Kilka miesięcy... – odparł cicho.

Zrobiło mi się słabo. Kilka miesięcy. Mój mąż, mój „ideał”, równocześnie planował weekendy ze mną i randki z nią. I nawet nie miał odwagi przyznać się sam – to ja musiałam odkryć wszystko przypadkiem.

– Wiesz, co mnie najbardziej boli? Że nawet nie miałeś zamiaru przestać. Gdybym cię nie przyłapała, dalej byś grał tego świętego męża.

On milczał. Ale ta cisza mówiła wszystko.

Początek nowego życia

Usiadłam naprzeciwko niego. Po raz pierwszy od bardzo dawna widziałam go takim – zmiętym, zrezygnowanym, bez swojej wiecznej pewności siebie. Jakby nagle zorientował się, że to wszystko nie ujdzie mu płazem.

– No i co teraz? – zapytałam cicho.

– Mariola, ja... sam nie wiem. Pogubiłem się.

– To widać. Ale to nie jest las, tylko nasze małżeństwo. Człowiek się tu gubi jedynie wtedy, gdy tego chce. A ty najwyraźniej tego chciałeś.

Westchnął ciężko, jakby próbował zagrać w jakimś kiepskim filmie męża-niewiniątka.

– Myślałem, że... coś między nami wygasło.

– Czyli jak nie świeci jak neon, to trzeba szukać latarki u innej?

– Nie o to chodzi...

– To o co? Kochanka do lekkiego życia, żona do ciężkiego? Może jeszcze mi zaproponujesz układ?

Spuścił wzrok. Pierwszy raz od początku tej rozmowy wyglądał, jakby rozumiał, co właściwie zrobił. Ale było już za późno.

– Wiesz, co ci powiem? – dodałam. – Nie boli mnie sama zdrada. Boli to, jak łatwo przyszło ci mnie zdradzić. Jakbyś się od dawna do tego przygotowywał.

– Nie planowałem tego, Mariola. Przysięgam.

– Ale nie próbowałeś też temu zapobiec, prawda?

Cisza. Znowu ta niezręczna cisza. Sprawiała mi większy ból niż tysiąc wymówek.

– Śpisz dzisiaj u niej. To jest początek twojego nowego życia. Beze mnie.

Podniósł głowę. Widziałam w jego oczach to samo, co w moich kilka godzin wcześniej – szok. Tyle że ja już miałam to za sobą, a on dopiero przekona się, na co mnie stać.

Odzyskałam siebie

Mówią, że po burzy zawsze wychodzi słońce. Cóż, może. Ale ja nie szukałam już słońca. Chciałam tylko spokoju. Nazajutrz wstałam wcześniej. Zaparzyłam kawę tylko dla siebie, a jego kubek został w szafce. Zadzwoniłam do prawnika. Znam faceta od lat, kiedyś pomógł mojej kuzynce w sprawie spadkowej.

– Mariola, długo się zastanawiałaś? – zapytał po wysłuchaniu mojej sprawy.

– Tylko tyle, ile potrzeba, żeby mieć pewność.

– I jak to widzisz?

– Rozwód bez orzekania o winie. Szkoda czasu na sądowe teatrzyki. Wina jest oczywista, a ja mam jeszcze życie do przeżycia.

Kiedy wieczorem wróciłam do domu, on już siedział przy stole. Widać, że czekał. Miał minę chłopca, który zbił szybę.

– Mariola, przemyślałem to. Popełniłem błąd. Naprawdę chcę to naprawić...

– Już naprawiłeś – odpowiedziałam, wrzucając mu na stół kopertę z dokumentami.

– Co to?

– Początek twojej wolności. I mojej.

Patrzył na mnie bez słowa. A ja poczułam... ulgę. Żadnej furii, żadnego żalu. Tylko cisza. Taka, którą sama wybrałam. Bo czasem trzeba stracić „ideał”, żeby zyskać siebie.

Mariola, 44 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama