Reklama

Nie uważam się za złego człowieka. Mam żonę, którą kocham, z którą dzielę życie, dom, rachunki i poranne kawy. Jest moją rodziną. Ale mam też kogoś innego. Kobietę, która nie zadaje pytań, nie prosi o naprawę kranu, nie robi scen. W hotelu, z nią, jestem innym facetem – luźnym, zabawnym, bez ciężaru codzienności. Nie chcę wybierać, bo każda z nich daje mi coś, czego potrzebuję. Może to samolubne. Ale może też… prawdziwe? Długo to wszystko działało. Dopóki nie przestało. Ale wtedy było już za późno.

Uśmiech Moniki, zapach Grażyny

– Wracasz dzisiaj wcześniej? – zapytała Monika, poprawiając rękaw bluzki przy kuchennym blacie.

– Postaram się – odpowiedziałem, rzucając klucze na półkę. – Ale szef coś marudził, że trzeba zostać po godzinach.

– Okej. To odgrzeję ci później obiad. Zrobiłam twoje ulubione pulpety.

Uśmiechnąłem się. Monika naprawdę się starała. Miała dobre serce, umiała słuchać, znała moje humory, wiedziała, kiedy się wycofać, a kiedy przytulić. Przez lata zbudowaliśmy stabilne życie. Bez dramatów, bez wielkich uniesień, ale też bez rozczarowań. I właśnie dlatego, kiedy przekroczyłem próg hotelu parę godzin później, czułem się jak ktoś zupełnie inny. Tu nie byłem mężem, ojcem, szefem projektu. Tu byłem facetem, który pachniał innymi perfumami i pił wino z kieliszka, nie z kubka.

– Już jesteś? – Grażyna rozłożyła ramiona na powitanie. Miała na sobie sukienkę, której dekolt był niemal nielegalny. – Bałam się, że odwołasz.

– Nie miałem takiego zamiaru – powiedziałem, pozwalając dłoniom opaść na jej talię.

Grażyna nie była „tą drugą”. Ona była „tą inną”. Namiętna, śmiała, bezczelna. Lubiła gubić bieliznę i prowokować kelnerów. Nie oczekiwała rozmowy o zakupach czy terminach wywiadówek. Dawała mi przestrzeń, jakiej nie znałem w domu. Byłem dokładnie tam, gdzie chciałem być. Na razie.

Życie w dwóch światach

Rano wypiłem z Moniką kawę. Mleko 2%, bez cukru, jak zawsze. Otworzyłem komputer, przejrzałem maile, odebrałem telefon od księgowej. Byłem mężem, pracownikiem, sąsiadem. Mężczyzną, który kosi trawnik w soboty i pamięta o przeglądzie auta. Normalnym gościem. A potem zniknąłem.

Wjechałem windą na czwarte piętro hotelu, tak jak w każdy czwartek. Drzwi otworzyły się i zobaczyłem Grażynę w koszuli, którą zapomniała zapiąć. Rzuciłem teczkę na fotel. Już nie miałem tej miny, którą nosiłem w domu.

– Jak ci minął dzień? – zapytała.

– Monika kupiła zasłony. Beżowe – mruknąłem, zdejmując marynarkę. – A ty?

– Kupiłam czerwone wino i nie mam nic pod tą sukienką – uśmiechnęła się leniwie.

To były dwa światy. W jednym rozmawiało się o nowym stoliku pod telewizor. W drugim – o tym, jak lubimy się dotykać. Z Moniką mieliśmy historię. Z Grażyną – emocje. I, szczerze mówiąc, nie chciałem wybierać. Bo jak miałbym zostawić Monikę? Kobietę, która wierzyła, że jestem porządnym facetem. Która nie raz trzymała mnie za rękę, kiedy walił się świat. Ale jak miałbym zrezygnować z Grażyny? Z tych chwil, kiedy czułem się żywy. Z jej śmiechu, który przerywał ciszę, jakiej Monika nigdy nie robiła. Udawałem więc dalej. Mąż jednej. Kochanek drugiej. Aż przestałem się orientować, w którym świecie jestem naprawdę.

Kochanek nie mówi „kochanie”

– Nie mów do mnie „kochanie” – powiedziała kiedyś Grażyna, siadając na łóżku tyłem do mnie. – Zostaw to dla niej.

Zamknąłem oczy. W tym jednym zdaniu była cała prawda o nas.

– Nie chciałem… – zacząłem, ale przerwała mi ruchem ręki.

Nie jestem głupia, wiesz? – odwróciła się. – Lubię cię. Lubię z tobą być. Ale nie będziemy udawać, że to coś więcej.

To bolało, choć sam tak ustawiłem tę relację. Z Moniką było ciepło, znajomo, bezpiecznie. Z Grażyną – dziko, intensywnie, niestabilnie. Ale zaczęło mi brakować czegoś, czego sam nie rozumiałem.

– A jeśli chciałbym więcej? – spytałem, zaskakując sam siebie.

Roześmiała się. Krótko, ostro, z niedowierzaniem.

– Ty? Chcesz więcej? A co z Moniką? Z twoim domem, kanapą i tymi jej zasłonami w kolorze piasku pustyni?

Nie odpowiedziałem. Grażyna wstała i zaczęła się ubierać. Każdy ruch był precyzyjny, spokojny, jakby robiła to sto razy wcześniej. Pewnie robiła.

Ja cię nie chcę na pełen etat. Nie potrzebuję faceta, który chowa telefon pod poduszkę i wraca do kogoś innego – dodała.

Wyszła, nie całując mnie na pożegnanie. Nie wiedziałem, czy to tylko sprzeczka, czy może początek końca. Tego, co było dla mnie odskocznią, a zaczynało przypominać obsesję. Tego wieczoru pojechałem do domu wcześniej niż zwykle. Monika spała już w łóżku. Pachniała szamponem. Przytuliłem się do niej.

– Kocham cię – wyszeptałem. Po raz pierwszy od dawna.

Ale sam nie wiedziałem, do kogo to powiedziałem.

Prawda w hotelowym lustrze

W hotelowej łazience było ogromne lustro. Stałem przed nim z koszulą rozpiętą do połowy i patrzyłem na siebie. Niby ten sam facet, a zupełnie inny. Miałem ten sam zegarek, tę samą fryzurę, ale w oczach… coś pękło. Już nie potrafiłem się z tego wymigać. Grażyna siedziała na łóżku i przeglądała telefon.

– Zobacz, fajny tekst – rzuciła, ale nie odpowiedziałem.

Oparłem się dłońmi o blat umywalki. „Kim ty jesteś?” – zapytałem siebie w myślach. Mężem, który wraca do domu z kwiatami i ogląda seriale z żoną, bo tak wypada? Czy kochankiem, który kłamie przez telefon, że został na zebraniu? Byłem obydwoma. Ale coraz trudniej było mi oddzielić jednego od drugiego.

Dzisiaj jesteś jakiś dziwny – zauważyła Grażyna. – Coś się stało?

– Nic. Praca – skłamałem z automatu.

Wróciłem do pokoju, ale nie usiadłem obok niej. Zamiast tego usiadłem w fotelu, jakby dystans fizyczny mógł zrównoważyć ten emocjonalny.

– Chyba musimy pogadać – powiedziałem po chwili.

Spojrzała na mnie spokojnie. Może czekała na ten moment.

Nie jestem pewien, czy dam radę tak dłużej – głos mi się lekko załamał. – Nie wiem, czego chcę. Może wcale nie jestem już tym gościem, który umie trzymać to wszystko w ryzach.

Grażyna nie odpowiedziała. Wstała, podeszła do mnie i delikatnie dotknęła mojego policzka.

– Nie musisz być silny. Ale przestań się oszukiwać. Obie nas.

Miłość to za mało

Przestałem chodzić do hotelu. Najpierw z tygodnia na tydzień odwlekałem kolejne spotkania z Grażyną. Potem już nie pisałem. W końcu ona też przestała. Żadnych scen, wyrzutów, dramatów. Tak jak obiecała – nie była kobietą, która robi awantury. Monika zauważyła zmianę. Zaczęła dłużej się we mnie wpatrywać, zadawać więcej pytań.

– Wszystko w porządku?

– Tak – odpowiadałem krótko. I znowu kłamałem.

Z Moniką robiłem wszystko, jak trzeba. Miałem gesty, słowa, rytuały. Ale kiedy patrzyła na mnie, widziałem w jej oczach jakąś cichą trwogę. Jakby coś przeczuwała. Kobiety zawsze czują. Pewnego wieczoru, przy kolacji, zapytała:

Kochasz mnie jeszcze?

Zamarłem na moment, trzymając widelec w powietrzu. Potem położyłem go na talerzu. Nie odpowiedziałem od razu. Nie chciałem rzucać pustego „tak”, które nic nie znaczy.

– Myślę, że kochałem cię przez lata. I może nadal kocham. Ale… coś się rozjechało. Może nie między nami, tylko we mnie.

Popatrzyła na mnie długo. Milczenie było dłuższe niż cokolwiek, co powiedzieliśmy tego dnia.

– A ona? – zapytała.

Nie udawałem, że nie wiem, o co chodzi.

– Już nie.

– Ale była?

Skinąłem głową. Wstała od stołu, odłożyła talerz do zlewu. Nic nie powiedziała. Po prostu wyszła z kuchni. Bez krzyku, bez płaczu. Jakby właśnie umarło coś, czego i tak już od dawna nie było.

Cena za zabawę

Spaliśmy w jednym łóżku jeszcze przez kilka tygodni. Monika nie zadawała więcej pytań. Ja też nie tłumaczyłem się już z niczego. Byliśmy jak para, która zapomniała, co to znaczy być razem naprawdę. Tylko rytm oddechów w nocy przypominał, że kiedyś kochaliśmy się na poważnie.

Któregoś ranka, gdy wyszedłem z łazienki, jej już nie było. Zostawiła kartkę na stole: „Pojechałam do mamy. Muszę pomyśleć”. Nie zadzwoniłem. Dałem jej czas. Dałem sobie czas. Ale z każdym dniem czułem, że nie walczę. Że nie potrafię. Że nie wiem już, po co. Z Grażyną nie spotkałem się więcej. Usunęła mnie z kontaktów. Chyba wiedziała, że nie będę potrafił być uczciwy ani wobec niej, ani wobec siebie.

Zostałem sam. Z pustym domem, kubkiem kawy, który nigdzie nie pachniał jak wcześniej. Z ciszą, której nie przerywał żaden śmiech. Nawet praca nie była już schronieniem – stała się czymś, co trzeba jakoś przetrwać. I wtedy zrozumiałem, że chciałem mieć wszystko, nie płacąc ceny. Że myślałem, iż potrafię podzielić serce na dwie części, a żadna z nich nie poczuje się zdradzona.

Myliłem się. Można żyć podwójnym życiem. Przez chwilę. Ale potem rachunek zawsze przychodzi. A cena? To nie są tylko łzy i spakowane walizki. Cena to samotność. I świadomość, że sam się na nią skazałeś.

Marcin, 43 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama