„W dniu ślubu nakryłam narzeczonego na brudnych zabawach. Wesele się odbyło, ale bez tego bajeranta”
„Hotel był oddalony o dziesięć minut drogi. Stałam przed drzwiami pokoju 209 z bijącym sercem i żołądkiem ściśniętym ze strachu. Zanim zdążyłam zapukać, usłyszałam śmiech. Kobiecy śmiech. Drzwi nie były domknięte. Popchnęłam je lekko i zajrzałam do środka”.

- Redakcja
Nie byłam dziewczyną, która marzyła o białej sukni i weselu z bajki, ale kiedy Kamil mi się oświadczył, coś się zmieniło. Pomyślałam, że może to właśnie z nim zbuduję stabilne życie – spokojne, przewidywalne, nasze. Przez wiele miesięcy przygotowywaliśmy ślub z dbałością o każdy szczegół. To miał być nasz dzień – wyjątkowy, wzruszający, pełen radości. Tyle że wszystko poszło nie tak. A właściwie – on poszedł nie tam, dokąd powinien. I choć próbowałam udawać przed światem, że wszystko było w porządku, prawda wyszła na jaw szybciej, niż sądziłam.
Towarzyszył mi niepokój
Nie zapomnę tego dnia, kiedy z mamą i siostrą poszłam na ostatnią przymiarkę sukni. W salonie unosił się zapach świeżych kwiatów i lakieru do włosów, a ekspedientki uśmiechały się z przesadną serdecznością. Patrzyłam w lustro, poprawiając ramiączko sukni, i czułam... pustkę. Niby było pięknie – koronkowy dekolt, delikatny tren, wszystko jak z katalogu – ale coś było nie tak.
– Pięknie wyglądasz, naprawdę – powiedziała siostra, ściskając mnie za rękę. – Kamil nie będzie mógł oderwać od ciebie wzroku.
Uśmiechnęłam się, ale w środku poczułam dziwne ukłucie. Bo ostatnio Kamil patrzył na mnie jakby rzadziej. W zasadzie, odkąd jego szefowa awansowała go na kierownika, był coraz bardziej nieobecny. Wieczory spędzał z nosem w laptopie albo nie odbierał telefonu, tłumacząc się „służbowymi sprawami”.
– Wszystko okej? – zapytała mama, patrząc na mnie uważnie.
– Tak, chyba po prostu dopada mnie stres przedślubny – odpowiedziałam, zbyt szybko.
Chciałam wierzyć, że to tylko chwilowe. Że może ślub to po prostu za duża rzecz i oboje nie radzimy sobie z presją. Ale kiedy następnego dnia Kamil znowu przełożył kolację z moimi rodzicami, poczułam coś niepokojącego. Bo to nie był pierwszy raz. A jego wymówka – „zostaję dłużej w pracy” – brzmiała już zbyt znajomo i zbyt wygodnie.
Serce mi zamarło
Noc przed ślubem spędziłam w pokoju hotelowym z widokiem na jezioro. Teoretycznie miał to być moment relaksu – siostra zaproponowała maseczki, lampkę wina, głupie filmy. Wszystko po to, żebym choć na chwilę zapomniała o stresie. Ale ja nie mogłam przestać patrzeć na telefon. Kamil obiecał, że zadzwoni jeszcze wieczorem. Nie zadzwonił.
– Może zasnął? – próbowała mnie uspokajać siostra. – Jutro wielki dzień, pewnie też się denerwuje.
Skinęłam głową, ale wiedziałam, że to nie to. Nie spałam prawie całą noc. Leżałam w łóżku i liczyłam każdą minutę, wpatrując się w ekran telefonu. O drugiej w nocy wysłałam mu wiadomość: „Wszystko w porządku?” Odpowiedzi nie było. Przez myśl przeszło mi, żeby do niego pojechać, ale to byłoby szalone, prawda? Poza tym nie chciałam robić sceny na kilka godzin przed ceremonią. Może naprawdę zasnął. Może po prostu... zapomniał?
O szóstej rano wstałam z podkrążonymi oczami. Zeszłam do hotelowej kawiarni i wypiłam czarną kawę w milczeniu. Telefon wciąż milczał. Wtedy zobaczyłam powiadomienie – wiadomość od nieznanego numeru. Treść była krótka i aż zanadto wymowna: „Uważaj na swojego narzeczonego. Nie wszystko jest tak, jak myślisz”.
Poczułam, jak robi mi się słabo. Serce zaczęło bić szybciej, dłonie zrobiły się lodowate. Patrzyłam na ekran, jakby miał za chwilę sam udzielić mi odpowiedzi. Ale odpowiedzi nie było.
Nie chciałam w to wierzyć
Nie miałam pojęcia, co zrobić z tą wiadomością. Najpierw pomyślałam, że to jakiś złośliwy żart. Ale im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej czułam, że coś się nie zgadza. Kamil nie odezwał się do rana, a ceremonia miała się odbyć za kilka godzin. Wciąż miałam nadzieję, że zaraz zadzwoni, że wszystko się wyjaśni. W końcu telefon zadzwonił, ale na ekranie wyświetlił się nieznany numer.
– Halo? – odebrałam, ledwo powstrzymując drżenie głosu.
– Jeśli naprawdę chcesz wiedzieć, co się dzieje z twoim przyszłym mężem, zajrzyj do hotelu przy parku, pokój 209 – powiedział kobiecy głos, zimny, spokojny. – Potem sama zdecydujesz, czy chcesz za niego wychodzić.
– Kim jesteś?
Rozłączyła się. Zacisnęłam pięści. W tamtej chwili miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę, ale nie zrobiłam tego. Zamiast tego założyłam płaszcz, zeszłam na dół i zamówiłam taksówkę. Powiedziałam siostrze, że muszę jeszcze coś załatwić, nie wchodząc w szczegóły. Hotel był oddalony o dziesięć minut drogi. Stałam przed drzwiami pokoju 209 z bijącym sercem i żołądkiem ściśniętym ze strachu. Zanim zdążyłam zapukać, usłyszałam śmiech. Kobiecy śmiech. Drzwi nie były domknięte. Popchnęłam je lekko i zajrzałam do środka. Kamil siedział na łóżku bez koszuli. Obok niego była brunetka w jedwabnym szlafroku. Nie znałam jej.
– Co ty tu robisz?! – zawołał, jakbym to ja była intruzem.
Nie odpowiedziałam. Po prostu wyszłam.
Słowa ugrzęzły mi w gardle
Wróciłam do hotelu jak w transie. W środku wszystko się we mnie gotowało, ale na zewnątrz zachowywałam pozory. Nie powiedziałam nic siostrze, nie powiedziałam nic mamie. Pomogły mi włożyć suknię, zrobiły mi makijaż, wygładzały włosy i suknię, jakby nic się nie stało. A ja milczałam. Bo nie wiedziałam, co powiedzieć. Może wciąż łudziłam się, że to się nie wydarzyło. Że ten obraz Kamila z inną był jakimś wytworem mojej wyobraźni.
O jedenastej stałam już przed kościołem. Tłum gości, dekoracje, fotograf – wszystko dopięte na ostatni guzik. Widziałam, jak Kamil wchodzi do zakrystii, ubrany w elegancki garnitur. Nawet mnie nie szukał wzrokiem. Jakby nic się nie stało. Jakby ten poranek w ogóle nie miał miejsca.
Nie rozmawialiśmy, nie było czasu. Organista zaczął grać, a ja ruszyłam do ołtarza. Kroki stawiałam automatycznie, trzymając ojca pod ramię. Gdy stanęliśmy naprzeciw siebie, Kamil spojrzał na mnie z takim samym uśmiechem jak zawsze – trochę ironicznie, trochę z wyższością. Chwycił moją dłoń i zaczął mówić słowa przysięgi.
– Biorę ciebie, Klaro, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność...
Przy słowie „wierność” odchrząknął lekko. Ja nie odwróciłam wzroku. Gdy przyszła moja kolej, nie powiedziałam nic. Cisza przedłużała się z każdą sekundą, aż w końcu ksiądz pochylił się i zapytał:
– Pani Klaro, czy pani chce...
– Nie – przerwałam. – Nie chcę.
Świętowałam nowy początek
Po tym, jak powiedziałam „nie”, w kościele zapanowała cisza, jakiej nigdy wcześniej nie słyszałam. Nawet organista przestał grać. Kamil patrzył na mnie z niedowierzaniem, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że naprawdę nie zamierzam zostać jego żoną. Mama miała łzy w oczach, tata zacisnął usta, a siostra, choć zszokowana, skinęła głową – jakby mówiła: „zrobiłaś dobrze”.
Nie czekałam na komentarze, nie tłumaczyłam się. Wyszłam z kościoła i wsiadłam do pierwszej taksówki. Pojechałam do domu, do naszego wspólnego mieszkania, którego nie zdążyliśmy jeszcze podzielić. Spakowałam walizkę. A potem... poszłam na własne wesele. Nie, to nie był impuls. Zanim wyszłam z kościoła, poprosiłam siostrę, żeby nie odwoływała przyjęcia. Powiedziałam jej, że to nie będzie już wesele, tylko spotkanie z rodziną i przyjaciółmi. Miałam ochotę zobaczyć się z tymi, którzy przyjechali z daleka. Miałam ochotę wypić za to, że nie popełniłam największego błędu mojego życia.
Gdy weszłam na salę, ludzie zamilkli. Ale po chwili ktoś zaczął bić brawo. Potem jeszcze jedna osoba. I jeszcze. Nie wszyscy rozumieli, ale wielu wiedziało więcej, niż się spodziewałam. A potem poprosiłam o mikrofon.
– Dziękuję wam, że przyszliście. Naprawdę. Nie będzie dzisiaj ślubu, ale nie będzie też dramatów. Będzie za to nowy początek. Mój – powiedziałam, wznosząc kieliszek.
Niektórzy wciąż patrzyli zszokowani. Ale ja czułam ulgę. Pierwszy raz od dawna.
Zostawiłam to za sobą
Minęły trzy miesiące od dnia, który miał być najpiękniejszy w moim życiu. Nie był. Ale był przełomowy. Przez pierwsze tygodnie unikałam ludzi, wyłączyłam media społecznościowe, nie chciałam słyszeć ani widzieć niczego, co przypominałoby mi o tym, co się wydarzyło. Kamil próbował się ze mną kontaktować, najpierw z wyrzutami, potem z przeprosinami. Nie odpowiadałam. Co miałam mu powiedzieć? Że wszystko widziałam? Że słyszałam jej śmiech? Że pamiętam wyraz jego twarzy, kiedy mnie zobaczył?
To nie była złość. To było rozczarowanie. I świadomość, że byłam gotowa oddać życie komuś, kto nawet nie próbował tego docenić.
Zaczęłam od nowa. Wynajęłam małe mieszkanie na drugim końcu miasta. Wróciłam do pracy, zapisałam się na jogę, zaczęłam spotykać z przyjaciółkami. Czasem opowiadały o ślubach, dzieciach, domach z ogródkiem. Słuchałam i się uśmiechałam. Bo ja już nie zazdrościłam. Zrozumiałam, że nie potrzebuję męża, żeby być szczęśliwa. Potrzebuję siebie.
Dzień ślubu zapamiętam na zawsze – nie dlatego, że był piękny, ale dlatego, że w końcu posłuchałam siebie. I choć zrobiłabym wszystko, by o nim zapomnieć, wiem, że był mi potrzebny. Byłam o krok od tego, by oddać swoje życie komuś, kto mnie zdradzał. Ale w porę się opamiętałam. I teraz idę dalej.
Klara, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wiedziałam, że sernik od teściowej to była tylko przykrywka. Zwęszyłam jej plan, bo jędza nie ma w sobie krzty dobroci”
- „Mąż wyjechał na integrację do Karpacza. Od razu zwęszyłam przekręt i zabawiłam się w prywatnego detektywa”
- „Mąż nie nadawał się na partnera, za to jego ojciec znał się na rzeczy. Słono zapłaciłam za chwilę zapomnienia”

