Reklama

Moja matka już od dziecka wmawiała mi, że najważniejszą rolą kobiety jest wyjście za mąż i urodzenie gromadki dzieci. I pewnie dlatego, gdy tylko poznałam Marka, to od początku próbowała mnie przekonać, że powinnam jak najszybciej ułożyć sobie z nim życie. Problem w tym, że ja wcale nie byłam tego taka pewna. Nie do końca ufałam swojemu przyszłemu mężowi. A mimo to dałam się przekonać. Jednak gdy stałam na ślubnym kobiercu, to nie mogłam pozbyć się złych przeczuć. I szybko okazało się, że miałam rację.

Trzeba szybko wyjść za mąż

Już od wczesnych lat dziecięcych słyszałam, że najważniejszą rolą kobiety jest bycie żoną i matką.

– Powinnaś jak najszybciej znaleźć mężczyznę, z którym ułożysz sobie życie – powtarzała mi mama, odkąd tylko skończyłam osiemnaście lat.

Dla niej niepojęte było, że w tym wieku nie mam jeszcze chłopaka i nie planuję z nim naszej wspólnej przyszłości.

– Mam jeszcze czas – burczałam. I uciekałam w świat książek, w których nie było matek nakłaniających córki do szybkiego zamążpójścia.

Zresztą ja miałam zupełnie inne plany. Chciałam studiować, podróżować i poznawać nowych ludzi. Byłam przekonana, że na założenie rodziny mam jeszcze dużo czasu. I wtedy w moim życiu pojawił się Marek. Poznałam go na urodzinach przyjaciółki.

– Poznaj mojego kuzyna – powiedziała Anka, przedstawiając mi przystojnego bruneta. Marek był sporo ode mnie starszy i patrzył na mnie w taki sposób, w jaki nie patrzył na mnie żaden kolega. Pod jego bacznym wzrokiem poczułam się kobietą.

Już wtedy poczułam, że chyba się zakochałam. Resztę wieczoru spędziliśmy razem, a na koniec imprezy nie mogliśmy się rozstać.

– Może wspólny spacer? – zaproponował Marek. Przez kolejną godzinę spacerowaliśmy w świetle księżyca, a mój nowy znajomy sporo mi o sobie opowiedział. Dowiedziałam się, że jest odnoszącym sukcesy biznesmenem, który jednak nie ma szczęścia w życiu prywatnym. – Może ty to zmienisz? – zapytał na koniec. Ja tylko się uśmiechnęłam. Wprawdzie Marek bardzo mi się podobał, ale o ślubie nie było nawet mowy.

Nie miałam do niego zaufania

Kilka tygodni po tamtym wieczorze zaczęliśmy z Markiem spotykać się na poważnie. I wtedy moja mama zaczęła mnie naciskać na szybki ślub.

Nie ma na co czekać – mówiła. – Marek to świetny facet. A ty nie będziesz coraz młodsza – przekonywała mnie.

Jednak ja nie chciałam nawet o tym słyszeć. Owszem, byłam zakochana w Marku. Ale od razu ślub? Tego nie było w moich planach.

– Ale dlaczego właściwie nie myślisz o zrobieniu kroku dalej? – zapytała mnie któregoś razu przyjaciółka, której żaliłam się na to, że mama tak na mnie naciska.

Zastanowiłam się nad tym. Z jednej strony faktycznie nie chciałam podejmować takiej decyzji. Przecież ślub to zobowiązanie, którego ja nie chciałam brać na siebie. Ale nie tylko to.

– Mam pewne wątpliwości co do Marka – powiedziałam niechętnie. Już jakiś czas temu zauważyłam, że Marek nie mówi mi całej prawdy. Czasami miałam wrażenie, że nie jestem jedyną kobietą w jego życiu. Ale gdy próbowałam z nim o tym rozmawiać, to obracał wszystko w żart. – Chyba nie do końca mu ufam – dodałam. Przyjaciółka spojrzała na mnie zaskoczona. A potem powiedziała, żebym nic nie robiła wbrew sobie.

Zupełnie inne zdanie miała moja mama. Ona od początku naciskała na to, aby zalegalizowaliśmy nasz związek. I zupełnie nie przyjmowała do wiadomości tego, że ja mam jakieś wątpliwości.

– Oj daj spokój – mówiła. – Nie ma idealnych facetów – dodawała radośnie. A ja odpowiadałam uśmiechem, licząc na to, że w końcu da mi spokój.

Dlaczego jej tak zależało?

Nie dała. Z każdym kolejnym tygodniem była coraz bardziej natarczywa. A gdyby tego było mało, to któregoś dnia powiedziała mi, że już nawet pochwaliła się sąsiadkom, że jej córka za niedługo wychodzi za mąż.

– Jak mogłaś? – zapytałam oburzona. A ona jak gdyby nigdy nic powiedziała, że i tak skończy się to naszym ślubem.

I w końcu się doczekała. Pewnego dnia Marek poprosił mnie o rękę, a ja się zgodziłam. Chyba po prostu miałam już dość tego wiecznego nacisku z jej strony. A potem żałowałam, że nie posłuchałam swojej intuicji. Przygotowania do ślubu poszły bardzo szybko. Żadne z nas nie chciało dużego wesela, więc już kilka miesięcy po zaręczynach stanęliśmy na ślubnym kobiercu.

– Zobaczysz, że wszystko się jakoś ułoży – próbowała pocieszyć mnie przyjaciółka, która widziała, że mój ślub wcale nie cieszy mnie tak, jak powinien.

– Mam nadzieję – westchnęłam. Ale w głębi duszy miałam złe przeczucia.

W dniu ślubu obudził mnie sen, w którym pojawiła się moja dawno zmarła babcia, która przestrzegała mnie przed podjęciem złej decyzji. „To znak” – pomyślałam przestraszona. A potem stanęłam przed lustrem i zapytałam samą siebie, czy mam odwagę to wszystko odwołać. Nie miałam.

Nie posłuchałam intuicji

Doskonale pamiętam to, co się wydarzyło podczas składania przed ołtarzem przysięgi małżeńskiej. W momencie mówienia sakramentalnego „tak” dopadło mnie niezwykle silne wrażenie, że właśnie popełniam największy błąd swojego życia.

– Stało się coś? – usłyszałam zaniepokojony głos księdza. Spojrzałam na kapłana, który wyraźnie na coś czekał. A ja uświadomiłam sobie, że cały czas nie potwierdziłam przysięgi.

Zmieszałam się. A potem szybko wypowiedziałam słowa, które sprawiały, że stawałam się żoną Marka. Marka, któremu do końca nie ufałam. „To błąd, to błąd” – krzyczałam w duszy. Ale na głos nie wypowiedziałam ani słowa. I tylko ze smutkiem patrzyłam, jak Marek wkłada mi na palec złotą obrączkę.

Szybko przekonałam się, że moja intuicja próbowała mnie ostrzec przed największym błędem w życiu. Pierwsze miesiące po ślubie nie wskazywały na to, żeby moje złe przeczucia miały jakąkolwiek podstawę. Z dnia na dzień czułam się coraz pewniej i spokojnie. „Byłam głupia” – wyrzucałam sobie za każdym razem, gdy Marek przynosił mi prezent lub zapraszał na uroczystą kolację.

Chcę cię uszczęśliwiać każdego dnia – powiedział mi kiedyś mój mąż, gdy zapytałam go, czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie.

– Aha – powiedziałam z uśmiechem. I otworzyłam pudełeczko z kolczykami, które już dawno temu wypatrzyłam na wystawie sklepu jubilerskiego. A potem przyjrzałam się w lustrze i stwierdziłam, że będą idealne na pierwszą rocznicę ślubu.

Niezbyt długo cieszyłam się małżeńskim szczęściem. Pewnego wieczoru czekałam na Marka z kolacją, a on – jak coraz częściej w ostatnich tygodniach – zadzwonił i powiedział, że będzie późno.

– Znowu? – zapytałam rozczarowana. W myślach już planowałam rozmowę z Markiem. Kilka dni wcześniej doszłam do wniosku, że to byłby dobry czas na dziecko.

– Taka praca – powiedział tylko mój mąż i szybko się rozłączył. Ale zanim zakończył połączenie, to wydawało mi się, że w tle słyszę kobiecy głos. „Przesłyszałaś się” – próbowałam pocieszyć samą siebie. Ale w głębi duszy niepokój pozostał.

Potem było już tylko gorzej

Marek znikał na całe wieczory, a gdy próbowałam z nim porozmawiać, to mnie zbywał. Aż któregoś dnia wrócił późno w nocy, a ja poczułam od niego zapach damskich perfum.

– Gdzie byłeś? – zapytałam zła. Ale usłyszałam to, co zwykle. Jednak tym razem nie zamierzałam tak tego zostawić.

Rozwiązanie zagadki przyszło szybciej, niż się spodziewałam. Któregoś razu postanowiłam przejrzeć szafy i pozbyć się niepotrzebnych rzeczy. I wtedy na półce męża znalazłam dziwne rzeczy.

– A to co? – burknęłam pod nosem.

Pomiędzy koszulkami Marka leżały pudełeczka z biżuterią i bilety na wieczorne przedstawienia w teatrze. I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że na każdym z tym prezentów była inna dedykacja. „Dla Marty” – pisało na pudełeczku z zegarkiem. „Dla Kasi” – widniało na pudełku z kolczykami. A opakowanie z bransoletką było przeznaczone dla Basi. Nie było wątpliwości, co to wszystko ma znaczyć.

Tego wieczoru poczekałam na męża, który wrócił późno w nocy.

– Gdzie byłeś? U Kasi, Basi czy może u Marty? – zapytałam ledwo powstrzymując złość.

Marek spojrzał na mnie zaskoczony.

Zaskoczony, że odkryłam twój sekret? – syknęłam.

– Jak się dowiedziałaś? – zapytał. Nawet nie próbował zaprzeczać.

– Byłeś tak głupi, że prezenty dla swoich kochanek trzymałeś w szafie – parsknęłam. – Jak mogłeś? – zapytałam jeszcze, czując, że po mojej twarzy lecą łzy. I pomyśleć, że ja chciałam mieć z nim dziecko.

Mój mąż miał jedną wymówkę.

Ja po prostu nie potrafię być monogamistą – powiedział otwarcie. Szkoda tylko, że nie powiedział mi tego przed ślubem.

Jeszcze tego samego wieczoru spakowałam swoje rzeczy i wyprowadziłam się do przyjaciółki. Nie miałam siły zadzwonić do mamy, żeby powiedzieć jej, co się stało. Ale przecież w końcu będę musiała to zrobić. I nie wiem, czy powstrzymam się przed oskarżeniami, że po części to ona zmarnowała moje życie.

Marta, 24 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama